Recenzja
O karpiu z Karpat
W „Rzekach Portugalii” nie ma kobiet. Pytam, gdzie kobiety? A poeta odpowiada: – Janis Joplin w moim świecie żyje, sunie motocyklem między Łodzią a Warszawą Amy Winehouse…
Rozmowy nie wiadomo z kim, myślenie nie wiadomo o czym, pozory działań, z rozpędu, z przyzwyczajenia żyje się. A żyć trzeba uporczywie oręduje Janusz Drzewucki w nowym tomie poetyckim. Czy tak uporczywie, że wręcz opętańczo? Bo za fanatyka mam autora, który głośno się oświadcza obcej ziemi. Śpiewa o niej, dla niej, chce w nią wejść. „Stojąc tak, czułem jak/ wrastam głęboko w ziemię,/ w twoją ziemię, Portugalio”. Wrasta w autostrady kręte, drogi górskie, mosty powieszone prawie że w przestworzach, stare mury zamków, katedr i klasztorów. W jego oczach tam daleko woda z niebem kolorami się zamienia, na wzór homeryckich ewidencji płyną rzeki w wierszach, pomarańcze, mandarynki i cytryny roztaczają wonie, wiatr od Atlantyku wieje, „spopielałe światło” siada na ulicach. I ty usiądź nad „brzegiem, zamknij oczy, odetchnij/ głęboko, pomyśl, donikąd/ nie musisz się spieszyć (…)/ Teraz otwórz oczy./ Widzisz”.
Widzę poetę, trawi go gorączka. Na drugim krańcu Europy, poetę trawi gorączka za miejscem, w którym go nie ma, za czasem mijającym bezpowrotnie i bez niego. Może to saudade? Melancholia z zanikania się rodząca, z dogasania tego co już przeminęło, mija właśnie, a co zbudowało nas? „Dawno, dawno temu/ ale nie tak znów dawno,/miałem szesnaście lat,/ nauczyłem się już/ bezbłędnie/ odróżniać głos/ Elli Fitzgerald od głosu/ Luisa Armstronga,/ trąbkę Milesa Davisa/ od saksofonu/ Johna Coltrane’a (…) w moim/ miasteczku na Kujawach”. Janusz Drzewucki snuje opowieść o dorastaniu, mężnieniu przy dźwiękach „Czerwonych Gitar”, „Beatlesów”, głosie Tadeusza Nalepy i głosach ludzi odważnych mówiących za nas, za nas milczących ze strachu albo niewiedzy, za nas, którzy ponoć nie mieliśmy żadnego wpływu. Żeby nie bolało Drzewucki do zrozumienia przeszłości, do rozliczenia się też z dziś i wreszcie z samym sobą, przykłada miarkę z ironii. A do tego ma iskrę, a do tego potrzeba również dystansu: „Ile w nas wiary, w to,/ co piszemy, i że to co piszemy,/ obchodzi nie tylko nas nawzajem,/ ale także kogoś jeszcze”. Rzuca: „Proszę o zachwyt!” i „przyoblekając” się w biblijny ton chce dojść do prawdy. Zaprawdę powiadam wam „chłopcy i dziewczęta,/ nie wierzcie/ fałszywym prorokom,/ poezja polska,/ współczesna poezja/ polska jest bogatsza/ w imiona i głosy/ niż niejednemu/ melomanowi/ się wydaje,/ amen”.
Mnie to wzrusza, a Pan Bóg robi wtenczas bałagan w chmurach, żeby nam żyjącym w ponowoczesnej rzeczywistości, dać do zrozumienia, że szansy na nieśmiertelność poetycką raczej nie ma. Niejednemu się inaczej wydaje. Drzewuckiemu też się tak wydaje, gdy idzie o największych poetów. Dziwić się potrafi śmiertelności Różewicza. I ustawia jego postać w permanencji, w nieprzerwanym zgonem trwaniu. Potem zaraz sięga po Zadurę, Ziemianina, Górzańskiego, po Karaska, Komendanta i Zagajewskiego. Jest Tkaczyszyn-Dycki, Kass, Bugajski i Kuczkowski, z nim to kręte dukty pokonuje przez nieprzebyte bory, pije wódkę, gada o kolegach tych po piórze, co bez imion dziś zostali, „niczym ryby akwariowe, jak egzotyczne motyle,/ podobni do rajskich ptaków” odfrunęli w zapomnienie. Mówię do poety: – Jak to, wcale nie ma tutaj kobiet! Pytam, gdzie kobiety? A Drzewucki odpowiada: – Janis Joplin w moim świecie żyje, sunie motocyklem między Łodzią a Warszawą Amy Winehouse… Mówię: – A poetki? Świat poety bez poetek? Gdzie tu parytety, więzi i wabienie? Spowalniamy akcję, bo nasz karp z Karpat wijąc się, wpływając i wypływając z coraz bardziej szczerozłotych „Rzek Portugalii” odpowiada: „Nie mam nic przeciwko temu,/ aby Polska przestała być/ ojczyzną, a stała się matczyną”. No i wtedy własnym oczom ja nie wierzę, bowiem pruje karp po niebie. Wzniosłość? Patos? Żywa mowa, żywa wiara w słowo Drzewuckiego prędzej. Racja jest po stronie tych, którzy piszą i to robią tak, jakby mówili.