Recenzja
Polecą kamienie
“Pigułka wolności” to powieść o rozgrywce biznesowej, ale kompletnie nie wiadomo, kto jest tutaj prawdziwym zwycięzcą. Czerwiński odwołuje się do świata, w którym pogrążamy się stopniowo wszyscy – wirtualnej przestrzeni oraz reklamy, ale mówi nam o n
ich coś, o czym z reguły zapominamy: nie znamy tej rzeczywistości, choć w niej żyjemy, błądzimy w niej jak we mgle, dajemy się manipulować, uwodzić i wykorzystywać.
Jeden z głównych bohaterów, Roleks, zakłada na Facebooku fanpage „Fart for Malawi”, gdy dowiaduje się z mediów, że władze tego kraju ustawowo zakazały puszczania wiatrów w miejscach publicznych. Wypisuje na tej stronie głupawe komentarze, które niczemu nie służą, mają być po prostu rodzajem zgrywy. Tymczasem strona spotyka się z uwielbieniem tłumów, codziennie setki osób dodają ją do swoich ulubionych, obserwują i komentują wpisy Roleksa, wyrażając aprobatę dla faktu, że wychodzi do toalety albo lubi warszawskie galerie. Jego życie stopniowo przesuwa się w przestrzeń wirtualną, rodzice utrzymują go od chwili ukończenia studiów, a chłopak każdy dzień spędza w którymś z centrów handlowych, gdzie włóczy się korytarzami, podglądając cudze życie i napędzając swoją antykapitalistyczną frustrację.
Roleks żyje sam w kompletnie pustym świecie, jest doskonale obojętny, niecharakterystyczny, płytki. I to on właśnie staje się guru dziesięciu milionów osób, które przyłączają się do niego na Facebooku. Roleks w końcu w przypływie frustracji i gniewu na system „sprzedaje się” agencji reklamowej, oddając wolność strony i czystość własnych intencji za grubą gotówkę, by uszczęśliwić swoją dziewczynę (i zarazem pracownicę agencji reklamowej) Ultra Marynę.
Roleks popełnia błąd wszystkich bohaterów tragicznych, zbytnio ufa swojej wiedzy o świecie i swoim sądom. Ma poczucie, że wreszcie udało mu się opanować los, przezwyciężyć pecha. Unosi się na fali euforii, że to on wreszcie pokonał system, przestał być ofiarą kapitalizmu, a stał się tym, kto potrafi przewidzieć i wykorzystać mechanizmy rynku i reklamy. Tu właśnie popełnia błąd, nie jest bowiem ojcem własnego sukcesu…
Roleks przechodzi w powieści znamienną ewolucję. Początkowo żyje jak abnegat, pozbawiony wiary we własne siły, w możliwość działania. Pogardza pieniędzmi, a jednocześnie marzy o tym, by je mieć, podgląda życie innych, spaceruje po hipermarketach i torturuje się obrazami dóbr. Czerwiński tworzy jednak bohatera nieświadomego swoich własnych uwarunkowań, ukrywającego przed sobą samym pożądanie wobec przedmiotów. Roleks sam nie wie, że nie chce być „obok”, jak deklaruje, ale że chce być „w”, chce mieć. Roleks – zakompleksiony pseudointelektualista, cytujący bezmyślnie The Doors – marzy o tym, by być sławny i bogaty, by znaleźć się po drugiej stronie szyby w sklepach. Początkowo ma poczucie, że wszystko, co go otacza, to kłamstwo, oszustwo, że w życiu radzą sobie tylko cwaniacy i nie ma żadnego sposobu, by ten układ rozbić. Marzy tylko o tym, by być obok świata, nie wchodzić w żadne relacje, układy, systemy ideologiczne. Gdy jego fanpage osiąga sukces, Roleks daje się przekonać, że to właśnie pieniądze pozwolą mu być obok, uciec z układu zależności, przezwyciężyć wszelkie determinizmy. Wiara ta oczywiście zostaje zawiedziona, a on sam się zmienia.
Czerwiński stara się zbudować charakterystykę społeczeństwa początku XXI wieku, zamkniętego w galeriach handlowych, biurowcach i kompleksach hotelowych, zafiksowanego na punkcie kolejnych urządzeń elektronicznych. Wszyscy jego bohaterowie są nieudacznikami – albo tracą swoje marzenia, albo sprzedają je w zamian za dobra i pozycję, albo też bezmyślnie pozwalają się innym wykorzystywać. Nawet przedstawiciele wszechobecnych i potężnych agencji okazują się ludźmi słabymi i zakompleksionymi, przerażonymi perspektywą utraty pracy, opętanymi ideą zwiększenia zysków firmy albo przynajmniej zdobycia jakiejkolwiek panienki. Czerwiński nie przedstawia ani jednej postaci pozytywnej, ale też żadna nie jest naprawdę zła. Każdego potrafi wyszydzić, ośmieszyć, przydaje ceszki, które rozbrajają demonicznych reprezentantów Molocha.
Jego diagnoza społeczna jest skrajnie negatywna, jednak nie wnosi niczego nowego do naszej wiedzy o świecie, powraca raczej teoria darwinowska, tyle że w nowych, facebookowych dekoracjach. Bohaterowie odkrywają, że Internet nie jest przestrzenią wolności czy nieograniczonej ekspresji. Wręcz przeciwnie – wszystko okazuje się mieć podwójne dno, za szlachetnymi ideałami rewolucji kryją się manipulacje koncernów, za facebookowymi przyjaciółmi – teamy psychologów wynajętych przez agencje, a za spontanicznymi „lajkami” – szwadrony szeregowych pracowników, którym nakazano polubić to czy tamto. Czerwiński pokazuje więc świat wirtualny jako świat kompletnego oszustwa i zniewolenia, permanentnego matactwa, w które sami się wikłamy, próbując znaleźć odtrutkę na kłamstwo rzeczywistości. Przenosimy się jednak tylko w inne kłamstwo i w inną sieć.
Za dużo tutaj jednak dydaktyki, wypowiedzi wprost, krytyki systemu. To wszystko już było, a osadzenie powieści antykonsumpcyjnej w świecie Facebooka nie wnosi nic nowego. Z literackiego punktu widzenia Czerwiński nie mówi nam nic odkrywczego. Przedstawiona przez niego rzeczywistość jest zaś jedynie powtórzeniem tego, co w książkach Masłowskiej, Bieńkowskiego i Shutego znajdujemy od jakiejś dekady.