Recenzja
Korzenie facebooka
Ludzi na całym świecie ogarnęła swoista „twarzomania”. Miliony (miliardy?) ludzi robi codziennie „selfie”, by pokazać swoją twarz w internecie. Bez tej medialnej obecności życie współczesnego, uzależnionego od nowych technologii człowieka wydaje się niepełne.
Nie wystarczy pójść na koncert albo pojechać w podróż – trzeba wziąć ze sobą smartfona i selfiestick. Fotografia pozbawiona twarzy fotografa zaczyna być przeżytkiem godnym minionych, „analogowych” czasów. Zresztą sama twarz również staje się przedmiotem coraz poważniejszych ingerencji – nie żłobią jej już bruzdy czasu, lecz skalpele i lasery specjalistów. Twarz staje się maską, którą tworzymy, by lepiej wpasować się w role, do których aspirujemy.
Skąd wzięła się ta obsesja na punkcie twarzy? Jakie przeobrażenia kulturowe w ostatnich latach, a może stuleciach, doprowadziły nas do tego? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć książka „Faces” Hansa Beltinga.
„Historia twarzy? To zuchwałe przedsięwzięcie podjąć temat rozsadzający wszelkie ramy” – pisze autor na samym początku. Hans Belting nie ma wątpliwości, że mierzy się z tematem niezwykle szerokim, a przy tym wyznacza nowe pola dla innych badaczy kultury wizualnej. Jest w tym jakaś doza megalomanii i niezwykłej pewności siebie. Jednak każdy, kto ma za sobą lekturę jego wcześniejszych prac wie, że niemiecki historyk sztuki lubi szokować, prowokować i przesuwać granice. W latach 80. nie zawahał się ogłosić końca swojej własnej dziedziny. Nie było to tylko chwytliwe pustosłowie, bo od lat, jako odpowiedź na kryzys historii sztuki, próbuje wcielać w życie swoją koncepcję antropologii obrazu.
W historii i teorii obrazu, która wyłania się z najważniejszych prac Beltinga centralne miejsce zawsze zajmuje wizerunek – przedstawienie człowieka oraz relacja ciało-obraz.
Obraz według Beltinga wywodzi się właśnie z masek, z malowania ciała i zabalsamowanych zwłok, a najważniejsze dla kultury europejskiej obrazy to właśnie przedstawienia twarzy – święte obrazy, zwłaszcza te, „nie ludzką ręką utworzone”, cudowne, otoczone kultem i posiadające swoje niezwykłe historie. W końcu o wizerunki toczyły się zaciekłe wojny w Bizancjum, zresztą toczą się i dziś – równie krwawe.
W „Faces” Belting kontynuuje i rozwija wątki, którymi zajmuje się od lat. Tym razem jednak, w przeciwieństwie do świetnego „Obrazu i kultu”, święte twarze nie zajmują centralnej pozycji jego wywodu. Zajmuje ją relacja twarz-maska i kulturowe znaczenie twarzy i jej obrazu. Ta relacja jest prezentowana z perspektywy historycznej, a przez to niezwykle dynamiczna i zmienna.
Spektrum tematów i odniesień podejmowanych w książce jest niezwykle imponujące – obyczaje funeralne, kolonializm, fizjonomika, medycyna, biurokracja, teatr, kino, fotografia, nowe media, to tylko niektóre z nich. Belting, ma się czasem wrażenie, chciał napisać nie tyle historię twarzy, co historię europejskiej kultury z perspektywy twarzy. Zapewne specjaliści z każdej z wąskich dziedzin, które przywołuje, zarzucą mu, że za bardzo uogólnia lub wręcz głosi sądy trywialne. Mimo głoszenia śmierci historii sztuki, Belting jest przede wszystkim właśnie historykiem, a dziedzina sztuk wizualnych jest mu najbliższa, co widać wyraźnie w książce. Dlatego nie znajdziemy w „Faces” pogłębionej analizy społecznych skutków popularności facebooka, za to poznamy jego kulturowe korzenie.
Całość wywodu zachęca zresztą czytelnika do dalszych lektur, ale też wymaga od niego choćby minimalnej orientacji w szeroko pojętej historii sztuki.