2 kwietnia 2014

Dwa krańce wersu. Poetyckie strategie zatrzymania

W ramach cyklu “Nowe sytuacje” premierowe zbiory zaprezentują Jacek Dehnel (“Języki obce”), Filip Zawada (“Trzy ścieżki nad jedną rzeką sumują się”) oraz kolejny obok Martyny Buliżańskiej debiutant i laureat poprzednich edycji Połowu – Szymon Słomczyński z tomem “Nadjeżdża”.

Wiesci_z_Portu_2014__Krol_Dehnel_Slomczynski_Zawada__top

W obiegowej opinii tych, którzy poezji nie czytają, jej zadaniem jest układanie słów w sentymentalne wzory. Litery odsyłające do wzniosłych i nieskończonych myśli, bujanie w chmurach i niebieskie migdały, wdzięczne trzy kropki na końcu. Kto czyta dobrą poezję, wie, że jest odwrotnie. Jej zasadą jest nie prowokowanie strumieni słów, ale ich zatrzymywanie; nie rozszerzanie znaczeń, a ich zawężanie; nie gadulstwo, ale wypracowane milczenie. Środki, którymi poezja owo zatrzymanie osiąga, stają się dla czytelnika i badacza jej najważniejszym wyróżnikiem, zasadą, a także – w przypadku zestawienia trzech książek poetyckich – podstawą porównania.

 

“kogut i kura”

 

Filip Zawada w zadrukowanym poziomo, w rytm przewijających się stron tomie “Trzy ścieżki nad jedną rzeką sumują się” nawiązuje do tradycji haiku zatrzymującej potok wieczności za pomocą konkretu. Choć sam poeta zapewne temu zaprzeczy i powie, że po prostu “przewracanie kartek w zeszycie potraktował jako gimnastykę”. “Ślina na butach. / Z chińskiej torebki / wysypała się karma”. W haiku na tle wywołanej przez pierwszą część utworu “wieczności”, “niezmienności” (“fueki”), pojawia się “ulotność”, “zmienność” (“ryūkō”). Czyli konkret – to, co zatrzymuje. Tu w postaci wysypującej się karmy. Zawada jest mistrzem poetyckiej blokady. W tomie “Świetne sowy” ośrodkami zatrzymania byli kogut i kura. Choć w “Trzech ścieżkach” się nie pojawiają, mogą przydać się w poszukiwaniu tego, co w poezji Zawady męskie, i tego, co żeńskie. Natomiast samo słowo “miłość”, jak dowiadujemy się z miniaturowego posłowia, pojawia się w tomie dokładnie dwa razy.

 

“dwie twarze w czapkach”

 

Szymon Słomczyński w tomie “Nadjeżdża” nie stroni od wierszy miłosnych. Bohaterkami co drugiej strofy i blokującymi potoki słów personifikacjami konkretu stają się tu kolejne panienki, damy, królewny, dziewczynki, niewiasty, suki, “sprytne markietantki” i ładne kibicki. Także tak zwane “ty liryczne” prawie zawsze kierowane jest do postaci kobiecej. “Nie bawię się w język, / jestem językiem” – podkreśla Słomczyński i wpada w kolejne ciągi poetyckich napięć. Para z obrazu Muncha ze śnieżną aleją, “dwie twarze w czapkach” błądzą po terminalach lotniska. Próżno tu szukać damsko-męskich oczywistości, ale erotyczne napięcia wciskają się we wszystkie międzywersowe dziury.

 

“rymy męskie, rymy żeńskie”

 

“Języki obce” Jacka Dehnela to także języki miłosne, ale w nieco innym, męsko-męskim wydaniu. Liryczne “ty” przybiera rodzaj męski, choć poeta nie ma potrzeby z tą zmianą się szczególnie afiszować. Jak i czy poezja miłosna męsko-męska od męsko-żeńskiej się różni? Płaszczyzną zatrzymania poetyckiej bujności, blokadą sentymentalnego trzykropka staje się tu sama poetycka forma. Rymy męskie, rymy żeńskie, rytmy, plankty i trzynastozgłoskowce. Oraz – “Villanella czterdziestosześciolatki wpuszczającej licealistę do pokoju hotelowego”. U Dehnela szczególną formą staje się nawet jej celowe lub pozorne porzucenie, jak w pisanej uwolnionymi ze sztywnych gorsetów zdaniami “Bajce o hurtowniku pietruszki”. Rozmaitości dykcji nadają słowom bezpośredni, ukierunkowany bieg. Poezja szuka konkretnego wyrazu, na obu krańcach wersów.

 

Zofia Król