Artykuł
Seks, narkotyki, rock'n'roll i nic więcej
Do grona idealnych tekstów na podryw w stylu Micka Jaggera zaliczyć można pytanie: „Urodzisz moje dziecko?”. Szkoda, że seksualne doświadczenia wokalisty The Rolling Stones stały się głównym tematem biografii pióra Christophera Andersena. Czytając „S
zalone życie i geniusz Jaggera”, można odnieść wrażenie, że obcuje się z książką o gwiazdorze porno.
Sir Michael Philip Jagger
Christopher Andersen w książce „Mick. Szalone życie i geniusz Jaggera” (pretensjonalność tytułu idealnie oddaje charakter opisywanej gwiazdy rocka) udowadnia, że wokalista The Rolling Stones od zawsze miał „parcie na szkło”, pragnął sławy, seksu i… przynależności do angielskiej arystokracji. Dlatego punktem wyjścia w biografii staje się uroczystość nadania muzykowi tytułu kawalera w Pałacu Buckingham w grudniu 2003 roku, a nie data urodzenia. Poza kontaktami z dworem (czasem dwuznacznymi, jak z księżniczką Małgorzatą, a po latach Pippą Middleton), romansami z kobietami z kręgów politycznych (wieloletni związek z Carlą Bruni), Jagger rozważał nawet karierę polityczną w szeregach Partii Pracy. Mick miał za sobą również niezbyt udaną – poza kultowym „Performance” – karierę filmową (najpierw aktorską, a następnie producencką).
Kto jest motorem napędowym The Rolling Stones: Keith Richards czy Mick Jagger? Odpowiedzieć na to pytanie starało się wielu autorów, przedstawiając swoje argumenty tak w biografiach obu muzyków, jak i w publikacjach dotyczących historii całego zespołu. Andersen dość wyraźnie obstaje przy Micku. Pamiętać jednak należy, że to właśnie Keithowi 9 maja 1965 przyśniło się kokainowo-amfetaminowe objawienie: melodia „(I can’t get no) Satisfaction”…
Połączył ich blues
W 1943 roku w Dartford w hrabstwie Kent, podczas wojennego chaosu przychodzi na świat dwóch chłopców. Dorastają w tej samej przemysłowej okolicy – jeden z „lepszego domu”, próbuje dostosować się do ambicji rodziców, drugi w rodzinie ledwo wiążącej koniec z końcem. Mick i Keith, żyjąc tuż obok siebie, poznali się tak naprawdę dopiero w 1961 roku. Jagger, student prestiżowej Londyńskiej Szkoły Ekonomii, i Richards, uczęszczający do Sidcup Art College, różnili się od siebie bardzo. O ile pierwszy był pupilkiem rodziców i ulubieńcem nauczycieli, o tyle drugi ledwo radził sobie w szkole, a kontakty z rówieśnikami ograniczały się głównie do zachowań obronnych. Spotkali się na dworcu w Dartford. Jagger trzymał pod pachą niedystrybuowane w Wielkiej Brytanii płyty, sprowadzone prosto z USA. Tylko ich dwóch oraz kilku muzykujących kolegów wiedziało, kim w ogóle są Chuck Berry, Little Walter i Muddy Waters… Nie dziwi więc, że szybko się zaprzyjaźnili, zaczęli wspólnie grać, a następnie zamieszkali razem w Chelsea, dobierając sobie do towarzystwa niejakiego Briana Jonesa. Mieszkanie szybko zmieniło się w legendarny chlew, w którym zapraszani goście narażani byli na szereg silnych wrażeń.
Mick – genialny biznesmen, trzymający rękę na finansach zespołu – bez wątpienia rozkręcił maszynkę do robienia grubych pieniędzy o nazwie The Rolling Stones, choć tak naprawdę grupę założył Brian Jones. Z czasem zespół zaczął Jaggerowi ciążyć. Mick poczuł, że The Rolling Stones nie są mu już potrzebni, chciał się rozwijać bez starych kolegów: „Nie mam już dziewiętnastu lat. Rolling Stonesi nie są jedyną rzeczą, jaka mnie w życiu interesuje”. Ba! Uważał nawet, że jego kariera solowa może ucierpieć z powodu ciągłego kojarzenia go ze Stonesami.
Keith i Mick, pisząc solowe utwory, dogryzali sobie nawzajem i wygarniali wszelkie zaszłości w tekstach piosenek. Jagger współpracował z gwiazdami takimi jak Michael Jackson, Lenny Kravitz czy Flea, basista Red Hot Chili Peppers. Niestety, mimo promocji solowe albumy Jaggera okazywały się kompletną klapą artystyczną i komercyjną. Nie spotykały się również nigdy z aprobatą członków zespołu. „Co? – spytał Keith zapytany, co sądzi o «Goddess in the doorway» – «Dog shit in the doorway»?”. Z kolei Jagger pozwalał sobie na coraz większą nonszalancję wobec starych przyjaciół. Pewnego razu zadzwonił do pokoju Charliego Wattsa, który mieszkał w tym samym hotelu: „To mój bębniarz? Przywlecz tu swoje dupsko”. Stateczny, opanowany Charlie ubrał się jak zwykle elegancko w garnitur, zawiązał krawat, a następnie zszedł do Micka i strzelił mu w twarz. „To ty jesteś moim pieprzonym wokalistą!”. Mimo ostrych spięć między Keithem i Mickiem, o dziwo, nigdy nie doszło do rękoczynów: „To żadna radość bić mięczaka” – argumentował Richards.
Po licznych awanturach i solowych wybrykach, Jagger udowodnił, że jednak przyjaźń ze Stonesami, a zwłaszcza z Richardsem, nigdy nie rdzewieje, ożywiana tętnem rock’n’rolla. Zespół wznowił światowe trasy koncertowe, które fanom przyniosły wachlarz muzyczno-ekstatycznych doznań, a muzykom monstrualną ilość pieniędzy. Mick oczywiście pozostał Mickiem – brał lekcje śpiewu, tańca, intensywnie trenował fizycznie, żeby być w formie, zamiast amfą zaczął za kulisami zaciągać się butlą z tlenem, a przy tym wszystkim pozostał strasznym pozerem. Odczuwał też silną presję odnalezienia się na rynku idoli doby MTV.
Drugs, sex, drugs & rock’n’roll
Jednym z przełomowych momentów w karierze Stonesów był nalot „karzełków” (tak określił widok policjantów za oknem nafaszerowany kwasem Keith Richards) na narkotykową imprezę w 1967 roku w Redlands, w domu Keitha. Brali w niej udział członkowie zespołu oraz m.in. odziana jedynie w słynny łazienkowy dywanik Marianne Faithfull. Głośny proces zakończył się szczęśliwie zwolnieniem Micka i Keitha, jednocześnie poruszając mocno opinią publiczną i przysparzając zespołowi jeszcze większej sławy. Jedyną osobą, która mogła w zespole pochwalić się względną abstynencją był Charlie Watts. Pozostali muzycy popadli w lżejsze lub cięższe uzależnienie od narkotyków. Brian Jones w 1969 roku został pierwszym członkiem Klubu 27 (artystów prowadzących rock’n’rollowy tryb życia, zmarłych w wieku lat 27). Keith i Mick nie byli nawet obecni na jego pogrzebie.
Po psychodelicznym sukcesie Beatlesów, Jagger postanowił posunąć się dalej: ogłosić się Antychrystem. Andersen, plącząc nieco satanizm z okultyzmem, przywołuje mroczne praktyki członków i najbliższych przyjaciół zespołu. W tym właśnie czasie powstało, inspirowane „Mistrzem i Małgorzatą”, „Sympathy for the Devil”. W 1969 roku darmowy koncert w Altamont, niedaleko San Francisco, zakończył się śmiercią czterech fanów, w tym jednym brutalnym morderstwem popełnionym przez „ochronę” koncertu zamówioną przez Jaggera, składającą się z członków gangu motocyklowego Anioły Piekieł. Jak dowodzi Andersen, ani śmierć Jonesa, ani ofiary koncertu nie wywołały wyrzutów sumienia Jaggera. Autor biografii twierdzi, że wokalista dążył do sławy i sukcesu dosłownie po trupach, a ludzi traktował częstokroć jak użyteczne narzędzia do osiągania własnych celów – gdy przestawali być użyteczni, zrywał z nimi stosunki.
Wśród pożądanych znajomych znalazł się szybko Andy Warhol, autor okładki albumu „Sticky fingers”. Mick, dbający o wizerunek grupy od logotypów, po plakaty i inne gadżety promocyjne, poinstruował Warhola: „Zależy nam, żeby trochę zaszokować, Andy, jak zwykle”. Efekt oczywiście był odpowiedni, inspirowany scenicznym strojem samego Jaggera – a konkretnie zrolowaną skarpetką, którą wkładał sobie na czas występu w spodnie. Ekscentryczny artysta zaprzyjaźnił się z równie ekstrawaganckim wokalistą. W przerwach między szalonymi imprezami wujek Andy zajmował się nawet córką Jaggera, Jade.
Lata 70. rozpoczęły jeszcze bardziej szalony etap w życiu Micka. Bob Dylan określił imprezę zorganizowaną z okazji 29. urodzin wokalisty jako „wszechogarniającą” oraz jako „początek kosmicznej świadomości”. Ujmując to bardziej tradycyjnie: były to po prostu ostre bachanalia. W 1977 na koncert w Toronto Richards przywiózł ze sobą tyle heroiny (oczywiście na użytek własny), że postawiono mu zarzut zamiaru sprzedaży, za co groziło wieloletnie więzienie. Jagger ostro imprezował też w Studiu 54, którego klimat oddawała piosenka „Miss You”. Jednocześnie słynny rockman ciągle powtarzał, że zakończy karierę i że nie będzie występować, jak się zestarzeje: „Nie chcę całe życie śpiewać rock’n’rolla”.
Raz dziewczynka, raz chłopaczek
Specjalnością Jaggera było odbijanie dziewczyn słynnym kolegom po fachu, które później przeistoczyło się w uwodzenie nastoletnich córek rówieśników. Do grona idealnych tekstów na podryw w stylu Micka Jaggera zaliczyć należy również pytanie: „Urodzisz moje dziecko?”.
Seksualne doświadczenia wokalisty The Rolling Stones są przedmiotem książki Andersena od wstępu po bibliografię. Autor szczegółowo omawia wszystkie objawy dojrzewania gwiazdy rocka (wraz z tym, w jakich okolicznościach Mick przestał być prawiczkiem), stara się wymieniać wszystkie kolejne kochanki (nawet te zupełnie przelotne), opisuje późniejsze losy groupies, które towarzyszyły w trasie, a nawet choroby weneryczne przywiezione z tournée po Ameryce… Dodatkowo Andersen nieustannie akcentuje biseksualność wokalisty, udowadniając, że słynny „swagger Jagger” (charakterystyczny taniec lidera Stonesów) jest naśladowaniem ruchów Marylin Monroe i Tiny Turner. Niestety, czytanie w kółko o tym, że Mick pociągał również chłopców, a nie jedynie dziewczyny, że jego sceniczny image jest dowodem zainteresowań homoseksualnych oraz że – jak wynika z relacji wiecznie naćpanej Anity Pallenberg – uwiódł Briana Jonesa (podobno także: Allena Ginsberga, Erica Claptona, Davida Bowie’ego), choć tak naprawdę zawsze był zakochany w Keithie, jest co najmniej męczące, nawet dla wytrwałej fanki zespołu. Bezustanne zaglądanie Jaggerowi w majtki świadczy o wyczerpaniu materii i braku pomysłu na sensowne ujęcie jego kariery. Niejedyna to przecież gwiazda rocka o burzliwym życiu erotycznym i nie to chyba jest w jego fenomenie najważniejsze. Czytając „Szalone życie i geniusz Jaggera” można odnieść wrażenie, że obcuje się z biografią gwiazdora porno, nie zaś z człowiekiem, który stał się symbolem rockowej sceny muzycznej począwszy od lat 60. Liczba pozycji seksualnych Micka z pewnością przewyższa kilogramy narkotyków i litry Jacka Daniel’sa spożyte przez Keitha.
Opis życia osobistego słynnego gwiazdora zakrawa na podglądactwo, a cała maniera niewiele różni się od chwytów znanych z serwisów plotkarskich: wywlekania brudów i pikantnych szczegółów. Rozwody, dzieci, ojcostwo, silne przywiązanie do rodziców, seks z niańką na blacie kuchennym – fakty i pomówienia przywoływane są w rytmie soczystych, tabloidowych nagłówków. Do skandalu przyczyniła się również głośna autobiografia Keitha, „Życie” – a właściwie jedno zdanie, na którym skupiły się wszystkie media, dotyczące wielkości przyrodzenia Jaggera oraz tego, że nie zaspokajał seksualnie Marianne Faithfull. Dowiemy się też między innymi, że po sześćdziesiątce „legendarny uwodziciel nie radzi sobie bez farmaceutyków”, a do „rotacyjnego haremu” Jaggera – według Carli Bruni – należało cztery tysiące kobiet. Szkoda, że muzyka komponowana przez „adepta kosmicznego seksu” nie okazała się dla biografa równie atrakcyjna.