Recenzja
Jak Turek z Grekiem
Mam wrażenie, że „statystycznemu Polakowi” Grecja kojarzy się dzisiaj z kryzysem w Unii Europejskiej, urlopem nad morzem i starożytnymi Grekami, zwłaszcza tymi w wydaniu hollywoodzkich superprodukcji.
Mało kto pamięta, że przez setki lat głównym przeciwnikiem Grecji nie była Angela Merkel i urzędnicy z Brukseli, lecz Turcy, a samo państwo wybiło się na niepodległość dopiero w 1830 roku. Zresztą cały XIX wiek był okresem powstań, niepokojów i kształtowania się granic współczesnego państwa Greckiego. Echa tego brzmią do dzisiaj, szczególnie na Cyprze.
„Imaret. W cieniu zegara” przenosi czytelnika właśnie w te niespokojne czasy, do Epiru, regionu, który wciąż znajdował się wówczas pod panowaniem imperium osmańskiego. Jest rok 1854 w mieście Arta, tej samej nocy rodzi się dwóch chłopców – Grek i Turek. Dzieli ich pozornie wszystko – Necip jest synem poważanego tureckiego urzędnika, Liondos – Grekiem, półsierotą – jego ojciec zginął w tajemniczych okolicznościach właśnie w dniu narodzin syna. Mieszkają po sąsiedzku i od małego wspólnie dorastają odkrywając, że coraz więcej ich różni. Na przekór religijnym i narodowym różnicom zostają przyjaciółmi.
Książka ma formę dwóch przeplatających się opowieści o dojrzewaniu. Każde, ważne dla miasta i dla samych bohaterów, wydarzenie jest więc prezentowane z dwóch, kulturowo i religijnie przeciwstawnych punktów widzenia. Historia jest tu równie ważna, co indywidualne losy – jak zwykle bywa w takich opowieściach z pogranicza. Liondos i Necip są przecież bardzo mocno uzależnieni od tego co dzieje się między ich narodami. A dzieje się dużo – wielokulturowe miasto staje areną walki dwóch nacjonalizmów – Greckiego i Tureckiego. Jej ofiarą pada niezwykła, orientalna, ale przywodząca także na myśl czasy Bizancjum, atmosfera miasta. Powieść Kalpouzosa można czytać jak kolejną książkę o sąsiadach, którzy przez wieki żyli obok siebie, patrzyli na siebie wrogo, ale mimo wszystko odnajdowali się w multikulturowej rzeczywistości, by któregoś dnia zaprzepaścić to wszystko w imię niepodległości lub w imię obrony tradycyjnego porządku, rzucając się sobie do gardeł. To bardziej historia upadku Imperium Osmańskiego niż odrodzenia Grecji. Czuć nostalgię za dawnymi czasami, smutek z powodu utraty czegoś, co można określić jako orientalny mit. Choć jednocześnie podkreślane jest, że szczęśliwe współistnienie Turków, Żydów, Albańczyków i Greków jest możliwe tylko w skali mikro – sąsiedztwa, ulicy.
Jednak to nie rozważania na temat odwiecznego konfliktu grecko-tureckiego są najmocniejszą stroną powieści, lecz przygody, które przydarzają się bohaterom. Z jednej strony wypełniają one dokładnie schemat powieści o dorastaniu – są pierwsze bójki, pierwsze miłości, inicjacja seksualna, stracone złudzenia naiwnego dzieciństwa. Z drugiej bliskie są egzotycznym awanturniczym romansom, w których zapewne zaczytywali się młodzi Liondos i Necip – mamy więc tajemnicze morderstwo ojca, miłość do egzotycznej tancerki- niewolnicy z Egiptu, porwania, przemyt, a nawet spiski zepsutych arystokratów. W „Imarecie” znajdzie więc coś dla siebie zarówno wielbiciel nostalgicznych wspomnień z czasów upadku dawnego porządku, który z wypiekami na twarzy czytał pamiętniki Eliasa Canettiego, jak i fan Aleksandra Dumasa.