Recenzja
Zwielokrotniona rzeczywistość
W październiku zeszłego roku popularny brytyjski artysta Banksy podczas miesięcznego pobytu w Nowym Jorku wysłał do „The New York Times” list, którego publikacji dziennik odmówił. Treść listu można znaleźć w internecie. Banksy pisząc o budynku One World Trade Center, który zastąpił zniszczone Twin Towers, oskarża Nowy Jork i budowniczych wieżowca o architektoniczny kompromis. 1 WTC nazwał katastrofą, nie-wydarzeniem, drapaczem wstydu (shyscraper). Banksy specjalistą od urbanistyki nie jest, ale jego zdanie – podzielane przez krytyków i wielu nowojorczyków – szczególnie wybrzmiewa w zestawieniu z tezami kultowej książki urbanistycznego guru, która po latach ukazała się w języku polskim.
Pod koniec lat siedemdziesiątych, gdy Manhattan osiąga apogeum rozwoju i znaną nam tożsamość, Rem Koolhaas wydał książkę, która dała początek jego karierze i uzyskała status kultowej. „Deliryczny Nowy Jork” to patetyczny, ultranowoczesny „manifest” teorii „manhattanizmu” – wizjonerski projekt wzniosłego umysłu architekta i urbanisty paradoksalnie narzucony przeszłości miasta tak, aby pokazać, jak na oczach mieszkańców ziszcza się jego przyszłość. Koolhas podejmuje próbę statycznego ujęcia historycznych przemian – ten ambitny zamiar dowodzi, że mamy do czynienia z nowoczesną teorią par excellance; teorią charakterystyczną dla zeszłego stulecia, odpowiadającą rozmachem brutalizmowi pnących się wtedy w górę wież World Trade Center. Koolhaas stwierdzał, że jego wizja jest abstrakcją wydarzeń i obiektów. To w umyśle ludzkim, a jest to umysł nie przechodnia, lecz urbanisty-wizjonera, znajdują się zasady kierujące rzeczywistością i te właśnie zasady konstruują odczytanie Nowego Jorku. Deklarował: „byłem (…) ghostwriterem Manhattanu”. Opowiadając o rozwoju miasta, nie ukrywał, że materiał źródłowy dobrał do tezy. Chętnie raczył nas patetycznymi stwierdzeniami, których nikt nie zweryfikuje, a niektórzy uznają je za złą poezję: „Tylko w Nowym Jorku architektura stała się sztuką projektowania kostiumów, które nie odsłaniają prawdziwej natury powtarzających się wnętrz, lecz gładko wślizgują się wprost do nieświadomości, by grać rolę symboli.”
Wizję urbanisty napędzają figury konstytutywne dla stwarzanego na oczach czytelnika manhattanizmu; figury te powracają nieco odmienione w kolejnych rozdziałach (Koolhas rozdziały nazywa kwartałami, podstawowymi jednostkami Manhattanu). Manhattan jest wyspą, zamkniętą przestrzenią, a więc określa go gęstość. Jest także projektem, wyobrażeniem w obliczu katastrofy, która jednak nigdy nie nadchodzi. Manhattan-projekt w nieskończoność zażegnuje wyobrażone i prowokowane katastrofy (swego czasu jedną z wież wyposażono w latarnię, której zadaniem było realne zmylenie statku i doprowadzenie do malowniczej katastrofy). Najciekawszą figurą wydaje się jednak ekstaza, którą ściśniętym nowojorczykom, cierpiącym u zarania Manhattanu na niedomiar rzeczywistości (sic!), miało zapewnić samo miasto. Koolhas nie opowiada o rozwoju miasta, on definiuje swój program: „architektura (…) polega na takim stosowaniu maszynerii technicznej, by zrekompensować niedobór autentycznych obiektów”. Istnienie takiej metropolii, jaką jest Nowy Jork, wywołuje poczucie niedoboru rzeczywistości, który trzeba uzupełnić wytwarzając wiele sztucznych rzeczywistości – od zewnętrznych parków rozrywki po uwewnętrznione przez miasto wieżowce. Bo wieżowiec w teorii manhattanizmu nie jest po prostu dużym budynkiem, lecz najgęstszą jednostką zwielokrotnienia światów.
Teoria Fantastyczności, która opowiada o dynamice wzrastającego Manhattanu, nadaje się na definicję głównego nurtu amerykańskiego kina w XX wieku. Pierwszym lunaparkiem – masową fantazją, która miała zasłonić niedostatek rzeczywistości – był nowojorski Luna Park z 1903 roku, a architekt, który go zbudował, w kolejnych latach konstruował całe kwartały Midtown z budynkiem Chryslera na czele. Coney Island z początku XX wieku, przegięte minimiasta-lunaparki, synekdochy ówczesnego Nowego Jorku – ich społeczne funkcje i architektura zostały w następnych latach zreprodukowane w amerykańskim filmie. W tym sensie amerykańskie kino nigdy nie wyprowadziło się z Nowego Jorku.
Koolhaas swoją ultranowoczesną teorią manhattanizmu nie objął oryginalnego World Trade Center, które wyrosło w latach siedemdziesiątych. Nie zmienia to faktu, że w czasie, gdy powstawała książka, na dolnym Manhattanie budowano kompleks wież w najczystszy i najdoskonalszy sposób ucieleśniających tę teorię. Jeśli Manhattan, jak chciał tego Koolhaas w latach siedemdziesiątych, miał być samozagęszczającym się projektem multiplikowania światów, to nazwanie nowego budynku 1 WTC nie-wydarzeniem jest gestem obrazoburczym. Jednak mówi też coś i o tej nowoczesnej teorii (że jej patos prześlepia faktyczną dynamikę miasta), i o Nowym Jorku dzisiaj. Oddany do użytku kilka lat temu gmach New Museum nadaje piętno ulicy Bowery, zwielokrotnia światy jeszcze na sposób zgodny z koncepcją Koolhasa. Ale figury manhattanizmu rozwiewają się. 1 WTC bardziej pasuje do chińskiego miasta, niczego nie multiplikuje, tylko przytłacza, a z dystansu nawet śmieszy.
Być może nowe zasady zagospodarowania przestrzeni po drugiej stronie East River po raz pierwszy pozwalają Manhattanowi przekroczyć swoje geograficzne granice. Być może mieszkańcy Manhattanu nie cierpią już na niedomiar rzeczywistości, lecz dekadę po pierwszej ziszczonej katastrofie, przemierzając Union Square pochyleni i wpatrzeni w małe ekrany iphone’ów, doświadczają nadmiaru fantastyczności.