Recenzja
Kto zabił Nolę Kellergan?
Debiutancka powieść Joëla Dickera odniosła we Francji wielki sukces komercyjny, a jej autora okrzyknięto nowym Stiegiem Larssonem. Pytanie tylko, czy słusznie.
Mamy rok 2008. Młody pisarz Marcus Goldman publikuje swoją pierwszą powieść i błyskawicznie zostaje literacką megagwiazdą. Ekskluzywne bankiety stają przed nim nagle otworem, pieniądze płyną nieprzerwanym strumieniem, a piękne aktorki same pchają się do łóżka. Jest tylko jeden szkopuł. Marcus nie potrafi napisać drugiej książki. Ślęcząc przed pustą kartką dwoi się i troi, ale do głowy nie przychodzi mu ani jedno sensowne zdanie. Mężczyzna jest przekonany, że zapadł na „chorobę pisarzy”, z której wyleczyć może go tylko jego dawny mentor, wielki amerykański pisarz Harry Quebert.
Goldman jedzie więc do swojego mistrza, żeby w niewielkiej miejscowości, Aurorze, podładować akumulatory i poszukać utraconej weny. Zamiast niej znajduje jednak tylko poważne kłopoty. Już niedługo ogrodnicy Harry’ego znajdują bowiem za jego domem zakopane ciało piętnastolatki, która zaginęła trzydzieści trzy lata wcześniej, a sam Harry przyznaje, że łączył go niegdyś romans z nieletnią dziewczyną nazwiskiem Nola Kellergan. Policja szybko stwierdza, że wykopane ciało rzeczywiście należy do dawnej miłości pisarza, a dowody jednoznacznie wskazują, że czaszkę strzaskał właśnie jej starszy kochanek. Nie polepsza sprawy fakt, że wraz ze zwłokami znaleziono torbę, a w niej maszynopis najpopularniejszej powieści Queberta z odręcznie napisaną, złowieszczą dedykacją dla Noli. Wielki pisarz trafia do aresztu, a ciężar powieści Dickera przesuwa się w stronę wątku kryminalnego: mnożą się kolejne tropy, puchnie grono podejrzanych, a cała sprawa zaczyna ewidentnie śmierdzieć. Śledztwo w sprawie, która wstrząsnęła Ameryką, prowadzi jednak nie tylko policja. Zajmuje się nim także Marcus Goldman. I przy okazji wpada wreszcie na pomysł swojej nowej powieści.
„Prawda o sprawie Harry’ego Queberta” to opasła książka, która z założenia miała być zapewne ambitnym połączeniem kryminału i czegoś, co w Stanach Zjednoczonych nazywa się „wielką amerykańską powieścią”. Daleko jej jednak do pisarskich osiągnięć Stiega Larssona, o Jonathanie Franzenie nie wspominając. Dzieło Francuza z wybitnymi powieściami kryminalnymi i obyczajowymi łączy tylko to, że dobrze się je czyta. Najprawdopodobniej to właśnie dzięki tej „lekkości” w lekturze książka odniosła tak olbrzymi sukces komercyjny, bo o jej wartości artystycznej powiedzieć zbyt wiele się nie da.
Dickerowi nie po drodze bywa z dialogami, jego postaci nazbyt często odarte są z cech charakterystycznych, a wzajemne komplementowanie swoich umiejętności pisarskich, któremu z lubością oddają się dwaj główni bohaterowie, zaczyna szybko nużyć. Poważnie zgrzytają też poprzedzające każdy rozdział, podlane patosem pisarskie porady, których starszy literat z namaszczeniem udziela swemu mniej doświadczonemu koledze po fachu. W jednej z nich Quebert tłumaczy Goldmanowi, że ostatni rozdział książki musi być najpiękniejszy i to właśnie końcowe fragmenty powieści Dickera są jej najsilniejszą stroną. Ciekawie pomyślany finał i zaskakujące rozwiązanie tajemnicy morderstwa przysłaniają niektóre niedoróbki, a skomplikowane meandry fabuły zachwycą zapewne niejednego miłośnika powieści z dreszczykiem.
„Prawda o sprawie Harry’ego Queberta” zdecydowanie broni się jako kryminał i ponad siedemset stron zapisanych drobnym drukiem mija naprawdę błyskawicznie. Tych, którzy zdecydują się przymknąć oko na obyczajowe fragmenty i skupią się na rozwiązywanej na kolejnych stronach zagadce śmierci Noli Kellergan, czeka przyjemna i wciągająca lektura. Tylko tyle i aż tyle.