4 grudnia 2013

Skrojony jak kimono

Wieści o noblowskich szansach pisarzy, potwierdzone w licznych, choć niestety anonimowych źródłach, często wymyślają agenci pisarzy lub ich znajomi – przypadek Harukiego Murakamiego to potwierdza. Tegoroczne informacje o tym, że jest poważnym kandydatem, trudno było traktować serio. Choć z drugiej strony szwedzcy akademicy kompromitowali się swoimi decyzjami w ostatnich latach tak często, że nic mnie już z ich strony chyba nie zdziwi. Murakami przynajmniej umie pisać, czego o takim Dario Fo czy innym le Clezio nie da się powiedzieć.

 

MurakamiTrudno mi wyobrazić sobie, że Japończyk dostanie najbardziej prestiżowe wyróżnienie w świecie literatury nie dlatego, że jest tak kiepskim pisarzem, ale z tego powodu, że jest autorem artystycznie wtórnym i pozbawionym szczególnych ambicji publicystycznych. Wspomniany już le Clezio, który jest moim zdaniem stuprocentowym grafomanem, może i nie umie sklecić przyzwoitej książki, ale za to jest zaangażowany po słusznej, ekologicznej, stronie. Dla politycznie poprawnych Szwedów to wystarczający powód, by mu dać Nobla. Murakami, ze szkodą dla swoich noblowskich szans, w nic się nie angażuje, za to wydaje książkę za książką. A jako się rzekło, pisać potrafi i zasłużenie jest dziś prawdziwą literacką gwiazdą. Z pewnością to najpopularniejszy dziś pisarz z Japonii, który sprzedaje swoje książki w milionowych nakładach w kraju i za granicą. Także i u nas ma wielotysięczną armię wielbicieli. I to tak liczną, że w materiałach promocyjnych jego polski wydawca, Muza, chwali się, że zaliczka za jego ostatnią powieść jest najwyższą w historii firmy. Czy to świadczy o dobrej kondycji oficyny, czy dużym apetycie agenta, o to mniejsza, ważne że najwyraźniej da się u nas na Murakamim zarobić. A przecież mówimy o autorze z kręgu kulturowego, który jest Polakom bardzo słabo znany.

 

Skąd zatem ten sukces? Cóż, Murakami dostarcza towaru w pierwszym gatunku. Powieści skrojonych jak eleganckie kimono. A przy tym jego czytelnicy dowiadują się co nieco na temat tajemniczego Kraju Kwitnącej Wiśni, a kto wie, pewnie niektórzy wyobrażają sobie, że choć trochę zrozumieją z tajników japońskiej duszy. Nie chcę wielbicieli Murakamiego rozczarować, ale nie ja jeden uważam go za pisarza bardzo amerykańskiego. Podobnie wypowiadają się o nim krytycy z jego rodzinnego kraju. By się przekonać, jak bardzo jego powieści odbiegają od największych osiągnięć dwudziestowiecznej japońskiej prozy, warto sięgnąć po książki Kenzaburo Oe, Kobo Abe czy Yukio Mishismy. Oni, choć wydawani i w Polsce, wielu czytelników u nas nie zdobyli.

 

Piszę te słowa a propos wydanej właśnie w Polsce nowej powieści Murakamiego zatytułowanej „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa”, którą z czystym sumieniem mogę państwu polecić. Nic to, że książka trochę przypomina superbestseller „Norwegian Wood”, naprawdę rzecz dobrze się czyta. A pomysł, by bohater odrzucony kiedyś przez grupę najbliższych przyjaciół, spróbował to wyjaśnić 15 lat później, choć z pozoru banalny, przynosi ciekawe efekty. Ale jeśli będą państwo, czytając tę książkę, mieli wrażenie, że skądś już to znają, to będą mieli rację. Bo czytaliśmy to już i u samego Murakamiego, i u amerykańskich pisarzy którymi się inspiruje, choćby u Scotta Fitzgerlada czy Irvinga (których kiedyś zresztą tłumaczył). I właśnie dlatego Murakami nie powinien dostać Nobla.

 

Literatura na ostro. Środa z Cieślikiem.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także