12 czerwca 2013

Socjalizm się wali, a tu jakiś morderca…

Temat świetny, realizacja beznadziejna. Dawno nie czytałam książki, która tak bardzo irytowałaby słabością warsztatu reporterskiego, prymitywizmem języka i brakiem plastycznych opisów.

 

Przemysław Semczuk zajął się intrygującym tematem. „Czarna wołga” poświęcona jest 12 sprawom kryminalnym, głośnym aferom z czasów PRL-u: Wampirowi ze Śląska, mitycznej czarnej wołdze, podkładaczom bomb w samolotach LOT-u, napadowi na bank Pod Orłami, zabójstwu Jana Gerharda, kradzieży broni z posterunku we Frampolu. Przedstawia też fałszerstwa, przestępstwa na statkach handlowych, gwałty, porwania dzieci, napady rabunkowe. PRL zyskuje dzięki temu zupełnie inną twarz, bo nie ma tu opozycji i władzy, budowania komunizmu i obalania go. Na tle spraw kryminalnych powstaje za to obraz sfrustrowanego, podzielonego majątkowo społeczeństwa, które pogrążone jest w potężnym ciągu alkoholowym. Okazuje się jednak, że doły społeczne, męty i prostytutki niewiele dzieli od góry – zamożnych polityków, poruszających się po mieście luksusowymi fiatami 125p. Milicja pije, pije ORMO i ZOMO. Wszystkich próbuje pilnować Służba Bezpieczeństwa, ale i ona ma słabe wyniki, nie werbuje tylu kontaktów operacyjnych, ile powinna. PRL to państwo rozkładu – politycznego i moralnego, świat bez perspektyw, w którym najgorsze zbrodnie popełnia się dla pieniędzy. Ten obraz rozkładu trzeba jednak mieć przed lekturą – autor nie zajmuje się w ogóle PRL-em, nie zarysowuje tła, nie szuka smakowitego szczegółu, obrazków rodzajowych. Pisze dla tych, którzy tę epokę znają i pamiętają (a to przecież coraz mniejsza grupa).

 

Można odnieść wrażenie, że całą energię Semczuka pochłonęło śledztwo, zbieranie i porządkowanie materiałów, przekopywanie się przez teczki w IPN-ie. Na samo pisanie nie zostało mu już ani grama zapału i widać to w tekście – autor podąża za swoimi notatkami, streszcza w pośpiechu kolejne sprawy, nie zatrzymuje się, by o tych przestępstwach opowiedzieć. Jeśli ktoś liczył na polskiego Jürgena Thorwalda – zawiedzie się. Książka jest krótka. Opisuje kilka spraw, a przecież na każdą z nich składało się wiele notatek, mnóstwo faktów. Czytelnik dostaje z nich wyciąg, bo narracja Semczuka to notatka z notatek – a więc prawdziwy koszmar. Sprawozdawczy styl zabija dramatyzm, nie pozwala na wejście w ten świat i poznanie go.

 

Choć pośpiech i oschłość stylu niszczą przyjemność czytelniczą, poważniejszy zarzut stanowi lekceważenie rzeczywistości historycznej. Brakuje charakterystyki milicji, nie dowiemy się niczego o pracy i organizacji służb mundurowych. Nie ma nawet rozdziału wprowadzającego, który sytuowałby milicję na tle innych służb mundurowych PRL-u. Semczuk pisze tak, jakby wszyscy wszystko o tej epoce i o tych służbach wiedzieli – a jest przecież inaczej. Użycie pozbawionego emocji języka staje się szkodliwe – autor tak samo bowiem charakteryzuje zbrodnię, jak i przebieg śledztwa. Tym samym tonem opowiada o brutalnych przesłuchaniach, politycznych naciskach, inwigilacji, pozyskiwaniu kontaktów operacyjnych, kontroli korespondencji i zakładaniu podsłuchów. Gdyby opierać się tylko na relacjach z „Czarnej wołgi”, okazałoby się, że wszystkie chwyty stosowane przez milicję znajdowały uzasadnienie, służyły zatrzymaniu gwałcicieli i rabusiów. Służba Bezpieczeństwa, którą wzywano do pomocy, gdy milicja nie radziła sobie ze śledztwem, jawi się tu jako siła opatrznościowa, grupa dysponująca lepszymi, bardziej doświadczonymi pracownikami. Wydaje się, że taki dyskurs i oceny wymagają jakiegoś komentarza!

 

Jeśli więc nie chcesz, Czytelniku, ryzykować własnego samopoczucia i przyjemności z lektury, powinieneś unikać „Czarnej wołgi”.