2 października 2013

Na gruzach NIKE

Pamiętam czasy, kiedy pytanie „kto dostanie NIKE?” obchodziło nie tylko samych nominowanych. Nie było to wcale tak dawno, raptem 5-6 lat temu. Pamiętam skandal, kiedy ktoś, kto nie dostał nagrody (Zygmunt Kubiak), wyszedł trzaskając drzwiami. Uszczypliwe komentarze w mediach a propos Czesława Miłosza, że wyróżniono go za jedną z najsłabszych książek w dorobku. I ataki na laureatów w mediach niechętnych przyznającej wyróżnienie „Gazecie Wyborczej”, np. na Dorotę Masłowską czy Wojciecha Kuczoka.

header - Mariusz Cieslik_Nike

Z dzisiejszej perspektywy to bardzo odległa przeszłość. Bo, powiedzmy sobie szczerze, kto dziś zna nazwisko ostatniego laureata NIKE (Marek Bieńczyk)? Nie mówiąc o jeszcze wcześniejszych (Marian Pilot, Tadeusz Słobodzianek, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki). I kto dziś nerwowo wyczekuje pierwszej niedzieli października? Ponieważ udzielanie odpowiedzi na pytania retoryczne nie jest zajęciem dla inteligentnego człowieka, chciałbym tylko dodać, że nawet ludzie komentujący życie literackie niespecjalnie się NIKE emocjonują. Tak jak innymi polskimi nagrodami.

 

Kiedy w połowie poprzedniej dekady uczestniczyłem w dyskusji w TVP Kultura, poświęconej NIKE właśnie, regularnie podnoszony był podczas niej zarzut, że jest to wyróżnienie środowiskowe, że jury jednych docenia, a innych pomija. Pamiętam, że odpowiedziałem wtedy, że przecież nie ma przeszkód by powstały nagrody konkurencyjne. I powstały: Angelus, Silesius, Gdynia, nagrody im. Józefa Mackiewicza i Zbigniewa Herberta, a za chwilę także Wisławy Szymborskiej. O przeznaczonych dla młodych autorów i mających już swoją tradycję Kościelskich czy Paszporcie „Polityki” nie wspominam. Tak, nagród literackich mamy coraz więcej, niestety mają one coraz mniejsze znaczenie.

 

Dlaczego? Odpowiedzmy na przykładzie, potężnej niegdyś, NIKE. Wciąż stoi za nią siła „Gazety Wyborczej”, ale i siła nie ta co przed, powiedzmy, dekadą, i „Gazeta” inna. Kiedyś nazywano NIKE „grubą Bertą”, bo wyróżniona nią książka trafiała błyskawicznie na pierwsze miejsca list bestsellerów i sprzedawała się w stutysięcznym nakładzie. Czy gdyby nie to wyróżnienie autorzy tak wyrafinowani jak Andrzej Stasiuk czy Wojciech Kuczok mieliby szanse osiągnąć nakład bliski Grocholi? A przecież „Jadąc do Babadag” i „Gnój” stały się wydawniczymi hitami. Owszem i dziś książka-laureatka trafia na listy bestsellerów, ale na chwilę, a jej sprzedaż to jakieś kilkanaście tysięcy. Dlaczego? Zapewne NIKE zaszkodził brak czytelnych kryteriów i nadmiar ambicji. Jest nagrodą wszystkoistyczną, pewnie dlatego że w założeniu miała być „polskim Noblem”. Tymczasem najsilniejsze marki literackie za granicą – brytyjski Booker czy francuscy Goncourci – to wyróżnienia dla powieści, czyli najbardziej masowego gatunku. W Polsce, mimo że nagród nie brakuje, takiej do tej pory nie ma! Twórcy kolejnych zafascynowani sukcesem NIKE próbowali zrobić to samo (pomijając nagrody poetyckie), a to się udać nie mogło.

 

Ale nie to jest decydujące. Najważniejsze jest co innego: kryzys prasy, która najmocniej polskie nagrody wspierała, i marginalizacja tematyki literackiej, czy szerzej kulturalnej, w mediach elektronicznych. TVN 24, który wpuścił rok temu na antenę „Xięgarnię”, jest chlubnym wyjątkiem od reguły, a reguła jest taka, że poza TVP Kultura i radiową Dwójką literatura nie pojawia się prawie nigdzie, a jeśli już to w wymiarze marginalnym i, jak to mówią w telewizji, o godzinie 25.00. Ci, którym się wydaje, że książki to rzecz mało ważna są w poważnym błędzie, ale zrozumienie tego zajmuje tyle czasu, że ponure efekty będą widoczne dopiero w kolejnych pokoleniach.

 

Literatura na ostro. Środa z Cieślikiem.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także