19 czerwca 2020

Holenderska dziewica walczy – wywiad z Marente de Moor

Rozmawiamy z Marente de Moor, autorką największego literackiego bestsellera w Holandii ostatnich lat. Po tę wysublimowaną, docenioną przez krytyków (nagrody AKO i European Union Literary Prize) powieść sięgnęło ponad 70 tysięcy czytelników. „Holenderska dziewczyna” ukazała się właśnie w Polsce nakładem wydawnictwa Relacja w tłumaczeniu Ryszarda Turczyna.

A: Oryginalny tytuł „Nederlandse maagd”, który można przetłumaczyć też jako „Holenderska dziewica”, jest dwuznaczny. O co w nim chodzi?

M: Oczywiście główna bohaterka jest dziewicą, ale nie to jest w tym najważniejsze. Holandia w czasie I wojny światowej była neutralna i z jakichś dziwnych powodów odczuwała z tego powodu dumę. Tak naprawdę przecież nie było w tym żadnej zasługi Holandii, to Niemcy zdecydowali, żeby ruszyć od razu na Belgię. Ale Holendrzy byli dumni z tej neutralności i nazywali siebie „Nederlandse maagd”. Och, zachowaliśmy nasze dziewictwo i nie straciliśmy go w tej brudnej wojnie. Pomyślałam, że to dobra alegoria, bo główne pytanie brzmi – czy można zachować dziewictwo, jeśli nie bierze się udziału w konflikcie, a tylko się mu przygląda. I to jest ważne pytanie w książce – czy można patrzeć na coś, nic nie robić i pozostać neutralnym.

A: Chociaż akcja powieści dzieje się przed wojną, to Janna wydaje się też być przedmiotem bitwy – rozdzierana pomiędzy różne namiętności i frakcje. A jednak znajduje swoją drogę do zbudowania własnej, silnej tożsamości.

M: To było dla mnie dosyć trudne. Myślę, że łatwiej jest pisać w filozoficzny, podniosły sposób, kiedy bohaterem jest kobieta lub mężczyzna w słusznym wieku, bo ze względu na ich doświadczenie życiowe można włożyć w takie postaci wiele przemyśleń. Ale młoda dziewczyna, szczególnie z tamtych lat, która wyfruwa prosto z rodzinnego domu i wsiąka w dziwną atmosferę? Nie można w nią włożyć wielu refleksji. Z drugiej strony, ponieważ jest zainteresowana szermierką – jest trochę taką chłopczycą, oczywiście na miarę trzydziestych, kiedy kobiety wciąż walczyły o emancypację. Jej wzorcem jest Helene Mayer, złota medalistka z igrzysk olimpijskich w Amsterdamie. Była niemal jak gwiazda filmowa, jak Marlena Dietrich świata szermierki. Wybrałam ją, bo stanowiła taki pełen siły wzorzec dla dziewczyny z tamtych lat. Do tego szermierka jest sportem, który pozwala mężczyznom i kobietom na równą walkę, możliwe są pojedynki mieszane. Co ciekawe – już w XIX wieku kobiety trenowały szermierkę. To był dla mnie sposób, żeby wyjąć Jannę z roli, która była jej pisana. Oczywiście później ląduje w męskim środowisku, bardzo męskim. Z Egonem von Bötticherem, z jego dziedzictwem z I wojny. Janna jest tam ustawiana w roli widza, a bardzo chce wziąć aktywny udział. Ale jest cały czas wykluczana, dlatego na siłę próbuje dostać się do historii, która nie jest jej historią. Czyta nie swoje listy, wtrąca się do cudzych rozmów, podkrada rzeczy, żeby tylko znaleźć swoją rolę, żeby wziąć udział, żeby zaznaczyć swoją obecność.

Skąd szermierka w książce? Mnie ten pomysł wydaje się czymś niezwykłym, może dlatego, że nie jest to sport popularny w Polsce.

W Holandii szermierka jest pewnie nawet mniej popularna, ale ma bardzo bogatą tradycję, poczynając od pojedynków z prawdziwą bronią. Sama ją trenuję, więc to był na pewno jeden z powodów. Szermierka była dobrym motywem, żeby unieść znaczenie książki. Historia jest o symetrii, o tym, co się dzieje, kiedy jest zaburzona. Mamy tu dwoje ludzi stojących naprzeciwko, przedzielonych linią. Na początku oboje są anonimowi, noszą maski, są tacy sami. Kiedy zaczynają się poruszać, przychodzi moment, w którym wszystko może pójść dobrze lub źle. Cała książka jest o tym balansie – pomiędzy dwiema wojnami światowymi, pomiędzy dwoma krajami, pomiędzy dwoma starymi wrogami, a może przyjaciółmi, pomiędzy bliźniakami. Pasuje to też do czasów Hitlera w Niemczech, gdzie odbywały się ciągłe walki o idee, balans pomiędzy „czcimy Matkę Ziemię, chronimy płody”, ta cała natalistyczna nazistowska ideologia, a z drugiej strony – bardzo racjonalna systematyczna ideologia wyznaczająca, kto przynależy, a kto nie.

W szermierce jest dużo pasji, ale i rozumu.

Każdy, kto trenuje, wie, że jeśli pochłonie go pasja, przegra. Musisz cały czas myśleć racjonalnie, nawet jeśli nienawidzisz swojego przeciwnika. To trochę jak szachy, tylko bardzo szybkie. Jeśli tracisz głowę, jest bardzo duże ryzyko, że zapomnisz o taktyce. Książka jest też o plemieniu, bardzo tradycyjnym niemieckim plemieniu, w którym jesteś prawdziwym mężczyzną dopiero wtedy, kiedy masz bliznę. Menzura [rodzaj pojedynków, w których nielegalną organizację zaangażowany jest główny bohater] jest jak przeniesiona do Niemiec afrykańska tradycja plemienna. To rytuał przejścia do dorosłości. W tej książce jest dużo o tym, co się dzieje, kiedy pasja czy zwierzęca strona ludzkiej natury bierze górę.

Ta książka była opublikowana w wielu krajach, w tym we Włoszech i na Węgrzech, gdzie tradycja szermierki jest silna, więc kiedy odbywałam tam spotkania autorskie, zawsze przychodzili też szermierze, nawet dzieci… (śmieje się)

Rzeczywiście nie jest to powieść dla dzieci. Zarówno ze względu na jej mroczność, ale też dlatego, że jest w niej dużo seksu. Janna na początku powieści to chodząca niewinność, na końcu – jest bardzo wyemancypowaną kobietą.

Faktycznie, to może się wydawać dziwne, bo mamy inne wyobrażenia o kobietach z tamtych lat. Ale w historii Janny ciekawe jest to, że ona ponosi ogromny wysiłek, aby przekraczać swoje kolejne granice, aby zdobyć to, czego chce. Chce odsłonić tajemnice, chce dowiedzieć się, czemu jej ojciec przysłał ją w to miejsce – bo po co wysyłać córkę do swojego starego wroga. I ciągle jest wykluczana, więc próbuje dostać się do tej historii. Dlatego jest w stanie poświęcić wszystko, nawet swoje dziewictwo. Na końcu czuje, że może straciła więcej, niż myślała. Czuje, że czegoś już nie ma, dzieciństwa, niewinności. Ale czuje też, że tata nie będzie już kupować jej lodów. Wszystko będzie inaczej.

To zaskakujące, że tak wymagająca książka odniosła również ogromny komercyjny sukces w Holandii. Jak sądzisz dlaczego? Czy to przez figurę „Holenderskiej dziewicy”, żyjącą w pamięci?

Holendrzy nie żyją tak bardzo historią. Sama byłam bardzo zaskoczona tym sukcesem. To nie była moja pierwsza książka, ale przeniosłam się wtedy z Amsterdamu na wieś i miałam takie podejście – pieprzcie się wszyscy, napiszę pełną pasji staroświecką książkę i nic mnie nie obchodzi. Nieważne, co pomyślą czytelnicy, po prostu muszę napisać tę historię. Więc mieszkałam na tej wsi, sama, w XIX-wiecznym domu na odludziu, pisałam tę powieść, rzeźbiłam ją, a jej sukces mnie zaskoczył, szczególnie, że każdy wyciągał z niej zupełnie co innego. Teraz jest przetłumaczona na 14 języków i każdy coś w niej znajduje. Oczywiście, dostała też AKO, najważniejszą nagrodę literacką w Holandii, i European Union Literary Prize. Czasem myślę, że ludzie nie doceniają czytelników, ja też nie doceniałam. Może więcej osób jest takich jak ja, może więcej osób potrzebowało takiej powieści. Bo jak przeczytasz opis – młoda dziewczyna jedzie do majątku gdzieś w Niemczech, są jakieś tajemnice, zagadki – to wszystko brzmi jak powieść gotycka. Pisząc, czułam się bezbronna, bo możesz zachować pozę, dystans, a ja tego nie zrobiłam, nie myślałam o tym. Została tak autonomicznie napisana, jest tak intymna, że czuję się jej sukcesem wręcz zawstydzona. Czasem, kiedy ją ponownie czytam, a muszę to robić, kiedy na przykład jadę do innego kraju, mam nadal takie uczucie alienacji. Wciąż czuję się dwuznacznie.

Rozmawiała: Anna Zdrojewska-Żywiecka

Marente de Moor – bio

Marente de Moor (ur. 1972) studiowała języki słowiańskie i w latach 90. mieszkała w Rosji, gdzie pracowała dla mediów rosyjskich i holenderskich. Jej teksty o absurdalnej rosyjskiej codzienności zostały zebrane i wydane w Petersburgse vertellingen w 1999. Po powrocie do Holandii pracowała przez kilka lat w tygodniku HP/De Tijd. Jej wysoko ceniona debiutancka powieść “De overtreder” ukazała się w 2007 r. Od 2009 r. pracuje jako felietonistka dla politycznego magazynu “Vrij Nederland”. „Holenderska dziewczyna”, jej druga powieść została opublikowana w 2010 r. W samej Holandii sprzedano jej 70 tysięcy egzemplarzy. Przetłumaczona na 10 języków, odbiła się szerokim echem także w innych krajach. Autorka została laureatką AKO Literature Prize i Nagrody Literackiej Unii Europejskiej.