Artykuł
Tyrania przypadku. „Drach” Szczepana Twardocha
„Drach” to opowieść o stu latach z życia jednej śląskiej rodziny, ale zgodnie z zapowiedziami autora Śląsk i XX-wieczne dylematy jego mieszkańców nie są tutaj najważniejszym tematem. Historia Josefa Magnora i jego kolejnych potomków stanowi bowiem punkt wyjścia do rozważań o bezlitosnej przypadkowości wpisanej w ludzki los. Ambicje Szczepana Twardocha sięgają więc daleko i pozostaje pytanie, czy udało się je spełnić.
Dzieje jednej rodziny
Nowa książka Szczepana Twardocha to z pewnością rzecz zakrojona na szeroką skalę. Dzieje zamieszkującej okolicę Gliwic rodziny Magnorów (a później Gemanderów) zaczynamy śledzić w dzieciństwie Josefa, które przypadło na okres przed I wojną światową, a kończymy w chwili obecnej, przyglądając się jego prawnukowi, Nikodemowi. To w tej opowieści bohaterowie kluczowi. Obaj nie potrafią uratować rodzinnej stabilizacji i wdają się w romanse rozbijające wszystko, co zdołali wcześniej zbudować. Wiele ich też jednak dzieli. Josef to weteran I wojny światowej, który nie dał się zabić w okopach i powraca w swoje strony, budząc szacunek połączony z lękiem. Nikodem to wzięty architekt, znienawidzony w środowisku z powodu odniesionego sukcesu i upodobania do luksusu. Tłamszony przez automatyzm wyczerpującej górniczej monotonii Josef jest jednak człowiekiem czynu; wyróżnia go jakiś szczególny niepokój. Jego prawnuk użala się nad swoim talentem trwonionym dla pieniędzy i ucieka od odpowiedzialności w pijaństwo.
W jednej ze scen Nikodem Gemander ogląda rodzinne zdjęcia i stara się w ten sposób dowiedzieć czegoś o samym sobie. W zetknięciu z milczącymi fotografiami nie czuje jednak nic. Tymczasem wzdłuż linii łączącej go z pradziadem rozgałęziają się liczne wątki, w których losy jednostkowe w nieunikniony sposób łączą się z historią zbiorową. Jego pradziadek bierze udział w powstaniach przetaczających się przez Śląsk wkrótce po zakończeniu Wielkiej Wojny. Nie wie, czy czuje się Polakiem, ale pragnie poczucia wspólnoty i dąży do odkrycia jakiejś przynależności. Dziadek Nikodema, Ernst Magnor, ukrywa się w czasie II wojny światowej, by uniknąć wstąpienia do Wehrmachtu. Jego brat angażuje się do niemieckiej armii dobrowolnie i po klęsce nazistów, nękany przez UB, traci rozum.
Powieść o Śląsku?
Silnie – i udanie – przez Twardocha akcentowane tło historyczne sprawia, że „Drach” oczywiście jest powieścią o Śląsku. Powieścią o wiecznym pograniczu, które w zależności od wypadków historycznych ląduje po jednej lub drugiej stronie granicy. Powieścią próbującą zrozumieć motywacje ludzi o nieoczywistej tożsamości, którzy mówią w „rozmytym języku” i powodowani okolicznościami muszą stale dookreślać swoją przynależność narodową. Świadomi zazwyczaj swojej osobności Ślązacy Twardocha są na równi zirytowani agitatorami polskimi, co niemieckimi – „wielkimi Polakami” i „wielkimi Niemcami”. Przede wszystkim pragną normalności. Josefa w trakcie sąsiedzkich walk bardziej interesują spotkania z kochanką, bo „powstanie sobie, życie sobie”. A jednak Ślązacy w różnych momentach muszą dokonywać i dokonują wyboru – jak Wojciech Czoik, uwięziony przez nazistowskie Niemcy, których dobrowolnym obywatelem jest jego rodzony brat.
Od początku staje się jednak oczywiste, że Twardoch w swojej nowej powieści chce powiedzieć więcej, a historia śląskiej rodziny służy mu jako dogodne i motywowane autorską biografią exemplum. Jego bohaterowie to figury poddane siłom, których zupełnie nie rozumieją. Już w otwierającej książkę scenie świniobicia to świnia „wie mniej, dlatego lepiej rozumie”. Człowiek bowiem z tego, co mu się przydarza, nie pojmuje nic i niczym się w swojej niemocie nie różni od zwierzęcia, rośliny czy przedmiotu. „Drzewo, człowiek, sarna, kamień – to samo”, orzeka już na wstępie narrator „Dracha” i przez następne kilkaset stron przeprowadza dowód na prawdziwość tego twierdzenia.
Przypadek jako prawo absolutne
Jaki jest zresztą sens tego, co doświadcza człowiek? Twardoch poszukuje „tajemnych, ciemnych pasm pod powierzchnią rzeczywistości”, które sprawiają, że zdarzenia toczą się tak, a nie inaczej, ale pozostaje bezradny wobec niemożliwej do zbadania magmy. Historyczne wichry nawiedzające ziemię gliwicką przemieniają się w spiętrzony chaos bezsensownych wydarzeń. Zdarzenia w życiu osobistym kolejnych bohaterów też nie układają się w żaden zrozumiały i jednoznaczny wzór – to zbiory fatalnych lub szczęśliwych zbiegów okoliczności, które mają ogromne znaczenie i jednocześnie nie mają żadnego znaczenia (to mantra przewijająca się przez cały utwór). Dlaczego Josef cudem przetrwał piekło okopów tylko po to, by zaraz po powrocie zniszczyć sobie życie bezsensownym morderstwem? Dlaczego mimo wojennych wstrząsów i półsieroctwa Ernst dożył sędziwego wieku w doskonałej formie, a jego uzależniona od środków nasennych żona nigdy nie uwolniła się od koszmarów? Dlaczego Nikodem mimo wypełnionej sukcesami kariery pozostaje pustym pozerem, który rani swoją nieodpowiedzialnością wszystkie najbliższe mu osoby?
„Drach” opowiada o tym, że życiem rządzi absolutny przypadek i spod jego tyranii nijak nie można się wyzwolić. Jedyną odpowiedzią na nieubłaganą bezsensowność losu jest instynkt – „mądrość węgorzy płynących do Morza Sargassowego” (to kolejna, z uporem powracająca sekwencja). Impulsy, którymi kieruje się człowiek, nie różnią się niczym od reakcji znajdującego się w potrzasku zwierzęcia – i jego życie nie jest istotniejsze czy bardziej uzasadnione od innych istnień. Twardoch pisze o tym wszystkim językiem pełnym cielesności (choćby w opisach ludzkiego czy zwierzęcego cierpienia), obsesyjnie krążącym wokół tematyki wszechobecnego rozkładu. Wszystko w tym świecie ma swój ponury kres: pułk górnośląski, który przestaje istnieć po 105 latach, la belle epoque, za którą tęskni matka Caroline Ebersbach, wioska Schönwald, wreszcie – pozbawione jakiegokolwiek odgórnego porządku życie każdego z bohaterów.
Wszystko powraca
A jednak Twardoch nie odmawia chaotycznemu istnieniu swoich bohaterów jakichś znamion sensu. W jego wizji równie istotna jest bowiem cykliczność tego istnienia – wszystko tutaj krąży i w pewnym momencie powraca w skojarzeniach, dalekich echach, współbrzmieniach. Zdarzenia z życia Nikodema przywołują w subtelnych asocjacjach historię jego pradziadka i na odwrót – i w tym krążeniu można chyba upatrywać ich znaczenia. Stąd wszystkie przeskoki i zaburzenia chronologii, na których zbudowany jest hipnotyczny rytm tej narracji. W poszatkowanej czasowo opowieści stale powracają te same, zasygnalizowane wcześniej i niedokończone motywy, urywki, fragmenty. W tym świecie stałej cyrkulacji centrum stanowi ziemia, do której prędzej czy później trafiają wszyscy. I to właśnie ziemia jest narratorem tej powieści – narratorem zachowującym pełnię władzy nad swoimi bohaterami, organizującym zdarzenia i układającym je w kolejne sekwencje, ale też przyznającym się do nierozumienia.
Stale narzuca się odbiorcy język „Dracha”: nieprzezroczysty, zrytmizowany, pełny powtórzeń. Twardoch pisze – a w każdym razie chce pisać – prozę męską, mroczną, pozbawioną złudzeń. Szuka ironii na tyle bezlitosnej, aby jego wizja nie straciła na wyrazistości. Czasem ta metoda zdaje egzamin, ale czasem kończy się nieco groteskową manierycznością i przemądrzałym tonem. Już od początku można mieć wątpliwości do niektórych autorskich decyzji. Fragment, który opiera się na kolejnych skojarzeniach między marką używanego przez nazistów samochodu i symbolami wojennego koszmaru, kończy się stwierdzeniem, że „Mauthausen-Gusen to bentley wśród obozów koncentracyjnych”. Łatwo spostrzec, że nie jest to rolls-royce wśród zdań podejmujących temat Zagłady. Kiedy indziej jednak proza Twardocha osiąga zamierzony efekt. Przede wszystkim imponuje zręczność, z jaką pisarz panuje nad tworzywem we wszystkich partiach, gdzie z niemal muzycznym kunsztem piętrzą się liczne perspektywy czasowe.
Rasowy pisarz
Szczepan Twardoch nie boi się w swoich powieściach zaryzykować i to chyba sprawia, że mimo zastrzeżeń jego literaturę chce się raczej chwalić za to, co w niej udane, niż punktować słabe strony, których jej oczywiście nie brakuje. W pewnych partiach „Drach” jest utworem irytującym, za bardzo dopowiedzianym, opartym na zbyt wielu powtórzeniach, ale w wielu innych miejscach to książka, która realizuje niemałe ambicje, jakie legły u jej podstaw. Widać tutaj pisarza rasowego, któremu co prawda nie wszystko przychodzi łatwo i który z materią swojego utworu niejednokrotnie musi się zmagać, ale tym bardziej imponują te najmocniejsze fragmenty jego prozy.