Recenzja
W poszukiwaniu wolności
„Turquetto” to świetna powieść przygodowa z ważnym, dającym do myślenia wątkiem religijnym.
Akcja najnowszej książki Metina Arditiego (Turka mieszkającego w Szwajcarii i piszącego po francusku) osadzona jest w XVI wieku, na styku wielu kultur i religii: w muzułmańskim Konstantynopolu, stolicy imperium osmańskiego, i chrześcijańskiej Wenecji, a także w gettach żydowskich, które funkcjonują w obu państwach. Młody Eliasz marzy o tym, by malować. Jednak zarówno wspólnota żydowska, w której przyszedł na świat, jak i muzułmańskie społeczeństwo, w którym żyje, traktują tworzenie wizerunków jako grzech. Dlatego też Eliasz ucieka do Europy, podszywa się pod greckiego chrześcijanina i w Wenecji terminuje w szkole Tycjana. Dzięki talentowi, pokorze, ciężkiej pracy, ale i absolutnemu milczeniu udaje mu się osiągnąć sukces – zostaje poproszony o wykonanie takiego wyobrażenia Ostatniej Wieczerzy, ozdobi salę konfraterni Scuola Grande, przywróci pamięć o początkach chrześcijaństwa i rozsławi Wenecję. Eliasz podejmuje się tego wyzwania i tu właśnie rozpoczyna się najważniejsza dla całej powieści intryga.
Arditi w swej powieści nawiązuje do szalenie popularnego gatunku historii alternatywnych. Punktem wyjścia dla historii o miłości, zdradzie, oszustwie i wielkim malarstwie staje się podpis Tycjana na portrecie „Mężczyzna z rękawiczką”. Jak twierdzi Arditi, badania laboratoryjne tego podpisu wykazały, że złożyły go dwie osoby i że składa się on z dwóch zupełnie różnych farb. Na tej podstawie właśnie buduje swoją historię – o uczniu-Eliaszu, nazywanym przez Wenecjan Turquettem, który przerasta mistrza, ale z powodu intryg Wenecjan przepada jako twórca.
Eliasz jest w tej historii Każdym, ma wiele twarzy i nazwisk – rodzi się jako Żyd, maluje jako chrześcijanin, w końcu musi podszywać się pod muzułmanina. Jednocześnie zaś ciągle jest nikim, nie przywiera do niego żadna tożsamość, wszystkie nosi jak rodzaj kostiumu: między jego osobowością a zewnętrzną formą nie ma żadnej łączności. Ma ciągle tylko jeden cel: malować. Najpierw maluje jako chłopczyk – dorabia portretami służących, niewolnic i marynarzy, potem zakłada własną pracownię, by ostatecznie tworzyć tylko w wyobraźni, przeżywać, wspominać swe obrazy, rozpamiętywać każdy ich szczegół.
Wciągająca polityczna intryga (rozgrywka między różnymi stronnictwami w Wenecji, spory między papiestwem a ambitnymi politykami świeckimi) usytuowana jest na tle ważnego konfliktu religijnego – chrześcijanie i muzułmanie w równym stopniu prześladują Żydów, walczą też ze sobą: akcja powieści rozgrywa się kilka lat po bitwie pod Lepanto, w której Święta Liga pokonała imperium Osmańskie. Wyznawców każdej z tych religii cechuje przekonanie o własnej wyższości i o nieczystości innych, brak szacunku dla obcości, skłonność do przemocy, poświęcenie piękna w imię swobodnie interpretowanego prawa. Żydzi żyją w gettach, mogą wykonywać tylko określone zawody, ich wspólnota jednak – choć nękana – okazuje się tak samo opresyjna wobec nieposłusznego wyznawcy, jak pozostałe. Francuscy czytelnicy widzą w powieści Arditiego krytykę Kościoła katolickiego, wydaje się jednak, że w „Turquetcie” chodzi o coś więcej – o obnażenie restrykcyjnych przepisów religijnych, ujawnienie skłonności do przemocy, jakie tkwią w każdym z kultów. Eliasz-Turquetto nie pasuje do żadnej, nie może się żadnej podporządkować, dlatego też każdą wykorzystuje, by ostatecznie zdradzić. To nie on jednak okazuje się „winny”, a nakazy religijne, które nie pozwalają na wolność.
Arditi posługuje się lekkim, bardzo obrazowym, plastycznym stylem. Pisze powieść przygodową, ale zarazem nowoczesną – swobodnie nawiązującą do historii, dopowiadającą tajemnicze wątki. Pewnie porusza się po faktach historycznych, jest erudytą, ale bez zadęcia. Jeśli ktoś szuka sensacyjnej powieści o przeszłości, to Metin Arditi z pewnością lepszy jest od Dana Browna.