Artykuł
„Dla wszystkich i dla nikogo”. Literaci dedykacje piszą
Choć często enigmatyczne, zdradzają więcej niż całe biografie. Autorzy piszą od serca, ale nie zawsze z podziękowaniem, dlatego obok wzruszających wyznań, można odnaleźć i cięte deklaracje.
Dedykacje miłosne i familijne
Dedykacje to jedna z najbardziej oczywistych form artystycznego podrywu. „Opiszę cię w moich wspomnieniach”, „Zagrasz u mnie w filmie”, „Mógłbym cię uwiecznić na płótnie”, „Już widzę zarys twojej szyi w marmurze” – z tych matrymonialnych zabiegów żartuje Julian Barnes w „Papudze Flauberta”. Pisarze dobrze wiedzą, że brak dedykacji dla ukochanej wiąże się z realnym ryzykiem.
Mimo to dedykacje, tak jak i uczucia, mogą podlegać kaprysom autora. Choć podobno „rękopisy nie płoną”, samo napisanie dedykacji nie gwarantuje jej trwałości (i wieczności). Przez wiele lat kształtowany był narodowy mit o miłości Gustawa i Dziewicy, tymczasem fakty zadają kłam idealnym uczuciom. Już kwestia dedykacji w jednej z pierwszych ballad Adama Mickiewicza ujawnia pewną nieszczerość i niestałość. Jarosław Marek Rymkiewicz notuje w „Żmucie” okoliczności powstania „To lubię”:
„Kiedy w końcu grudnia 1819 r. Mickiewicz odczytuje na posiedzeniu Związku Przyjaciół ¸»To lubię«, w balladzie – napisanej prawdopodobnie jesienią tegoż roku – nie było jeszcze mowy o Maryli (…) Ballada była bowiem przeznaczona dla jakiejś Joasi, Johasi, Johalki, Joanki”.
Zamiast Maryli, nieznana nikomu Johasia. Dalej przeczytamy o tym, jak hrabina Puttkamerowa miała żal do Mickiewicza, że przed wydaniem pierwszego tomu Poezji ballada była dedykowana innej. Na spacerze z Antonim Edwardem Odyńcem wyzna, że „pan Adam bardzo zmienny”, nie ukrywając swej zazdrości i pamiętliwości. Trudno się też Maryli dziwić, nikt nie lubi słów rzucanych na wiatr. Gdyby wątpliwa laurka mogła być wystawiona w dzisiejszych czasach, Mickiewicz nie miałby co liczyć na „lubię to” od swojej legendarnej ukochanej.
Prawdą jest, że wszyscy Filomaci kochali po „zanowsku”, teoria promionków i miłosnych płynów sprawdzała się w praktyce. Tomasz Zan – przyjaciel Mickiewicza – zalecał się do prawie każdej dziewczyny, a echem tych licznych flirtów są triolety. Traktowane jako rozbudowane dedykacje zachowały swój urok, nie są jednak szczególnym dowodem wierności:
Triolet VI
(I)zabelko wdzięczna i luba,
Na twój widok czuję trwogę.
Triolet XXI
Anieli, jej śpiewu, mowy
Nie słyszym, smutna pierś wzdycha
Triolety Tomasza Zana krążyły w licznych odpisach, a ich autor zdawał się czerpać przyjemność ze zmiany imion ukochanych. Dla niego już nie było ważne, czy to Fela, Józia, Marylka czy Johasia. Zan kochał się w samej kobiecości i w pisaniu wierszyków.
Pod względem stałości uczuć wyjątkowym przykładem jest wspomniany Barnes. Każda z jego książek dedykowana jest żonie, mimo że partnerka pisarza nie może już ich przeczytać. Pat Kavanagh, agentka literacka, towarzyszyła Barnesowi przez trzydzieści lat. W 2008 roku zdiagnozowano u niej guza mózgu, niedługo potem zmarła. Barnes poświęcił jej każdą ze swoich książek, a o doświadczeniu straty pisze wprost w esejach z tomu „Levels of life”. Zawsze przyznawał, że Pat była „sercem jego życia, życiem jego serca”. Podobną wiernością (na piśmie) charakteryzował się Francis Scott Fitzgerald, którego dedykacje słusznie należały się jego muzie, osławionej dziewczynie z Alabamy, Zeldzie. Mimo dosyć burzliwego małżeństwa, pisarz nie zapomniał, że portretował „piękną i przeklętą”. Choć trzeba przyznać, że „Once again to Zelda” brzmi jak powtarzany do znudzenia passus.
Ciekawym i nieco odmiennym przykładem jest historia Jorge Louisa Borgesa. Przez długi czas pozostawał kawalerem, dopiero w późnym wieku – jak bohater „Miłości w czasach zarazy” – ożenił się z ukochaną z młodzieńczych lat. Pobrali się w 1967 roku, rok później Borges pisze dedykację, którą można potraktować jako wzór tej krótkiej formy:
„Czym jest jakaś dedykacja, czym jest ta stronica? Nie jest podarowaniem tej rzeczy wśród rzeczy, książki ani składających się na nią liter; jest, w jakiś magiczny sposób, podarowaniem niedostępnego czasu, w którym została napisana i, co z pewnością jest nie mniej intymne, darem dnia jutrzejszego i dzisiejszego. Możemy dać tylko miłość, której wszystkie inne rzeczy są symbolem. Elso, ta książka jest twoja. Po co dodawać próżne i mozolne słowa do tego, co oboje czujemy?”
Dar miłości pozostał w mocy przez krótki okres, ponieważ po trzech latach się rozwiedli. Dedykacja pozostała. Inaczej było w przypadku Salmana Rushdiego. Kiedy „Szatańskie wersety” zostały wydane po raz pierwszy, w twardej oprawie, dedykowane były jego żonie Marianne. Oskarżony, pozostający w ukryciu pisarz napisał nową wersję dedykacji poświęconą „osobom i organizacjom, które wsparły publikację”. Z żoną wziął rozwód i Marianne z kart zniknęła na zawsze.
Z dużo poważniejszymi problemami (natury matrymonialnej) borykał się Saul Bellow. Miał pięć żon, a jego dedykacje odzwierciedlały wszystkie zmiany obiektu uczuć. Dla przykładu nowela „Ravelstein” zawiera atak na jego czwartą żonę, dedykowana jest zaś jej następczyni.
Miłosne dedykacje to także wiele mówiące inicjały i enigmatyczne zapisy. Brytyjska edycja „Końca romansu” Grahama Greena poświęcona była „C”, amerykańska wersja zdradzała już pełne imię „Catherine”. Chodziło o Lady Catherine Walston, kochankę pisarza, która dzisiaj uchodzi za największą miłość jego życia. Ale tytuł „najbardziej romantycznej dedykacji” otrzymują literackie zaręczyny. Ekonomista Peter Leeson zaproponował w ten sposób swojej ukochanej małżeństwo.
Partnerzy i małżonkowie byli najczęstszymi adresatami dedykacji – pisarki nie zostawały dłużne swoim ukochanym. Stephanie Meyer dziękowała swojemu mężowi za „cierpliwość, miłość, przyjaźń i humor”. Ayn Rand dedykowała „Atlas zbuntowany” nie tylko swojemu mężowi, lecz także… kochankowi. Nietrudno zgadnąć czyje nazwisko pozostało na kartach do dzisiaj.
Punktem wspólnym większości dedykacji jest moda na „familijność”. Margaret Artwood pisała „dla rodziny”, nawet pierwsza polska powieść psychologiczno-obyczajowa „Malwina, czyli domyślność serca” dedykowana jest bratu autorki. Wpis wyróżnia się nie tylko intensywnością uczuć, lecz także wylewnością podziękowań i uniżonym tonem. Mary Shelley dedykowała „Frankensteina” swojemu ojcu (nie, na szczęście nie był inspiracją dla tytułowej postaci), „Życie Pi” poświęcone jest rodzicom i bratu Yana Martela. Kolejnym przykładem jest „Władca much” – William Golding pisze książkę dla swoich rodziców, choć powieść opowiada o dzieciach bez opiekunów.
Dedykacje rodzinne to piękny wyraz uczuć. Jedną z bardziej wzruszających jest ta adresowana do Lucy Barfield w pierwszej części „Opowieści z Narnii”. C.S Lewis pisze dla swojej chrześnicy, która „rośnie szybciej niż książki”:
„…Pewnego dnia będziesz jednak dostatecznie stara, aby znowu do bajek wrócić. Możesz wtedy zdjąć tę książkę z jakiejś wysokiej półki, odkurzyć i powiedzieć mi, co o niej myślisz. Prawdopodobnie będę wtedy tak głuchy, że nie będę nic słyszał, i tak stary, ze nie będę niczego rozumiał, ale na pewno będę wciąż twoim kochającym cię ojcem chrzestnym”.
W podobnie kłopotliwej sytuacji był autor „Małego księcia”, który książkę dla dzieci dedykował dorosłemu przyjacielowi. Ostatecznie napisał: „Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi. Choć niewielu z nich o tym pamięta. Zmieniam więc moją dedykację: Leonowi Werth – gdy był małym chłopcem”.
Pisarz pisarzowi…
W historii zdarzały się hołdy składane kolegom po piórze. T.S Eliot robi ukłon w stronę Ezry Pounda, który służył mu radą w trakcie pisania „Ziemi jałowej”. Przedyskutowane zostało nawet motto do poematu. Pierwotnie miał to być cytat z „Jądra ciemności”, jednak Pound zasugerował, że fragment „nie ma wystarczającego ciężaru”. Dedykacja napisana po włosku, „il miglior fabbro” – „lepszemu twórcy” – to oficjalne podziękowanie dla Pounda i uznanie jego talentu.
Historia Eliota pokazuje, że nawet najwięksi decydowali się na poszukiwania patronów swoich dzieł. Podobno poemat „Sardanapal” George’a Gordona Byrona był dedykowany Johannowi Wolfgangowi von Goethe, a „Moby Dick” Hermana Melville’a Nathanielowi Hawthorne’owi w „podziwie dla jego geniuszu”. Świeższym przykładem jest antologia baśni wydana przez Neila Gaimana i Ala Sarrantonia. Dedykacja wymienia najważniejszych światowych bajarzy. Plejada nazwisk robi wrażenie: Alexandre Dumas, Charles Dickens, Mark Twain i przede wszystkim – Szeherezada. Literatura pamięta o swych dawnych mistrzach.
W myśl zasady: „ręka rękę myje”, rodzimi pisarze także wzajemnie sobie dziękowali. Malczewski napisał w „Marii” dedykację dla Juliana Ursyna Niemcewicza. Apostrofa do „jaśnie wielmożnego” to tylko namiastka staroświeckiego stylu dedykacji. Obok uniżonego tonu „najniższego sługi”, przeczytamy o „uwielbieniu dla charakteru”, „niezmordowanej życiem świetnej wyobraźni” i „pełnej wdzięków erudycji”. Wszystko po to, aby ozdobić własne karty wielkim nazwiskiem.
Współczesne dedykacje nie są aż tak rozbudowane, cechują się większą powściągliwością. Ciekawym przypadkiem jest opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza dedykowane Albertowi Camusowi. „Wzlot” jest poważną polemiką z „Upadkiem”, ale kontynuuje technikę monologu wypowiedzianego.
Choć całkiem skromne i niewinne w swym charakterze, dedykacje potrafią stać się przedmiotem poważnych nieporozumień. Charlotte Brontë drugie wydanie „Jane Eyre” dedykowała Williamowi Thackerayowi. Autorka chciała dać wyraz swojej wdzięczności za entuzjastyczną recenzję starszego, cenionego kolegi po piórze. Odcięta od londyńskiego centrum plotkarstwa, musiała być jedyną osobą w całej Anglii, która nie wiedziała, że Thackeray, podobnie jak główny bohater powieści, miał żonę, która popadła w obłęd. Dedykacja wywołała skandal, a Brontë musiała tłumaczyć się ze swoich intencji.
Dla wszystkich i dla nikogo. Podziękowania à rebours
Przyzwyczajeni jesteśmy, że dedykacje adresowane są do konkretnych, realnych osób. Czasem jednak autorzy chcą się wyróżnić nawet i w tym skromnym aspekcie. Godnymi upamiętniającego wpisu mogą okazać się nie tylko ludzie, lecz także miasta i bohaterowie literaccy.
Młodzieżowa „Seria niefortunnych zdarzeń” charakteryzuje się niefortunnymi dedykacjami. W myśl dwuwiersza Jana Lechonia: „Nie ma nieba i ziemi, otchłani, ni piekła, Jest tylko Beatrycze. I właśnie jej nie ma”, Lemony Snicket pisze dla swojej nieżyjącej (i fikcyjnej) muzy. W kolejnych częściach możemy śledzić różne wersje miłosnych wyznań: „Dla Beatrycze. Moja miłość dla Ciebie wciąż żyje. Ty – już nie” lub wymowne „Póki byliśmy razem, zapierało mi w piersiach dech. Teraz Tobie zaparło dech – na zawsze”. Chodzi mianowicie o Beatrycze Baudelaire, matkę głównych bohaterów książki, która miała wyjść za narratora i autora „Serii”. Dla ciekawskich, dostępna jest ich korespondencja, a także „Nieautoryzowana autobiografia” Snicketa.
Pomysłowość pisarzy nie ma granic. Leopold Tyrmand poświęcił „Złego” swojemu miastu rodzinnemu – Warszawie. Kultowa powieść o czasach PRL-u to literacki pomnik stolicy. Kreatywny wpis Tyrmanda na trwałe zapisał się w historii, jednak pretendentów do najbardziej niecodziennych dedykacji jest więcej. Mistrzem w ich pisaniu był Charles Bukowski. Swoją „Szmirę” zadedykował przekornie „złemu pisarstwu”. W „Listonoszu” przeczytamy: „To jest powieść. Nie jest nikomu dedykowana”. Bardziej radykalny był Mark Danielewski. Już na wstępie „Domu liści” oświadcza , że „książka nie jest dla nas”. W tym zestawieniu dużo lepiej wypada „Tako rzecze Zaratustra”. Friedrich Nietzsche napisał ją przecież dla „wszystkich i dla nikogo”.
Zapewne niejednokrotnie byliśmy rozczarowani faktem, że książka dedykowana jest komu innemu. Naprzeciw naszym egoistycznym potrzebom wychodzi Neil Gaiman. „Chłopcy Anansiego” to miły ukłon w stronę wszystkich skrzywdzonych i pomijanych czytelników:
„(…) Ponieważ jeszcze się nie spotkaliśmy / znamy się tylko przelotnie / szalejemy za sobą / stanowczo zbyt długo się nie widzieliśmy / w jakimś stopniu jesteśmy spokrewnieni / nigdy się nie spotkamy, ale mimo wszystko będziemy ciepło o sobie myśleć… Ta książka jest dla Ciebie. Sam wiesz, z wyrazami czego i zapewne wiesz, czemu”.
O skromnych odbiorcach nie zapomniała także Agatha Christie. Jej dedykacja w „Tajemniczym przeciwniku” jest tyle pocieszająca, ile deprymująca: „Dedykuję wszystkim, którzy toczą monotonne życie – w nadziei, że przez tę lekturę doświadczą, choćby z drugiej ręki, rozkoszy i niebezpieczeństw Wielkiej Przygody”. W tej kategorii o wiele lepiej prezentuje się pomysł J.K Rowling. Ostatni tom „Harry’ego Pottera” został dedykowany każdemu, kto towarzyszył głównemu bohaterowi do końca.
Każda z tych dedykacji jest innowacyjna, żadna nie może jednak konkurować z taką, która nikomu nie dziękuje i nikomu nie jest poświęcona. Wymowne „Nie dziękuję” Edward Cummings rzucił w twarz wszystkim czternastu wydawcom, którzy odrzucili jego zbiór wierszy. Listę ułożył w kształt żałobnej urny.
Przypadek Cummingsa to na szczęście wyjątek od reguły. Dedykacja pozostaje raczej wyrazem dobrych intencji. Nawet jeśli to poręczny frazes, chyba warto postarać się o swoje inicjały na kartach historii.