Recenzja
Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze
Twierdza Europa. Patrole wzdłuż granicy amerykańsko-meksykańskiej. Mur chiński…
Bronimy arbitralnie wyznaczonych granic swoich państw dzieląc świat na tych, którym dane jest korzystać z panującego w nich dobrobytu i na tych, którzy na to nie zasługują. Strzeżemy i pilnujemy tych namalowanych palcem na mapie linii nie zdając sobie sprawy z tego, jak często nasz wysiłek oznacza realną, ludzką tragedię.
A przecież, de facto, nikt z nas nie jest „miejscowy”. Zjawisko migracji jest równie stare, co ludzkość. Ciągła chęć poszukiwania, dążenie do poprawy własnej sytuacji odróżnia nas od zwierząt. Chcemy walczyć z tym naturalnym zjawiskiem. Wyznaczyliśmy granice, wymyśliliśmy paszporty, pobieramy odciski palców.
Ale potrzeba – i desperacja – to matki wynalazków. Zupełnie niechcący, jakby rykoszetem, powołaliśmy do życia cały przemysł zajmujący się wymyślaniem coraz bardziej wyrafinowanych sposobów na oszukanie systemu i uśpienie czujności strażników granic. Wtrąciliśmy potrzebujących do cienia, a w tym cieniu pojawili się i urośli w siłę ci, którzy na ludzkiej desperacji zarabiają bajońskie sumy porównywalne z zyskiem z handlu narkotykami i bronią. Przemytnicy „żywego towaru” zbijają majątki na naszym strachu przed obcym i na tym, że podzieliliśmy ludzi na tych, którym coś się należy i na tych, którym nie. Nawet, kiedy jest to rzecz tak podstawowa, jak życie w spokoju i w poczuciu bezpieczeństwa.
Di Nicola i Musumeci podkreślają, że nie chcieli pisać kolejnej książki o tragedii nielegalnych imigrantów, którzy stracili życie podczas przeprawy przez Morze Śródziemne lub porwali się na dotarcie pontonem z Kuby na Florydę. Postanowili za to przyjrzeć się osobom, które pociągają za sznurki. Przedstawiają nam więc tych, którzy prowadzą specyficzne „biuro podróży” i którzy niejednokrotnie buntują się przeciwko etykietce przestępców. W końcu – pomagają ludziom. Za „drobną” opłatą umożliwiają im realizację marzeń, które bez ich interwencji pozostałyby tylko nieosiągalną gwiazdką z nieba. Wyciągają dłoń do tych, których nikt inny nie chce już słuchać.
Dziennikarze prezentują tych „tour-operatorów” – najniższego i najwyższego szczebla – w sposób, który sprawia, że ciężko nam ich potępić. W zasadzie czytelnik podążając za narracją Di Nicoli i Musumeci’ego zaczyna zastanawiać się, dlaczego w ogóle miałby tutaj kogokolwiek oceniać? I to oceniać źle? Przecież w sumie racja – przemytnicy ludzi nie robią celowo swoim klientom krzywdy. Może nie zajmują się nimi, jak opiekun kolonijny powierzoną mu grupą trzecioklasistów, ale … pomagają! Jest popyt, znalazła się więc i podaż na dostarczaną przez nich, specyficzną usługę transportową.
Tak oto poznajemy ukraińskiego szypra, tunezyjskich rybaków, irlandzkiego tirowca – płotki w hierarchicznej sieci powiązań i zależności, dzięki której co roku wielu ludzi trafia w miejsca, w jakich teoretycznie nie powinni się znaleźć. I faktycznie: nigdy nie widzimy czułości, ale nigdy też nie widzimy ze strony przemytników chęci nadmiernego wykorzystania pozycji, w jakiej postawiła ich sytuacja. Jeśli więc ktoś spodziewa się soczystych opowieści o okrucieństwie, trudach podróży i mrocznych zakamarkach przestępczej duszy – lektura “Wyznań przemytników ludzi” srodze go rozczaruje. Rzeczowy ton i skupienie uwagi na organizacyjnej stronie zjawiska sprawiają, że reportaż wypada sucho i bezosobowo. Narracja wydaje się zupełnie wyzuta z emocji, co sprawia, że – jak już wspomniałam – czytelnikowi przestaje działać moralny kompas.
I może o to właśnie autorom chodziło: o oderwanie się od jednoznacznych, etycznych osądów i spojrzenie na zjawisko „nielegalnego przemysłu turystycznego” z perspektywy szerszej – ogólnoludzkiej i ogólnoświatowej.
Dopiero na sam koniec Di Nicola i Musumeci serwują klapsa na przebudzenie, pokazując jeszcze mroczniejszą stronę i tak mrocznego już zjawiska. Stronę kapitału, który nie pyta o powód i cel podróży płacącego żywą gotówką klienta; stronę, w której nielegalnie przemieszczają się już nie tylko szukający lepszego życia imigranci ekonomiczni z Chin, ale też członkowie organizacji przestępczych i terrorystycznych. A ci działają według zgoła innych założeń i z innych pobudek niż uciekający przed wojną Sudańczycy.
Stwierdzenie, że lektura “Wyznań przemytników ludzi” sprawiła mi przyjemność raczej nigdy nie przeszłoby mi przez gardło. Ale jednak z dużym zainteresowaniem przeczytałam je do końca! “Wyznania” to na pewno książka niezwykle wartościowa pod względem poznawczym. Jednak jej chaotyczna struktura oraz brak bohaterów innych niż mocno jednowymiarowi i płascy oportuniści zasilający międzynarodową przemytniczą brać, sprawiają, że „Wyznania” nie do końca bronią się, jako literatura. Nawet, jako literatura faktu. Boleśnie daje się też we znaki brak prowadzonych ze swadą historii i opowieści, w które czytelnik mógłby się emocjonalnie zaangażować. I o ile byłoby to absolutnie wybaczalne w książce czysto faktograficznej, to jednoczesne dość pobieżne potraktowanie tematu sprawia, że “Wyznania” robią wrażenie niekompletnych i nieuporządkowanych wynurzeń, które w dodatku zataczają nieciekawe koło wracając do punktu wyjścia. I tylko temat i nietuzinkowe podejście autorów do opisywanego zjawiska czynią z “Wyznań przemytników ludzi” pozycję wartą uwagi; pozycję, która powinna znaleźć się na liście lektur każdej osoby zainteresowanej zjawiskiem migracji.