Recenzja
Śladami Kafki, śladami Calvina
Celujące dotąd raczej w lotniskowej literaturze gdańskie wydawnictwo Oficynka opublikowało na początku roku „Surogat”, powieść eksperymentalną, pierwszą część z zapowiedzianej przez właścicielkę wydawnictwa Joannę Świetlikowską trylogii, której każda odsłona sygnowana będzie nazwiskiem innego autora. „Surogat” podpisany jest przez Witolda Taumana, a napisany… No właśnie, nie wiadomo przez kogo. „To czołowy polski dziennikarz, który z powodów czysto literackich pragnie zachować anonimowość” – mówi Świetlikowska.
W „Surogacie” autor wziął na warsztat klasyczny motyw kafkowski, a następnie wywrócił go na nice. W efekcie dostajemy literacką grę z czytelnikiem, którą czyta się, jak gdyby „Proces” został po latach napisany od nowa przez Landolfiego, Calvino czy Austera. No, a przynajmniej przez kogoś wychowanego na ich literaturze. Głównym bohaterem powieści jest Franz, młody pracownik uniwersytecki, który zostaje porwany do szpitala, gdzie poznaje wyrok śmierci na siebie samego, czyli diagnozę prawdopodobnie nieuleczalnej choroby. Od tego momentu Franz zaczyna walkę o życie i o przeżycie w surrealistycznym, rządzącym się absurdalnymi prawami szpitalu. Co ciekawe, dzięki zastosowaniu narracji drugoosobowej, w roli głównego bohatera zostaje obsadzony sam czytelnik powieści. Gombrowiczowskim próbom zdominowania Franza przez lekarzy, odebrania mu jednostkowości i wtłoczenia w ramy autorytarnej instytucji odpowiada ujarzmianie czytelnika przez narratora „Surogatu”. Na obu poziomach motorem jest ta sama przyjemność płynąca z poddania się cudzej woli, wyzbycia się odpowiedzialności, choćby za cenę zamiany życia w jego surogat. W kluczowym momencie powieści Tauman zdaje się zresztą zwracać wprost do czytelnika: „zrezygnuj z tego erzacu życia, zamknij tę przeklętą książkę”, dając mu niejako szansę na uniknięcie brutalnej porażki w finale powieści.
Droga do tego finału, mimo awangardowej formy i wielości obecnych w tekście literackich nawiązań, jest stosunkowo łatwa. „Surogat” to właściwie książeczka, licząca 144 strony, na których narrator nierzadko puszcza do czytelnika oko, często operując specyficznym, dość makabrycznym humorem. Przede wszystkim ironizuje on jednak na swój własny temat. Jednym z ważniejszych bohaterów powieści jest bowiem sam Witold Tauman – pisarz modny i zadufany w sobie, w równej mierze gardzący swoimi czytelnikami, co godny pogardy.
„Oni to kupują, ustawiają na półkach, może nawet czasem czytają. Idioci. Żywią się moją flegmą, a potem mówią dziękuję, smakowało, proszę o więcej, i jeszcze autograf dla mojego bratanka, jeśli można. Pogardzałbym nimi, ach, jakbym chciał nimi gardzić. Gdyby tylko ich tak przeraźliwie nie potrzebował…” – mówi podczas rozmowy z głównym bohaterem i każe nam zastanowić się, jaka właściwie jest tu relacja między Taumanem-bohaterem powieści a Taumanem-narratorem i zarazem autorem „Surogatu”. Witold Tauman bowiem to nie tyle pseudonim autora, ile samodzielny pisarz, tyle że fikcyjny. Śmierć autora w praktyce?
Nota na okładce zapowiada, że jest to część „literackiej gry między czytelnikiem, autorem i tekstem, rozpisanej na trzy powieści”. Na jesieni w ofercie Oficynki ma pojawić się kolejna część tryptyku, podpisana nazwiskiem Jakuba Dąbrowskiego, „Taktotu”, po której całość zostanie domknięta przez „Koncept numer 14” Samuela Kretesa. Wydawczyni nie chce zdradzać szczegółów na temat ich fabuły i relacji między wszystkimi trzema powieściami i ich autorami, ale można się domyślać, że Dąbrowski to jedna z ważnych, choć drugoplanowych postaci „Surogatu”. Jakub, młody szewc, pojawia się na jej kartach, by zaproponować głównemu bohaterowi ucieczkę ze szpitala, i jest chyba jedyną postacią stojącą w wyraźnej opozycji do autorytarnego uniwersum.
Nie sposób nie zastanawiać się też choć trochę nad tym, kto właściwie stoi za całym zamieszaniem. Jedyna recenzja „Surogatu” w mediach głównego nurtu pojawiła się kilka miesięcy temu w Czytelni Krytyki Politycznej. Może więc „czołowy polski dziennikarz” to ktoś z tego środowiska warszawskiej lewicy? Z drugiej strony, niewykluczone, że Świetlikowska stara się swoimi wypowiedziami mylić tropy, a twórcą jest Konrad Czerski, tłumacz i autor innej postmodernistycznej powieści wydanej niedawno przez Oficynkę. Można przypuszczać, że pośród dziesiątków kryminałów, thrillerów i poradników coś łączy wydane niemal jedna po drugiej powieści awangardowe.
„Surogat” to niegłupia i dobrze napisana powieść, która zaprasza czytelników do stymulującej intelektualnie zabawy. Jeśli dodać, że to dopiero początek, a zaproszenie wysłał nieznajomy (a może nieznajoma?), trzeba powiedzieć, że mamy do czynienia z jednym z najbardziej ekscytujących wydarzeń w polskiej prozie ostatnich lat.