Recenzja
Kompendium kulturowej (nie)wiedzy
Leszek Bugajski zabiera nas na wycieczkę po rozmaitych przejawach kulturowego konformizmu, jednocześnie próbując odsłonić to, co się za nimi kryje.
Czytając „Kupę kultury” nie mogłam wyrzucić z głowy pewnego niezbyt przyjemnego obrazu. Otóż, wiosną zeszłego roku w Café Kulturalna odbył się koncert amerykańskiego zespołu punkowego No Bunny; o walorach muzycznych można powiedzieć niewiele, za to w trakcie wykonywania jednego z utworów wokalista odwrócił się do publiczności i… dokonał defekacji.
Ze względu na kuriozalne zestawienie tego wydarzenia z nazwą i lokalizacją kawiarni od razu pomyślałam, że dla Leszka Bugajskiego, w przeciwieństwie do zszokowanej publiczności, mogłoby ono stanowić przewidywalny symptom kondycji dzisiejszej kultury. Autor – uznany krytyk literacki i publicysta – w przystępny sposób kontynuuje bowiem intelektualną tradycję opłakiwania upadku narracji na rzecz sensacji, czyli problem podejmowany już przez Goethego, a później choćby przez Szkołę Frankfurcką.
Swoje przemyślenia Bugajski na temat zjawisk z zakresu (pop)kultury układa w porządku alfabetycznym, tworząc swoisty elementarz głupoty i lenistwa, z jakimi podchodzimy do tej, fundamentalnej przecież, sfery życia. A chociaż wybór takiej formy to podobno efekt zachcianki, można dopatrzeć się w nim przerażającej głębi. Elementarz jest w końcu jednym z pierwszych źródeł wiedzy, a my niekoniecznie mamy czym się podzielić, skoro przestajemy być zdolni do syntezy faktów i gubimy się w prymitywnych odruchach.
Trzeba przy tym zaznaczyć, że o ile autorowi nie brak lekkości i błyskotliwości, o tyle zdarza się, że dotyka on zagadnień, które wyraźnie niedostatecznie go zajmują, przez co obserwacje tracą na ostrości. Mimo to książka Bugajskiego jest bardzo interesującym zapisem pewnej epoki. Może dla kogoś okaże się impulsem do pogłębionej refleksji? Miejmy nadzieję, że „Kupa kultury” nie trafi w próżnię, bo ciężko znaleźć modelowego odbiorcę pozycji lamentujących nad kryzysem myślenia (casus „Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści?” Franka Furediego). Węższa grupa nie potrzebuje drogowskazu, rozumiejąc takie kwestie intuicyjnie, reszta pewnie jest na nie zbyt obojętna. Ale skoro sam autor opowiada się za nadzieją…