Recenzja
Terror w epoce pary
Specjalista od sensacji w stylu retro Matthew Pearl za tło swojej najnowszej powieści obrał początki najsłynniejszej uczelni technicznej świata: Massachusetts Institute of Technology. Podejmując tematykę naukowo-techniczną zapuścił się na tereny zarezerwowane dla literatury fantastycznej. Rezultat zaskakuje.
„Instytut młodych naukowców” zaczyna się od wielkiej katastrofy – w 1868 roku w bostońskim porcie zderza się ze sobą we mgle kilkanaście statków. Z zeznań marynarzy wynika jednak, że nie warunki atmosferyczne, lecz zaburzenia pola magnetycznego Ziemi były powodem portowego karambolu. Sprawą, oprócz policji, zajmuje się grupa studentów nowo powstałej uczelni, Instytutu Technologicznego. Szybko wpadają na trop tajemniczego szalonego geniusza, którego wynalazki sieją grozę wśród statecznych obywateli Bostonu. Niestety wykorzystanie eksperymentalnych technik do celów terrorystycznych działa na niekorzyść młodych detektywów i ich uczelni. To właśnie inżynierowie są pierwsi na liście podejrzanych.
Pearl bywa porównywany na rodzimym rynku wydawniczym do Dana Browna – i nie jest to komplement. Rzeczywiście, u obu autorów występuje mieszanka sensacji z historią i spiskowymi teoriami dziejów. Jednak Pearl to inna liga. Po pierwsze, nawet gdy tłumaczy jakieś historyczne czy techniczne szczegóły, nie traktuje czytelnika jak idioty i nie popada w naiwną łopatologię.
Pearl dysponuje konkretną wiedzą o miejscu i czasach, które opisuje – w Bostonie się urodził, już w II połowie XIX wieku mieszkali tam jego przodkowie. Nie wiem jak dla Amerykanów, ale dla europejskiego czytelnika powieści Pearla mają wielką przewagę nad bestsellerami Browna – nie podejmują tematów zbyt oczywistych. Stany Zjednoczone sprzed 150 lat są nam równie obce, jak Amerykanom historia środkowej Europy. Była wojna secesyjna, niewolnicy, potem dziki Zachód, ale co się wtedy działo w Nowej Anglii? Choćby w celu znalezienia odpowiedzi na to pytanie, warto sięgnąć po „Instytut…”, oczywiście jeśli lubi się sensację stylizowaną na „romanse naukowe” z epoki. Bo choć Matthew Pearl nie napisał nic nowatorskiego, to w udany sposób ożywił klasyczną powieść fantastyczno-naukową, czyli właśnie „scientific romance”, opowieść popularyzującą naukę poprzez przygodę i opisy cudownych, ale możliwych wynalazków.
Tego typu literatura na szczyty popularności weszła wraz z twórczością Juliusza Verne’a właśnie na przełomie lat 60. i 70. XIX stulecia. Dziś twórcy fantastyki chętnie powracają do tego dziedzictwa, osadzając swoje opowieści w okresie wiktoriańskim. Steampunkowe wizje niezaistniałej w przeszłości przyszłości kuszą miliony czytelników swoim nostalgicznym czarem. Bo czy z perspektywy „magicznego świata konsumpcji”, w którym posiadanie smartfona określonej marki staje się „filozofią”, nie jest miło przenieść się w wiek technologicznej niewinności, kiedy wierzono, że para i elektryczność naprawdę odmienią ludzkość na lepsze?