"Jestem gawędziarzem" – laudacja Mo Yana
W sztokholmskiej filharmonii tegoroczni laureaci nagród Nobla w pięciu dziedzinach odebrali medale oraz dyplomy z rąk króla Szwecji Karola XVI Gustawa. Przedstawiamy fragmenty laudacji, którą wygłosił chiński pisarz Mo Yan.
Uroczystości w sztokholmskiej filharmonii zgromadziły 1570 gości. Na honorowym podium na scenie zasiadło 95 osób – rodzina królewska, członkowie komitetów przyznających nagrody w poszczególnych dziedzinach, przedstawiciele Fundacji Noblowskiej oraz 18 laureatów nagrody Nobla z poprzednich lat. Sala ozdobiona została 17 tysiącami kwiatów i roślin, tradycyjnie przywiezionych z włoskiego San Remo, gdzie 10 grudnia 1896 roku zmarł Alfred Nobel.
Oprócz Mo Yana złote medale oraz ręcznie kaligrafowane dyplomy otrzymali: Francuz Serge Haroche i Amerykanin David J. Wineland (w dziedzinie fizyki), Amerykanie Robert J. Lefkowitz i Brian K. Kobilka (chemia), Brytyjczyk John B. Gurdon i Japończyk Shinya Yamanaka (medycyna). Poszczególnym laureatom wręczano wyróżnienie przy dźwiękach fanfar po wysłuchaniu laudacji.
Oto fragmenty przemowy tegorocznego laureata literackiej Nagrody Nobla:
“Szanowni członkowie Akademii Szwedzkiej, Panie i Panowie:
Domyślam się, że dzięki mediom: telewizji i internetowi, każdemu z tu obecnych w większym lub mniejszym stopniu znane jest dalekie miasto Gaomi. Być może widzieli Państwo mojego dziewięćdziesięcioletniego ojca, moich braci, siostrę, żonę i córkę, a nawet moją niespełna półtoraroczną wnuczkę. Jednak osoby, o której myślę w tej chwili najbardziej, mojej matki, nigdy Państwo nie zobaczą. Wiele osób przyczyniło się do tego, że spotkał mnie zaszczyt otrzymania tej nagrody, ale najbardziej – ona.
(…)
Moja matka, która była analfabetką, darzyła dużym szacunkiem ludzi potrafiących czytać. Byliśmy tak biedni, że często nie wiedzieliśmy, skąd wziąć następny posiłek, ona jednak nigdy nie odmówiła mojej prośbie, żeby kupić książkę lub coś do pisania. Z natury pracowita, nie znosiła leniwych dzieci, ale ja mogłem zaniedbywać swoje obowiązki tak długo, jak długo miałem nos w książce.
Pewnego dnia do miasta przyjechał gawędziarz, a ja wymknąłem się, żeby go posłuchać. Była niezadowolona, że nie wykonałem obowiązków. Ale wieczorem, kiedy przy słabym świetle lampy naftowej cerowała nasze połatane ubrania, nie mogłem powstrzymać się od opowiedzenia historii, które słyszałem za dnia. Na początku słuchała z niecierpliwością, ponieważ w jej oczach profesjonalni gawędziarze byli podejrzanymi typami, a z ich ust nie mogło wyjść nic dobrego. Ale powtarzane przeze mnie historie wciągnęły ją do tego stopnia, że przestała dorzucać mi obowiązków w dni targowe, dając w ten sposób ciche przyzwolenie na to, bym dalej słuchał opowieści. Chcąc odpłacić się za jej życzliwość, a jednocześnie popisać się dobrą pamięcią, zasłyszane historie powtarzałem jej później w najdrobniejszych szczegółach.
Czasem, po wysłuchaniu opowieści, mówiła zatroskanym głosem, jakby do siebie: „Kim będziesz, kiedy dorośniesz? Chcesz zarabiać na życie paplaniną na rynku?”. Moja umiejętność opowiadania historii przynosiła jej radość, ale też przysparzała dylematów.
Jest taki popularne powiedzenie: „Łatwiej jest zmienić bieg rzeki niż naturę człowieka”. Pomimo niestrudzonej postawy rodziców, moje naturalne pragnienie opowiadania historii nigdy nie odeszło. Dlatego też przybrane imię, które noszę – Mo Yan, czyli „Nie mów” – jest wyrazem autoironii.
Po rzuceniu szkoły byłem zbyt mały, by zająć się ciężką pracą, zostałem więc pasterzem owiec i bydła. (…) Widok moich kolegów bawiących się na szkolnym boisku, podczas kiedy ja pilnowałem stada, zawsze mnie zasmucał i uświadamiał mi, jak trudne jest dla każdego – nawet dla dziecka – opuszczenie grupy.
Nasz mistrz taoizmu Laozi ujął to najlepiej: „Szczęście zależy od nieszczęścia. Nieszczęście jest ukryte w szczęściu”. Rzuciłem szkołę jako dziecko, często chodziłem głodny, cały czas odczuwałem samotność, nie miałem książek do czytania. Ale dzięki temu, podobnie jak pisarz poprzedniego pokolenia Shen Congwen, wcześnie zacząłem czytać wielką księgę życia. Moje doświadczenie słuchania gawędziarza na rynku było jedną z ważniejszych stron tej książki.
(…)
Nawet w najśmielszych marzeniach, nie przewidziałbym, że to wszystko będzie materiałem do moich powieści, bo byłem tylko chłopcem, który kochał historie, który był zafascynowany opowieściami zasłyszanymi od ludzi wokół.
W lutym 1976 roku zostałem powołany do wojska i wyjechałem z rodzinnego Gaomi, które jednocześnie kochałem i nienawidziłem. Tak zaczął się najważniejszy okres w moim życiu. Podczas mojego pobytu w wojsku kraj przeżył ideologiczną emancypację lat osiemdziesiątych, a ja zmieniłem się z chłopca, który słuchał opowieści i przekazywał je ustnie, w osobę, która podjęła pierwsze próby pisarskie. Na początku była to kamienista droga – aż do czasu, gdy odkryłem, jak bogatym źródłem materiału literackiego mogą być dwie pierwsze dekady mojego życia na wsi.
Jesienią 1984 r. zostałem przyjęty do Działu Literatury PLA Art Academy, gdzie pod kierunkiem mojego czcigodnego mentora, znanego pisarza Xu Huaizhonga, napisałem serię opowiadań i nowele. To wtedy po raz pierwszy w mojej twórczości pojawiło się Północno-Wschodnie Gaomi i od tego momentu, jak wędrowny chłop, który znajduje swój własny kawałek ziemi, ja – literacki włóczęga, znalazłem wreszcie miejsce, które mogłem nazwać własnym. Muszę przyznać, że w trakcie tworzenia mojej literackiej domeny, Północno-Wschodniego Gaomi, inspirowałem się twórczością amerykańskiego pisarza Williama Faulknera i Kolumbijczyka Gabriela Garcii Marqueza. Nie czytałem ich wiele, ale podobała mi się odwaga i swoboda, z jaką tworzyli nowe literackie terytoria – dowiedziałem się od nich, że pisarz musi mieć miejsce, które należy do niego samego. Pokora i kompromisowość są dobre w życiu codziennym, ale w twórczości literackiej, niezbędne są pewność siebie i podążanie za własnymi odczuciami. Przez dwa lata szedłem śladami swoich mistrzów, aż zorientowałem się, że muszę wyrwać się spod ich wpływu (…) Wiedziałem, co powinienem zrobić: zacząć pisać własne historie, w swój własny sposób. A moim sposobem było gawędziarstwo, z którym byłem tak zaznajomiony.
(…)
Ogłoszenie mnie laureatem nagrody Nobla doprowadziło do kontrowersji. Na początku myślałem, że jestem obiektem sporów, ale z czasem zdałem sobie sprawę, że ich prawdziwym celem była osoba, która nie ma nic wspólnego ze mną. Obserwowałem występy wokół mnie tak jak ogląda się spektakl w teatrze. Widziałem laureata nagrody zarówno obsypywanego girlandami kwiatów, jak i obrzucanego kamieniami. Bałem się, że ulegnie tym atakom, ale on wyłonił się spod girland kwiatów i kamieni, i stojąc spokojnie, z uśmiechem na twarzy, powiedział do tłumu:
Dla pisarza najlepszym sposobem mówienia jest pisanie. W moich pracach można znaleźć wszystko, co chcę powiedzieć. Mowę unosi wiatr, słowo pisane jest niezniszczalne. Chciałbym, żebyście znaleźli cierpliwość, żeby czytać moje książki. Nie mogę was do tego zmusić, a nawet jeśli to zrobicie, nie spodziewam się zmiany waszej opinii na mój temat. Jeszcze nigdzie na świecie nie pojawił się pisarz, który byłby lubiany przez wszystkich swoich czytelników; sprawdza się to szczególnie w dzisiejszych czasach.
(…)
Jestem gawędziarzem.
Gawędziarstwo przyniosło mi nagrodę Nobla w dziedzinie literatury.
Wiele ciekawych rzeczy spotkało mnie po tym, jak zdobyłem Nagrodę, a wszystkie one przekonały mnie, że prawda i sprawiedliwość żyją i mają się dobrze.
Zamierzam dalej opowiadać swoje historie.
Dziękuję wszystkim.”
B.S