Recenzja
Seks, przemoc, humor i niezwykłe wydarzenia
Ciężkie było życie sycylijskiego chłopa na przełomie XVII i XVIII wieku – głód, epidemie, bezwzględni arystokraci i jeszcze kler, który zamiast myśleć o tym jak pomóc maluczkim, gromadził ich kosztem dobra doczesne.
W tle codziennego trudu słychać było echa wielkiej światowej polityki – za chwilę rozpocznie się wojna o sukcesję hiszpańską, a właśnie pod panowaniem tego kraju od wieków znajdowało się Królestwo Sycylii.
Andrea Camilleri opowiadając historię życia chłopskiego przywódcy Zosima, który potrafił postawić się najmożniejszym, miał więc do dyspozycji wszelkie narzędzia, by stworzyć epicki fresk o życiu prostych ludzi stanowiący swoistą odpowiedź na słynnego „Lamparta” („Geparda”) Tomasiego di Lampedusy i stać się współczesnym Reymontem Sycylii. Mógł też pójść tropem modnego i przez niego samego uprawianego kryminału retro. Na szczęście Camilleri poszedł zupełnie inną drogą, za patronów, a jednocześnie konkurentów, wybierając sobie takich twórców jak Rabelais czy Cervantes. Stworzył świetny pastisz literatury pikarejskiej, skrzący się ironią i humorem „grubym a sprośnym”. Michele Zosimo to idealny bohater plebejski, ktoś, kto bez cienia wątpliwości zadłużył się mocno u Dyla Sowizdrzała, Gargantui i Pantagruela. Jako niemowlak nad mleko z piersi matki przedkładał sardynki, ser i oliwki, mówić pełnymi zdaniami nauczył się nim skończył rok, a łacinę poznał niewiele później czytając uczone księgi. Jednocześnie natura obdarzyła go niezwykle potężnym, godnym samego Priapa przyrodzeniem.
Zosimo przeżywa nieprawdopodobne, czasami wręcz absurdalne przygody, z których, jak rasowy trickster wychodzi cało dzięki nadludzkiemu sprytowi, inteligencji i lekceważeniu panujących obyczajów.
Okolice Agrygentu, gdzie żyje Zosimo zasiedla zresztą cała galeria równie niezwykłych postaci, z których największe wrażenie zrobił na mnie jeden z mentorów głównego bohatera – ojciec Uhu, wojujący z demonami pustelnik – błędny rycerz chrystusowy. Uhu mieszka w grocie z cudownym źródłem, a kiedy opuszcza swoją pustelnię nie rozstaje się ze słusznych rozmiarów krucyfiksem, którym w razie niebezpieczeństwa – czyli pojawienia się kolejnego demona przebranego w postać wielmoża lub duchownego – potrafi posługiwać się sprawnie niczym rycerz dwuręcznym mieczem.
Jednak nie tylko pęczniejąca od intertekstualności fabuła sprawia, że „Z chłopa król” jest chyba najlepszą powieścią Camillerego jaką czytałem. Drugim niewątpliwym atutem jest warstwa językowa. Pisarz właśnie na polu pastiszu mógł wykorzystać swój niewątpliwy talent do zabaw językowych, zderzania dialektów i socjolektów, który dobrze znają czytelnicy kryminałów o przygodach komisarza Montalbano. Zosimo porozumiewa się XVIII-wiecznym dialektem sycylijskim, inni bohaterowie używają archaicznego hiszpańskiego i włoskiego, nie zabrakło też łacińskich sentencji. A wszystko to w służbie humoru. Camilleri, jak twierdzi, poświęcił pięć lat na studiowanie tekstów z epoki, aby swoich bohaterów uczynić bardziej realistycznymi językowo. Zresztą równie dużo uwagi, mimo całej fantastycznej otoczki, pisarz poświęcił studiowaniu historii Agrygentu.
Na szczęście ta językowa polifonia nie zaginęła w tłumaczeniu, choć zapewne dużo bardziej smakowita jest w oryginale.