Recenzja
Wakacje u ciabci
Szczygielskiemu udało się napisać świetną książkę, która może łączyć pokolenia – starsi znajdą w niej smak przeszłości, dzieci – nabiorą ochoty na nieznane i tajemnicze.
Na spotkaniu rodzinnym, starsze towarzystwo, to znaczy rodzice małych dzieci i rodzice rodziców, zaczęło wspominać, jak to dawniej we wakacje bywało. Dzieciarnia miastowa była wysyłana gdzieś do ciotek i pociotek na wieś – najczęściej na koniec świata. Tam, o ile dopisywało szczęście, poznawało się tubylców – no i hulaj dusza piekła nie ma. Od rana do wieczora na łonie natury. Pogoda nie była ważna – ta była zawsze Jakiś znak życia dawało się tylko w porze obiadu, coby wujostwo uspokoić, że jest się nadal na tym padole, całym i zdrowym, no i by sił przy wiejskim obiedzie nabrać na dalsze łobuzowanie. Kto by myślał wtedy o atrakcjach, telewizji, kinie, grach komputerowych. Zwiedzanie wszelakich zakamarków, strychów, stodół, pełne pasji włóczęgostwo, budowanie szałasu, włażenie na drzewa, szperanie w ogrodzie, zabawa ze zwierzętami, kąpiel w pobliskim stawie. Ot, zwykłe wiejskie zajęcia dzieci. Ale jak bardzo absorbujące!
I myślałby kto, że te czasy już minęły. Na przekór naszym narzekaniom i nostalgicznym powrotom do przeszłości pojawiła się książka Marcina Szczygielskiego. Wprawdzie rezolutna ośmiolatka Maja nie ląduje na głuchej wsi, a w Szczecinie. A to, co dziewczynka zastaje na miejscu, może niejednego małego czytelnika wprawić w osłupienie, czytającego rodzica zaś – rozbawić i przenieść do czasów dzieciństwa. Bo w czasach, gdy się spotyka ze znajomymi na facebookowym czacie, bez komórki ani rusz, telewizor gra od rana do wieczora (i to jaki? plazmowy!) – dom ciabci może okazać się jakimś potwornym miejscem z zamierzchłej epoki. I takim jest w istocie – ze skrzypiącą podłogą, wanną ukrytą w skrzyni, dziwaczną makatką w kuchni, bez tych wszystkich nowoczesnych wynalazków i gadżetów. Ciabcia ma za to ogród i kota. W kuchni buzuje ogień pod płytą, obie panie – młodsza i starsza piją zbożówkę z wyszczerbionych kubków, telewizor nie ma nawet pilota, w dodatku jest czarno-biały. I w takim otoczeniu Maja przeżywa przygody, o jakich jej się nie śniło. Smaczku dodają gadający kot, wiewiórka, która twierdzi, że jest lisem, duch na strychu i złośliwy Marek.
„Czarnownica piętro niżej” to świetna rzecz o tym, że przygoda czai się tuż za rogiem, że zwykłe może też być niezwykłe, a starsi ludzie mogą wiele nauczyć, przekazać mądrość życiową i są wspaniałymi kompanami do długich rozmów. Szczygielskiemu udało się napisać książkę, która może łączyć pokolenia. Klimat powieści świetnie uchwyciła Magda Wosik. Czarno-białe ilustracje oddają sceny z życia Mai, jakby ktoś z boku dokumentował pobyt dziewczynki u ciabci. Doskonała książka na wakacje!