Recenzja
Z odkurzaczem na metodę Miczurina
Zawsze zgadzałam się ze stwierdzeniem, że życie bywa jak papier toaletowy: szare, długie i wiadomo do czego. Dlatego też uważam, że należy je sobie urozmaicać – najlepiej dobrą lekturą. Taką, która skutecznie przeniesie nas w barwniejszy świat i inną rzeczywistość, która nawet jeśli skrzeczy, to jakoś tak inaczej niż ta prawdziwa. Nie bez kozery przecież od jakiegoś czasu krąży w internecie mem: kto czyta, żyje dwa razy. Teraz powinien powstać kolejny – o tym, że kto czyta Weronikę Murek, żyje co najmniej ze trzy.
Zmarła, która nie chce przyznać się do śmierci, bo nie dość, że jej nie pamięta to jeszcze ciało, które chowają zdaje się nie należeć do niej. Reżyser teatrzyku oświaty sanitarnej, który kradnie kurek od kranu w przekonaniu, że dzięki temu już zawsze będzie miał dostęp do bieżącej wody. Cytryny obwiązane fioletową wstążką w prezencie. Kosmonauta Pączko, który na księżycu martwi się, że zgubił swoją jadwiszkę i chorzy nerwowo sprzedający wieprzową rąbankę. Baby łapiące męskie spojrzenia w lusterka i amant, który szuka potwierdzenia własnego istnienia w oczach wymyślonej przez siebie publiczności.
W opowiadaniach Weroniki Murek rzeczywistość przyjmuje coraz to dziwaczniejsze, raz śmieszne, raz straszne kształty. Jakby wybrała się do wesołego miasteczka i przechadzała niespiesznie po gabinecie krzywych luster ukazując nam swoje zniekształcone, ale w jakiś kuriozalny sposób prawdziwe oblicze.
Szeroki wachlarz przedziwnych postaci, miękkie jak plastelina reguły świata, w którym przestają obowiązywać rzeczy tak oczywiste jak chronologia, upływ czasu i przyciąganie ziemskie odsyłają nas do najlepszych tradycji surrealizmu i teatru absurdu. Jest w tych opowiadaniach coś z Witkacego, jest coś z Brunona Schulza, może nawet z Gombrowicza, ale najwięcej jest w nich czegoś z Weroniki Murek. I to “coś” uważny czytelnik z pewnością na własnej skórze odczuje i będzie musiał na własną rękę, na własne potrzeby samodzielnie zdefiniować.
Pomimo całej irracjonalności prowadzonej przez Murek narracji, zarówno dialogami, jak i opowiadanymi przez autorkę historiami rządzi wewnętrzna logika. Ich fragmentaryczność zdaje się tym bardziej spójna, że popycha rozwój wydarzeń w kierunkach, o które ciężko klasyczną narrację podejrzewać a które raz odkryte pozostawiają czytelnika z pytaniem jak to możliwe, że je przeoczył, skoro wszystko tam już było, wszystko stało i czekało! Tymczasem dopiero ten nietuzinkowy, Murkowy splot skojarzeń i luźnych powiązań wydobył te dziwne kształty, rozmowy i postaci na światło dzienne.
Lektura opowiadań Murek nie jest dla każdego. Z pewnością nie jest dla czytelnika przywiązanego do klasycznej narracji i tradycyjnego oglądu świata. Nie jest dla czytelnika, dla którego literatura to przechadzające się po gościńcu zwierciadło. Chyba, że ten czytelnik uzna, że przechadzać może się też zwierciadło krzywe a gościniec kształt zmieniać może, zależnie od woli własnej lub trzymającego je autora. Lektura Murek jest dla tych, którzy godzą się na demiurgiczny status pisarza i nie mają nic przeciwko temu, by w zamian za doświadczenie autentycznej niezwykłości i kontakt z literaturą przez duże “L” pogodzić się z chwilową utratą punktu oparcia i gruntu pod stopami.