Recenzja
Sherlock Holmes nie żyje. Zapada mrok
Anthony Horowitz, twórca “Domu Jedwabnego”, w swojej najnowszej książce “Moriarty” w doskonały i inteligenty sposób bawi się z konwencją. Umiejętnie miksuje znane motywy, wzbogaca je o świeże elementy i tworzy nową, ale równocześnie klasyczną opowieść o przygodach wielkiego detektywa na tropie arcyzbrodniarza.
Ostateczne starcie Holmesa z Napoleonem zbrodni zakończyło się zniknięciem obu bohaterów w odmętach wodospadu Reichenbach. Śledztwo w sprawie śmierci Holmesa prowadzi jego wielki fan i wierny naśladowca detektyw Athelney Jones, śledczy Scotland Yardu. W tym samym czasie w Londynie zjawia się Frederick Chase ze słynnej amerykańskiej Agencji Detektywistycznej Pinkertona. Podąża tropem nieuchwytnego arcyprzestępcy Clarence’a Devereux, który, wykorzystując pustkę po Moriartym brutalnie przejmuje władzę nad przestępczym londyńskim światkiem. Detektywi wspólnie usiłują dopaść nowego mistrza zbrodni i powstrzymać go przed kolejnymi przestępstwami. Trup ściele się gęsto, krew płynie z poderżniętych gardeł, strach ogarnia nawet zatwardziałych gangsterów. Czy uda im się schwytać Devereux? Czy w książce pojawi się w końcu Sherlock? Czy Moriarty na pewno zginął? Zaciekawieni powinni sami sięgnąć po książkę Horowitza i gwarantuję, że nie poczują się zawiedzeni. Umiejętnie poprowadzona akcja wciąga, kolejne wydarzenia popychają ją do przodu, a rozwiązanie zagadki okazuje się być rzeczywiście zaskakujące.
Potencjał kulturotwórczy pary Sherlock-Watson mimo upływu czasu nie traci wcale na atrakcyjności. Sukcesy brytyjskiego serialu z oszałamiającą kreacją Benedicta Cumberbatcha czy świetnego Elementary z Watsonem-kobietą i Sherlockiem walczącym z uzależnieniem od narkotyków pokazują, że uwspółcześnione klasyczne postacie wciąż zajmują ważne miejsce w światowej popkulturze. Choć może pewną rolę odgrywa w tym też inne zjawisko pięknie zwerbalizowane przez inżyniera Mamonia z filmu „Rejs” – „Lubię tylko te piosenki, które znam”.