6 grudnia 2012

Zapiski jaskiniowca

Z książkami takimi jak „Poza światłem” Wojciecha Kuczoka jest pewien problem. Niby to są zapiski podróżne (w głąb ziemi i po jej powierzchni), ale w gruncie rzeczy to klasyczna silva rerum.

 

Te książki-worki, gdzie pisarz wrzuca to, co akurat ma pod ręką, swoje zapiski, eseje, dzienniki itp., mają oczywiście swój urok. Ale ten urok działa przede wszystkim na jego zaprzysięgłych wielbicieli. Kiedyś, kiedy jeszcze byłem zaprzysięgłym wielbicielem Tadeusza Konwickiego, zaczytywałem się w jego łże-dziennikach, mimo że poza „Kalendarzem i klepsydrą”, pozostałe tomy szybko zostały zapomniane zarówno przez czytelników, jak i przez samego pisarza (tak mi się przynajmniej zdaje). Ponieważ wyrosłem już chyba z wieku, kiedy się bywa zaprzysięgłym wielbicielem, nie mogę o sobie powiedzieć, że w taki sposób kiedykolwiek traktowałem Wojciecha Kuczoka. Ale z drugiej strony jest to, obok Michała Witkowskiego, ten spośród moich rówieśników, których śledzę najuważniej. Wybitny stylista, pisarz nieoczywisty i potrafiący zachwycać.

 

W zapiskach z „Poza światłem” Kuczok też może się podobać, bo jest tu trochę typowych dla niego gier językowych i parę intrygujących historii. I moje lekkie rozczarowanie bierze się z mylącej okładki oraz zapowiedzi wydawcy. Każdy, kto choć trochę zna twórczość i biografię pisarza, doskonale wie, że jest grotołazem i odkrywcą jaskiń (ten wątek odgrywał istotną rolę choćby w „Pręgach”, adaptacji „Gnoju”, najgłośniejszej powieści Kuczoka). I szczerze mówiąc patrząc na okładkę z facetem wiszącym na linie spodziewałem się właśnie wspomnień z podziemnych peregrynacji i naziemnych wspinaczek. Tymczasem zajmują one ledwie trzecią część tej książki (choć są zdecydowanie najciekawsze), reszta to raptularz berliński i inne zapiski podróżne.

 

Jako że, podobnie jak Wojciech Kuczok, spędziłem sporo czasu na stypendium w stolicy Niemiec potrafię docenić, iż wyszukał tam miejsca takie jak Teufelsberg (Diabelskie Wzgórze), najwyższe wzniesienie Berlina (do którego sam nigdy nie trafiłem), a które usypano z gruzów miasta tylko dlatego, że budynki nazistowskiej akademii technicznej nie dawały się wysadzić. Jednak to wszystko jest przystawka do dania głównego, którym są wspomnienia ze wspinaczek i jaskiń, ozdobione niesamowitymi zdjęciami miejsc, odkrytych przez pisarza. On sam twierdzi nawet, że te odkrycia są ważniejsze od jego książek, bo wiele razy był pierwszym człowiekiem, stawiającym stopę w niedostępnych innym śmiertelnikom wnętrzach gór, no i w przeciwieństwie do papieru, te kamienne komnaty pozostaną po nim na zawsze. Prawdę mówiąc uważam, że to przesada, ale lista odkryć Kuczoka naprawdę robi wrażenie. Podobnie jak lista spraw z którymi się zmagał pod ziemią: istnienie Boga, relacje z ojcem, kompleksy, a także, last but not least, chłopięce marzenie o tym, by zostać odkrywcą.

 

Czytam o tym i czytam, i wciąż czuję niedosyt. Chciałbym wiedzieć więcej o tym, co się tam czuje, po co się to robi i jaki to ma sens. Kto wie czy nie powinien Kuczok napisać o tym jakiejś solidnej powieści. Ja chętnie bym ją przeczytał. I pewnie nie tylko ja. Ludzi fascynuje to czego nie rozumieją, a ja po lekturze „Poza światłem” wciąż nie do końca rozumiem, co takiego można znaleźć pod ziemią, czego nie mamy na powierzchni.

Książki, o których pisał autor