Artykuł
10 najlepszych kryminałów minionej dekady
Powieści kryminalne potrafią w sobie rozkochać na wiele sposobów. Jedni cenią w nich przystępną rozrywkę, inni ukazywanie poważnych problemów społecznych; jedni lekki język i cięty humor, inni – duszną atmosferę i udzielające się poczucie niepokoju. Kochamy w nich zwroty akcji, zawiłe intrygi, barwnych bohaterów, wyjście poza schemat lub, przeciwnie, grę z konwencją. Popularność kryminałów sprawiła jednak, że stykamy się dziś z nadprodukcją. Na półkach znajdziemy mnóstwo książek słabych, banalnych, tłumaczonych źle i w pośpiechu. Szkoda, bo istnieje wiele powodów, dla których wciąż warto sięgać po kryminały wydane w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Oto 10 najlepszych kryminałów minionej dekady wg Anny Wysockiej:
10. „Panna młoda w śniegu” Jan Seghers
Drugi tom cyklu o nadkomisarzu Robercie Mathalerze reprezentuje tutaj całą serię „Ze strachem” Czarnego. To kryminały na serio – mroczne, niepokojące, o gęstej atmosferze i wciągających zazwyczaj intrygach. Jan Seghers, którego pseudonim artystyczny to hołd złożony niemieckiej pisarce Annie Seghers, nie zawodzi w żadnym z tych elementów. Podobnie jak w „Zbyt pięknej dziewczynie” autor zaserwował czytelnikowi porcję dobrej rozrywki – a to dzięki dobrze nakreślonym postaciom, zapadającym w pamięć opisom Frankfurtu nad Menem, dawce sensacji i niebanalnemu pomysłowi na zbrodnię. Miłośnicy gatunku z pewnością nie odłożą książki rozczarowani.
9. „Groza” Michael Robotham
Atutem tej powieści jest przede wszystkim zawarty w niej ładunek emocjonalny. Dochodzenie schodzi na dalszy plan na rzecz poszukiwania psychologicznych mechanizmów zachowania szczęśliwej kobiety, która z telefonem w ręku rzuca się z Clifton Suspension Bridge. Powodów tak tragicznego zachowania próbuje się doszukać profesor Joseph O’Loughlin, niegdyś psycholog śledczy. Australijczyk Michael Robotham stworzył wciągającą mrocznym nastrojem historię, wiarygodne postaci i przykuwające uwagę dialogi. Książka mocna i na serio. Wypada tylko czekać na ekranizację.
8. „Morderstwo w alei Róż” Tadeusz Cegielski
Nie jest to literatura najwyższych lotów i do takiej nie aspiruje. Wręcz przeciwnie, „Morderstwo w alei Róż” to ukłon w stronę przedwojennych, często anonimowych kryminalnych czytadeł. W tym kontekście nie zaskakuje nieskazitelność moralna głównego bohatera, kapitana MO Ryszarda Wirskiego, jego słabość do kobiet oraz charakterystyczne dialogi w stylu „Proszę o wybaczenie i o papierosa”. Jako jedyny sprawiedliwy Wirski nie tylko docieka powodów zabójstwa towarzysza Szczapy, ale też próbuje wykluczyć z kręgu podejrzanych osoby niewinne, chroniąc je przed bezlitosnymi metodami Urzędu Bezpieczeństwa. Najbardziej interesujące w powieści jest jednak umiejscowienie akcji w Warszawie lat 50. – tej samej, którą Tyrmand opisywał w „Złym”. Niebezpieczne place budowy, tajne przejścia powstającego metra i mroczne zakamarki Pałacu Kultury tworzą komiksową niemal scenerię dla przygód Wirskiego. Oprócz szczegółów topograficznych, Cegielski zadbał też o detale historyczne i literackie anegdoty. Jednym słowem – miła rozrywka, którą można kontynuować dzięki właśnie wydanej „Tajemnicy pułkownika Kowadły”.
7. Cykl o detektywie Erlendurze Sveinssonie, Arnaldur Indriðason
Powszechne zainteresowanie kryminałem skandynawskim przypomina zbiorowe upodobanie do zupy kalafiorowej – nieznośnej, jeśli podaje się ją zbyt często. Islandzki pisarz różni się jednak od swoich kolegów po fachu. Zamiast wcielać się antropologa, socjologa czy kulturoznawcę, buduje nastrój, tworzy wiarygodne postaci i psychologicznie wciągające historie. Erlendur Sveinsson jest postacią skomplikowaną, wzbudzającą empatię, a jego mroczna przeszłość z powieści na powieść intryguje nie mniej niż kolejne rozwiązywane przez detektywa zagadki. Indriðason prezentuje przy tym poruszające studium samotności w otoczeniu surowej i klaustrofobicznej Islandii. Nie sposób sięoprzeć.
6. „To nie jest kraj dla starych ludzi” Cormac McCarthy
Amerykańską opowieść o pościgach i narkotykowych porachunkach snuje McCarthy tak jak zwykle – surowo, zwięźle, po męsku. Można złośliwie stwierdzić, że na opis fabuły składają się same czasowniki. Można równie złośliwie dodać, że takiego szacunku do życia swoich bohaterów nie powstydziłby się sam George R.R. Martin. Nie zmienia to faktu, że minimalizm środków wyjątkowo uwypukla brutalność świata, w którym zabić jest tak samo łatwo jak zapalić papierosa. Powieść tylko dla tych, którzy w prostocie dostrzegają siłę.
5. „Aleja samobójców” duetu Marek Krajewski i Mariusz Czubaj
Najbardziej rozpoznawalny polski autor kryminałów Marek Krajewski i laureat nagrody Wielkiego Kalibru za powieść „21:37” Mariusz Czubaj stworzyli kryminał o podwójnej sile rażenia. Osadzona w 2006 roku opowieść o nadkomisarzu Jarosławie Paterze stała się, jak na złość, wyjątkowo aktualna. Wszystko to za sprawą „problemu śmieciowego” dotykającego powieściowych Gdańszczan. Cóż, widocznie „stare śmieci nie rdzewieją”. Oprócz nieszczęsnych odpadów, w „Alei samobójców” dostajemy też Mundial, kilka gier hazardowych dla „seksistowskich twardzieli” oraz wcale interesującą zbrodnię – z oskalpowanym staruszkiem w roli głównej. Wszystko to okraszone błyskotliwym humorem i wzbogacone o nawiązania do popkultury. Ponadto książka posiada liczne walory… muzyczne. Warto pochłaniać tę lekturę przy akompaniamencie utworów słuchanych przez nadkomisarza. Bo gust ma, trzeba przyznać, niezły.
4. „Ciemna materia” Juli Zeh
Juli Zeh lubi flirtować z różnymi gatunkami, od reportażu począwszy na fantastyce skończywszy. Za każdym razem świetnie jej to wychodzi. „Ciemna materia” to kolejna niezwykle wciągająca powieść Niemki; wątki kryminalne przeplatają się tutaj z poważnym dyskursem naukowców Oskara i Sebastiana, którzy spierają się o fizykę, religię, przypadek i przeznaczenie. Obecność ciepłego inspektora Schliffa i jego nerwowej pomocnicy o swojsko brzmiącym nazwisku Skura, sprowadza na ziemię górnolotne, ideologiczne rozważania głównych bohaterów. To wątki dochodzeniowe nadają powieści praktycznego, realistycznego i dramatycznego wymiaru. „Ciemna materia” jest zatem nie tylko świetnym kryminałem, lecz przede wszystkim świetną literaturą.
3. „Dwanaście” Marcin Świetlicki
Można cykl o Mistrzu, który „utył, spuchł, posiwiał”, potraktować jako eksperyment poety, jego twórczość „poboczną” i drugorzędną. Nie można jednak zaprzeczyć, że ten eksperyment przyciąga literackim warsztatem i sarkastycznym dowcipem. Mało powiedzieć, że Świetlicki sprawnie wykorzystał schemat gatunku do własnych potrzeb; on kryminałem żongluje doskonale i na naszych oczach przeobraża w groteskę (byle jaki śledczy, byle jakie sceny łóżkowe, nawet denaci niezbyt przekonujący). Ale chociaż wszyscy wiemy, że to zabawa, konstrukcja powieści jest bardzo mocna, a intrydze naprawdę nie można niczego zarzucić. Z perspektywy czasu widać też, że ta błaha historia stanowi interesującą, słodko-gorzką kronikę wydarzeń w Polsce Anno Domini 2005. Warto na nie spojrzeć raz jeszcze, z ośmioletnim dystansem.
2. „Związek żydowskich policjantów” Michael Chabon
Akcja „Związku żydowskich policjantów” rozgrywa się w miejscu niewiarygodnym. Miasto Sitka na Alasce da się odnaleźć w Google Maps, ale Chabon czyni z niego krainę dziwną, nierealną, nie z tego świata. Ziemia wydzierana regularnie przez Rosjan, Amerykanów i Kanadyjczyków, stała się w XX wieku miejscem osobliwej koegzystencji Indian oraz ocalałych z Holokaustu Żydów. W tej niebanalnej scenerii w hotelu o znaczącej nazwie „Zamenhoff” pomieszkuje policjant Mejer Landsman i to tam właśnie dochodzi do zbrodni. Tajemnica szachowej rozgrywki, porachunki żydowskich gangów i judaistyczna mistyka czynią ze „Związku…” powieść zdumiewającą. Nad wyraz trafne jest stwierdzenie, że w tej powieści Chandler spotkał się z Singerem. Zachwycająca.
1. „F.M.” Borys Akunin
W niejasnych okolicznościach ginie stara lichwiarka. Komisarz śledczy Porfiry Pietrowicz przypuszcza, że ze zbrodnią ma coś wspólnego młody student Raskolnikow oraz jego podejrzanej konduity przyjaciółka Sonia. Brzmi znajomo? „F.M” to wspaniały flirt z powieścią Dostojewskiego oraz zaskakująca zabawa z konwencją kryminalną. Na uznanie zasługuje zwłaszcza przekład Jerzego Czecha. Zdumiewające, że narzucona przez autora forma nie utraciła nic podczas tłumaczenia. „F.M.” jest rzeczą zaskakująco słabo zakotwiczoną w przeszłości, za to niezwykle dowcipną i… ciepłą. Borys Akunin w najwyższej formie!