Wywiad z Jerzym Kronholdem, nominowanym do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej
O liryzmie w poezji, o traumach wojennych, ranach tożsamości, Nowej Fali i łączeniu roli poety i reżysera teatralnego opowiada, w rozmowie z Marcinem Świątkowskim, Jerzy Kronhold, nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej.
Marcin Świątkowski: Jaką rolę w Pana poezji odgrywa szeroko rozumiany liryzm?
Nie chcę ignorować Pańskiego pytania, choć widzę kryjącą się w nim, i w tym podejrzanym słowie odpowiedź, zachętę do znalezienia się w klasyfikującej mnie terminologicznej pułapce. Liryzm przecież brzm nie najlepiej, raczej staroświecko, a ja staram się być powściągliwy, temperować nastroje, wyrażać je ekwiwalentami, mówić przez przedmioty.
MŚ: A niezasklepione rany tożsamości? Traumy wojenne?
Jestem pogrobowcem. Dźwigam i rozpoznaję traumy dotyczące mojej rodziny, noszę w sobie jej lęki i strachy. Stoję przed murem i pukam.
MŚ: Jakie ważne postaci wracają w Pana liryce?
Krąg osób najbliższych: żona, córka, ojciec, matka, siostry, zwykli ludzie, dzięki którym moja obecność na tym świecie miała i ma sens.
MŚ: Jest Pan rzadkim dzisiaj przykładem poety, który nie prowadzi działalności krytycznej czy wydawniczej, wiadomo jednak, że jest Pan również reżyserem teatralnym, organizatorem kulturalnym, ba, dyplomatą. Jak te wszystkie role wpływają na Pana poezję?
Nie zastanawiałem się nad tym, nie mam pojęcia, przez wiele lat byłem w ruchu, przemieszczałem się z miasta do miasta , zmieniałem punkt widzenia, ta zmienność otwierała mnie na nowe doświadczenia, ale zawsze wracałem do jednego miejsca, do jednej góry, do jednej domowej rzeki, na pograniczu polsko czeskim.
MŚ: Od czasów Nowej Fali wiele się stało w polskiej poezji i równie wiele zmieniło. Jak się Pan czuje w tej sytuacji
Wolałbym uniknąć ocen. Z pewnością jest teraz więcej ludzi piszących wiersze, niż je czytających. Jest też wiele wydawnictw i łatwiej wydać tomik niż w czasach mojej młodości. Ilość wydanych książek wciąż rośnie, cyfry są imponujące. Ale jak wiadomo, przyszłość, korektorka wieczna, zrobi z tym porządek i ocaleją nieliczni. Mnie ta sytuacja nie martwi. Chciałbym, żeby nauki Czesława Miłosza zawarte w jego „Księdze olśnień” nie poszły na marne, żeby młodzi poeci postulat bycia lojalnym wobec rzeczywistości przyjęli ze zrozumieniem.
Urodzony w 1946 roku w Cieszynie. Absolwent PWST w Warszawie, studiował polonistykę na UJ. Odznaczony m. in. Złotym Krzyżem Zasługi oraz Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Powszechnie kojarzony z formacją Nowej Fali. Debiutował w roku 1965 w almanachu Łódzkiej Wiosny Poetów, od tamtego czasu opublikował jedenaście tomów wierszy. Laureat nagród kulturalnych im. Karola Miarki (1993) oraz im. ks. Leopolda Jana Szersznika. Za tom “Epitafium dla Lucy” nominowany do Nagrody Poetyckiej Gdynia 2013, zaś za tom “Skok w dal” nagrodzony Nagrodą Literacką m. st. Warszawy oraz nominowany do nagród: Silesius, Nagrody Poetyckiej im. Juliana Tuwima, Nike oraz 5. edycji Nagrody im. Wisławy Szymborskiej.
Od czasu “Epitafium dla Lucy” Jerzy Kronhold co dwa lata powraca z nową książką – i to po długim wcześniej milczeniu. Najbardziej wyrazistym tematem jego wierszy pozostaje –podobnie jak w wydanym w 2000 roku “Wieku brązu” – brutalność choroby i śmierci najbliższej osoby. Fizjologia umierającego ciała przedstawiana jest przez Kronholda często z ostentacją, gniewnie odzierającą odchodzenie ukochanej z kulturowo przyjętych, konsolacyjnych środków poetyzacji żałoby. Ważna jest jednak także czułość, z jaką podmiot przywraca w swojej pamięci istotne momenty wspólnego życia, erotyzm kruchej relacji odbudowywanej w poezji z obrazów i dźwięków. Kronhold to poeta, który w Miłoszowskim odruchu przedstawia często w swoich wierszach świat spokojny klasycznym spokojem przyrody – na tle literackiej tradycji rozgrywa się dramat zwykłego, ludzkiego życia. – Joanna Orska, przewodnicząca Kapituły