Recenzja
Rok pogodnej apokalipsy
Lektura książki Piotra Szaroty jest moim osobistym odkryciem z wielu względów. Przede wszystkim jednak dlatego, że wydaje się ona zagubionym ogniwem ewolucji w pisaniu o humanistyce. To bowiem książka zarówno dla osób, które interesują się wiedeńską moderną, jak i dla tych, którzy tego tematu dotychczas nie eksplorowali. Szarota stara się przybliżyć wiedeńczyków przełomu wieków także mniej zainteresowanym. I jest wielka szansa, by zrobił się z tego międzyepokowy balet roku.
Piotr Szarota napisał fenomenalny tekst. To przykład tego, że można pisać o historii kultury bezpretensjonalnie, wyzbywszy się naukowej maniery, a jednocześnie być lojalnym wobec epoki, którą się bada. Że da się mówić o postaciach historycznych tak, aby przestały one być nazwiskami i stały się na nowo fascynującymi ludźmi z krwi, kości, myśli i namiętności.
Szarota skoncentrował się bowiem właśnie na nich i zebrał fantastyczne opowieści, dzięki którym ożywił ich na kartach książki. Już na pierwszych stronach – niczym autor tekstu dramatycznego – przedstawia ich swoim czytelnikom. Zarysowuje biogramy, informuje o tym, co w „czasie akcji”, czyli roku 1913, porabiali i jaki był ich związek z „miejscem akcji”, czyli Wiedniem i monarchią Franciszka Józefa. Dzięki temu wprowadzeniu czytelnik – bez względu na wcześniejsze przygotowanie – dysponuje bazą, która pozwala mu swobodnie poruszać się po zebranych w książce historiach bohaterów. A bohaterowie ci to przecież gracze pierwszoligowi! W końcu to w tym mieście na przestrzeni kilku dziesięcioleci mieszkało i pracowało wielu artystów, filozofów, polityków, naukowców, których twórczość stała się fundamentem współczesnego myślenia o rzeczywistości. Dlatego spotkamy tu i Freuda, i Einsteina, i Klimta, i Kafkę, i Kokoschkę, i Schielego, i Trockiego, i Andreas-Salomé, i Musila, i Schnitzlera, i Wittgensteina, i Zweiga, nawet młodego Hitlera, a także duchy Mahlera, Weiningera, Nietzschego oraz wielu, wielu innych. Rok 1913 staje się dla autora osią, wokół której gromadzi on te fantastyczne opowieści, które jednak czasowo wykraczają poza tytułowe ramy. Niezwykle czarującym pomysłem konstrukcyjnym jest właśnie odtworzenie rocznego kalendarza: kolejne rozdziały określone są nazwami kolejnych miesięcy.
Dzięki tym i wielu innym błyskotliwym zabiegom, “Wiedeń 1913” – choć pozostaje rzetelnie opracowanym i dobrym pod względem merytorycznym tekstem, uzupełnionym o dotychczas niepublikowane fragmenty listów, wierszy i dzienników – czyta się jak doskonałą powieść. I chce się więcej, coraz więcej!
Na marginesie należy dodać, że Wiedeń modernistyczny już od dziesięcioleci zachwyca badaczy na Zachodzie, a fascynację tę wywołują przede wszystkim antynomie, które ufundowały rzeczywistość CK Monarchii w owym czasie. Niektórzy w tej przestrzeni odnajdują kolebkę postmodernizmu – także dzięki dokonaniom tych, o których pisze Szarota. W polskiej perspektywie rola ośrodka wiedeńskiego jako jednego z centrów modernizmu w Europie była często marginalizowana, a nawet – po prostu pomijana. Mimo kilku – rozproszonych w czasie i raczej fragmentarycznych – prób opisu ówczesnego Wiednia brakowało nam dotychczas pracy, której zamiarem byłby choćby panoramiczny ogląd fenomenu moderny wiedeńskiej, zwłaszcza że teksty obcojęzyczne (już dziś uchodzące za klasyczne prace Carla Schoerske czy Jacques’a Le Ridera) nie zostały nigdy na język polski przetłumaczone. Między innymi dzięki Szarocie (warto tu wspomnieć szczególnie zainteresowanym o najnowszym numerze „Przeglądu Filozoficzno-Literackiego”, poświęconym modernizmom środkowoeuropejskim) można zatem powiedzieć, że polski czytelnik po raz pierwszy od dawna – na pewno od momentu publikacji książki Ewy Kuryluk „Wiedeńska apokalipsa” – ma okazję zapoznać się z wiedeńskim kosmosem. I za to – jako jego wielka miłośniczka – mam ochotę wykrzyczeć: DZIĘKI, PANIE PIOTRZE!