Artykuł
Dylematy recenzenta
Tadeusz Boy-Żeleński nazywał go ogrodnikiem, Stanisław Barańczak lekarzem. O kim mowa? O krytyku literackim. Pisanie recenzji to niełatwa sztuka. Jak zachować obiektywizm, a jednocześnie pisać o swoich wrażeniach? Między poważnymi rozprawami, a zjadliwą krytyką jest jeszcze miejsce na entuzjastyczne, wirtualne opinie. Jakie dylematy recenzentów są wciąż aktualne?
Krytyk jak ogrodnik, krytyk jak lekarz
W felietonie „Lekki repertuar” ze zbioru „Reflektorem w mrok” Tadeusz Boy-Żeleński pisał: „Krytyka to nie jest jakiś sztywny urząd miar i wag; przeciwnie, krytyk jest czymś w rodzaju ogrodnika (!), który, wedle sił swoich, zależnie od potrzeb gruntu o chwili, podpiera, chroni, podlewa, to znów przycina wybujałości, plewi i wyrywa zielska”. Nie bądźmy jednak naiwni – krytyk jest kimś więcej niż rolnikiem na gruncie sztuki.
Krytyk jest jak lekarz, który ma zdiagnozować chorobę po nawet najtrudniejszych, najbardziej mylnych symptomach. W czasie pracy nad tekstem zamienia się w chirurga, który operuje żywą tkankę. Literacki rentgen i bolesna diagnoza: „Temu autorowi brak moralnego kręgosłupa”. Krytyk-okulista powie z kolei: „Pisarz cierpi na daltonizm estetyczny oraz na fabularną krótkowzroczność; historia bohatera rozłazi się w oczach”. Logopeda? Proszę bardzo. Gustave Flaubert wykrzykiwał tworzone przez siebie frazy, aby usłyszeć, czy odpowiednio brzmią. Ucho recenzenta tym bardziej musi być czułe na rejestry mowy, brzmienia, stylistyczne niuanse. „Nieraz co prawda wystarczy mu obejrzeć język, aby postawić dość dokładną diagnozę” – pisał Stanisław Barańczak w jednym z esejów.
Krytyk powinien mieć oko uzbrojone w cały arsenał metod badawczych, być czułym na językowe niedoskonałości i fabularne absurdy. Czytać bezlitośnie, sadystycznie, łapczywie – wszystko po to, by zostać idealnym, wpisanym w tekst, czytelnikiem modelowym. Według Alberto Manguela – autora „Mojej historii czytania” – „idealny czytelnik to tłumacz, który umie rozkroić tekst, obrać ze skóry, dobrać się do szpiku, podążać za każdą tętnicą i żyłą, a potem postawić na nogi całkiem nowe, czujące stworzenie. Idealny czytelnik nie jest wypychaczem zwierząt”. Konieczna jest rzetelna lektura. Uchwycenie melodii prozy, osobistego głosu pisarza. Marcel Proust mówił o nuceniu, poganianiu nut, zwalnianiu, odgadywaniu osobistego tonu autora.
Okazuje się jednak, że i z psychiatryczną kozetką zawód krytyka może mieć wiele wspólnego. Barańczak notuje: „[Krytyk jest] jak psychiatra, który słucha zwierzeń pacjenta nie tylko po to, aby dowiedzieć się, co go trapi, ale i w tym celu, by z dykcji, intonacji, metaforyki i składni chorego odczytać pośrednią drogą jego aktualny stan psychiczny, zespół symptomów, niechcący ujawnianych objawów. Czy objawów choroby?”. Lew Wygotski w „Psychologii sztuki” ośmielił się postawić tezę, że Dostojewski i Szekspir jedynie dzięki stworzeniu bohaterów-morderców „przezwyciężyli swe zbrodnicze skłonności”. Mimo wszystko krytyk literacki nie powinien mieć ambicji na całkowite wyleczenie pacjenta. „Ani też, że krytyk rości sobie pretensje do roli uzdrowiciela. Chodzi wyłącznie o metodę obserwacji: pośredni, uboczny symptom może nieraz wyraźniej niż bezpośrednie zwierzenie ujawnić wewnętrzne problemy i rozterki”. Jakie rozterki dotyczą recenzenta?
Zawiść recenzenta czy romans z tekstem?
Przesadna uczuciowość czyni nas ślepymi. Nieukrywana niechęć do autora, osobiste porachunki, argumenty ad personam – to zwyczajna nieuczciwość, brak profesjonalizmu czy może nieodłączne prawo recenzenta? Historyk literatury Jan Błoński powiedziałby, że nienawiść badacza jest jedynie „zawiedzioną miłością”. O krytyku najczęściej mówi się jako o niespełnionym pisarzu. „Uprawia się krytykę, gdy nie można uprawiać sztuki, tak samo jak zostaje się szpiegiem, gdy nie można być żołnierzem” pisał Flaubert w liście do kochanki Luizy Colet. Byron w swoich dziennikach wyznawał, że niezwykle łatwo o nienawiść wśród literatów. Dzisiaj niezwykle łatwo o nienawiść wśród internetowych komentatorów.
Przeciwny stosunkowi zawiści, czy nawet nienawiści, jest metoda romansowania z tekstem. Według Rolanda Barthes’a tekst „musi dowieść, że mnie pożąda”. Wysoką temperaturę uczuć wykorzystuje w swojej pracy wspomniany Jan Błoński. Według Błońskiego naukowy obiektywizm jest nieporozumieniem, ponieważ „dzieła poetów rozważa się tak, jak się je kocha (albo nienawidzi)”. Emocjonalne zaangażowanie widać wyraźnie w entuzjastycznych wpisach internautów i blogerów książkowych. Im większy stosik książek, tym większa miłość do literatury. Entuzjazm żywiony jest zarówno do publikacji poradnikowych, jak i ambitnej powieści – wszystko zachwyca w tym samym stopniu.
W cenie są przejawy bezpośredniości, niemal zuchwałość, literackie śledztwa, a nawet egzaltowany komentarz mówiący o dreszczach wzdłuż kręgosłupa (Nabokov!), nieprzespanej nocy i poczuciu intymnego kontaktu z autorem komentowanej książki. Błoński pisze o uwiedzeniu, miłości, być może czułości. Puszczenie wodzy fantazji jest rzeczą zbawienną, rezygnacja z patosu i niepotrzebnego respektu daje posmak badawczej przygody. Do takiej osobistej przygody zapraszają nas współcześni recenzenci i internetowe, literackie egzaltacje.
Recenzencki słownik komunałów
Flaubert, znany przede wszystkim jako autor „Pani Bovary”, napisał także „Słownik komunałów” – zbiór obiegowych powiedzeń na każdą okazję. Oto wzór sytuacji recenzenckiej: jak napisać tekst o książce i wyjść poza frazesy? Rejestr oryginalnych myśli okazuje się często bardzo ograniczony, a słownik wyrazów bliskoznacznych nie istnieje. Recenzent staje się kopistą, a nawet kopistą doskonałym – o każdej powieści można powiedzieć to samo. Internetowe recenzje stają się skarbnicą cytatów i powtarzalnych zachwytów – co druga kończy się zdaniem “Nie możesz przegapić tej książki!” lub „Z pewnością sięgnę po kolejną część!”. Pochwalne rekomendacje pisane są czasem na zamówienie. Zasób słów ogranicza się do najpopularniejszych określeń: „fajna”, „wciągająca”, „pochłaniająca bez reszty”, „przeczytana jednym tchem”, „trudno się od niej oderwać”. Do tego zestawu należy dopisać: „lekkie pióro”, „wartka akcja”, „bohaterowie z krwi i kości”. Oryginalnym zabiegiem jest cytowanie materiałów przesyłanych przez wydawców lub kopiowanie opisu z okładki. Sprawdzoną strategią jest streszczanie fabuły książki i zakończenie opinii zgrabnym sformułowaniem „Zdecydowanie polecam!”. Do najważniejszych zasad należy także zdradzanie zakończenia lub wklejanie w recenzję biografii pisarza.
Na tym recenzencki słowników komunałów niestety się nie kończy. Pomysłowość autorów zamykana jest w zwięzłym katalogu powszechnie znanych fabuł. Wymienia je chociażby Jan Gondowicz w zbiorze „Pan tu nie stał”: „Bohater chce żyć jak inni, lecz wisi nad nim klątwa i wszystko obraca się przeciw niemu”, „Bohater, pokonując trudności, szuka prawdy lub skarbu”, „Fatalna namiętność pobudza bohatera do szaleństw”, „Para małżonków dręczy się wzajem w coraz bardziej wyrafinowany sposób”.
Bezosobowy dyskurs, który znaliśmy z tradycyjnej krytyki literackiej, zamienia się współcześnie w osobliwą historię czytelnika takiego jak my, który poszukuje przyjemności tekstu. Wie o tym doskonale większość internetowych recenzentów. Zanim przeczytamy choć jedno zdanie o omawianej powieści, dowiemy się, jak dany tytuł trafił do rąk autora i jakie emocje towarzyszyły otwieraniu paczki od wydawnictwa. Czasem nie warto nawet czytać omawianej książki. Historia recenzenta jest dużo bardziej interesująca.
Recenzent jest tu okiem i uchem, smakiem statystycznego czytelnika. Cóż w tym złego? Nic, zapewne nic. Słowami Witolda Gombrowicza: „Poczciwy kącik! Kącik gdzie i pan Wincenty może się wyjęzyczyć i pan Walery dać wyraz swemu oburzeniu i pani Franciszka popisać się swoją wiedzą. Cóż w tym złego? Nic, zapewne, nic. Wszak w ten sposób popularyzuje się literaturę i od tego rośnie oświecenie”.