Recenzja
Przegląd alternatywny – ciąg dalszy
Ziemia nie jest jedyną planetą, na której rozwinęło się życie – są ich miliony, a nawet więcej, nikt tego nie zliczy – a jednocześnie wszystkie są… Ziemią. Terry Pratchett zawsze słynął z szalonych pomysłów jeśli chodzi o (wszech)światy, w których umieszczał bohaterów swoich powieści.
W Długiej Ziemi, cyklu stworzonym wraz ze Stephenem Baxterem, za motyw przewodni posłużyła koncepcja wszechświatów równoległych i cudownego wynalazku (ewentualnie wrodzonej zdolności) do przekraczania granic pomiędzy poszczególnymi Ziemiami.
Bohaterem „Długiego Marsa” podobnie jak pozostałych powieści cyklu jest właściwie cały świat – jego niezwykłość. Niczym w kalejdoskopie oglądamy różne wersje Ziemi i Marsa. To wciągający przegląd alternatywnych historii, a właściwie nawet nie historii – nawet tych pisanych przez wielkie H – lecz wręcz ewolucji.
Powieść Baxtera i Pratchetta niczym klasyczne dzieła fantastyki naukowej całą swoją dramaturgię buduje na podróżach przez niezwykle obce, niepoznane przestrzenie i spotkaniach z obcymi cywilizacjami. Te ostatnie stają się oczywiście, jak to w dobrej fantastyce bywa, pretekstem do spojrzenia krytycznym okiem na współczesne dokonania człowieka.
Każdemu czytelnikowi, który tylko da się wciągnąć temu zwariowanemu światu, przyjdzie pewnie na myśl jakaś „klasyczna” powieść SF – mnie przypomniały się przygody Ijona Tichego z „Dzienników Gwiazdowych” Lema, ale również wyprawa profesora Challengera do conandoylowskiego „Zaginionego świata”.
Symbolem tej swoistej staroświeckości cyklu Długiej Ziemi jest sterowiec – symbol nowoczesności sprzed stu lat, przywodzący na myśl klasyczne dzieła literatury fantastycznej i przygodowej od Verne’a do Wellsa.
Oczywiście ta, nomen omen, długa podróż przez światy narodzone w wyobraźni autorów dzieli się na mniejsze historie, w których spotykamy bohaterów poprzednich części z Lobsangiem (wyjątkowo dziwaczną sztuczną inteligencją) na czele. Jedną z nich jest tytułowa podróż na długiego Marsa, w którą wybiera się Willis Linsay, wynalazca „Krokera” – urządzenia pozwalającego na podróże między równoległymi światami i jego córka Sally. Jednak wbrew tytułowi nie tworzy ona osi całej opowieści. Tę stanowią losy „oryginalnej” Ziemi po odkryciu jej równoległych „sióstr” – te nie są zbyt wesołe – i pojawienie się nowego typu człowieka – superinteligentego, lepiej przystosowanego do zmienionych warunków, ale czy jeszcze posiadającego cechy, które definiują człowieczeństwo(?) Tym samym „Długi Mars” wpisuje się w modny nurt fantastyki, tej poważniejszej, który rozważa, co dalej z ewolucją człowieka, jak wpłynie na to technologia cyfrowa.
Zresztą sama eksploracja wielowymiarowego świata bez tradycyjnego ruszania się z miejsca przy pomocy gadżetów (tzw. krokerów) lub wrodzonych zdolności – czegoś na kształt supermocy – jest swoistym znakiem naszych czasów. Można ją odebrać jako metaforę współczesnego społeczeństwa smartfonów, w którym ludzie w jednej chwili, bez, wydawałoby się, fizycznego przemieszczania, bez rakiet, supersamolotów, mogą nagle przenieść do innego, równoległego świata.
Mimo nagromadzenia bohaterów i wątków powieść nie przytłacza, jak niektóre współczesne space opery – skutecznie balansuje na pograniczu nieskrępowanej fantazji i fantastyki naukowej.