Artykuł
Dziesięć książek, których nikt nie kończy
Na Facebooku niesłabnącą popularnością cieszy się zabawa zachęcająca internautów do dzielenia się listą dziesięciu najważniejszych dla nich książek. Kiedyś jednak moda na łańcuszek minie, a wtedy wygra ten, kto publicznie przyzna się do nieznajomości kanonu. Nic nie pomoże profesor Bladaczka z „Ferdydurke”, ani zapewnienia że „X to wielki pisarz był”. Istnieją książki znane i powszechnie nieczytane.
„Książki i człowiek mają tych samych nieprzyjaciół: ogień, wilgoć, robactwo, czas… i własną treść” – Paul Valéry, „Estetyka słowa”
W ubiegłym roku portal Goodreads opublikował infografikę przedstawiającą najczęściej porzucane książki. Ranking obejmował najczęściej niedoczytywane powieści, a także powody rezygnacji z lektury. Spośród współczesnych pojawiła się najnowsza powieść J.K. Rowling, z klasyków m.in.: „Paragraf 22” Josepha Hellera, „Władca pierścieni” J.R.R. Tolkiena, „Ulisses” Jamesa Joyce’a, „Atlas zbuntowany” Ayn Rand. Najczęstszym powodem porzucania książek była nudna treść i wolna akcja.
„Życie jest za krótkie, by czytać słabe książki”
„Życie jest za krótkie, by czytać słabe książki” napisał Artur Schopenhauer. Wybór niedoczytywania może być dobrą strategią na zachowanie higieny intelektualnej. Cóż zrobić, jeśli książka jest zwyczajnie nudna? Tekst mnie w żaden sposób nie zachęca, ni ziębi, ni grzeje. Nie zachwyca, choć ma zachwycać, a nawet sili się na zachwycanie. „Moja swoboda polega na tym, że w lot chwytam miarę swojej przyjemności. Jeśli książka mnie nudzi, mam odwagę ją rzucić” – napisał Roland Barthes.
Inną radę ma dla nas Oscar Wilde: „Wiele przemawia za tym, aby czytać powieść od końca. Ostatnia strona jest zazwyczaj najbardziej interesująca i, jeśli zaczniemy od katastrofy czy też denouement, czujemy się z autorem jak równy z równym, co jest rzeczą bardzo przyjemną”. Z kolei Barthes mówi nam, że zawsze pomijamy pewne fragmenty, gdyż nie chcemy być podporządkowani tmezie (czyli opóźnieniu akcji). Przyspieszamy „strip-tease tekstu”, by jak najszybciej zaspokoić swoją ciekawość.
„Nie musi się przecież wypić całej beczki wina, by móc określić, z jakiego wino jest zbioru i jakiego gatunku. Po pół godzinie czytania można z łatwością powiedzieć, czy książka jest czegoś warta. Temu, kto ma wyczucie formy, wystarczy nawet dziesięć minut. Komu by się chciało brnąć przez całe nudne tomisko?” – pyta zaczepnie Wilde w eseju „Krytyk jako artysta”. Lord Paradoks nigdy nie czytał książki, o której ma się wypowiedzieć, „bo tak łatwo się zasugerować”. Czytanie kryje w sobie więcej pułapek, niż publiczne przyznanie się do nieczytania, do czego prowokował nieco Pierre Bayard w „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało”. Metoda jest zresztą na tyle sprawdzona, że po śmierci Marcela Prousta Paul Valéry napisał na jego temat artykuł, mimo że zapoznał się w całości zaledwie z pierwszym tomem „W Poszukiwaniu straconego czasu”.
Czytanie słabych książek to zwyczajny masochizm, lecz w podobny sposób zdarza się nam omijać klasyków. Poniżej krótka lista książek znanych, ważnych i niemal powszechnie nieczytanych (a już na pewno rzadko doczytywanych do samego końca).
James Joyce, „Finneganów tren”
Najsłynniejsza książka z etykietką „nie do przeczytania” autorstwa Einsteina literatury. O ile „Ulisses” był powieścią dnia, „Finneganów tren” to nieprzenikniona noc. ,,Pisząc o nocy nie mogłem używać słów w ich normalnych relacjach” – wyznawał sam Joyce. W efekcie literacka Wieża Babel jest nie do zdobycia. Przed przystąpieniem do p r ó b y lektury sugeruję nabycie irlandzkiej whisky i wprowadzenie się w balladowy klimat – tytuł dzieła Joyce’a odnosi się do pijackiej przyśpiewki. Piosenka przedstawia historię pewnego murarza Tima Finnegana, który każdy dzień pracy rozpoczynał od napoju wysokoprocentowego, gdyż „z miłością do trunku się urodził”.
Marcel Proust, cykl „W poszukiwaniu straconego czasu”
Roland Barthes pyta: „Czy kiedykolwiek przeczytano Prousta (…) słowo w słowo?” . Świadków równie uważnej lektury trudno odnaleźć, choć wielu wie o magdalence i naparze lipowym, ukochanej Albertynie i nieszczęśliwej miłości Swanna. „Przez długi czas kładłem się spać wcześnie…” zdanie rozpoczynające „W poszukiwaniu straconego czasu” znane jest na całym świecie. A jednak André Gide odrzucił rękopis pierwszego tomu, dziwiąc się, jak można napisać kilkadziesiąt stron o chłopcu, który nie może zasnąć. Ostatecznie sen znajduje na końcu siódmego tomu, zaś magdalenka okazuje się sucharem.
William Faulkner, „Wściekłość i wrzask”
Pod względem technik narracji, stosowania strumienia świadomości i gry z czasem powieściowym porównywany był z Joyce’em. William Faulkner nie oszczędzał swoich czytelników. Proza z założenia antyintelektualna to często potok słów łamiący podstawowe zasady poprawności językowej. Niech próbką Faulknerowskiego języka będzie nazwa hrabstwa, w którym rozgrywa się większość jego powieści: Yoknapatawpha. Życzymy płynnej lektury.
Tadeusz Miciński, „Nietota”
Powieść worek, powieść palimpsest, silva rerum, jedna z rzeczy owianych czarną legendą. Literacki dziwotwór, który wymaga od czytelnika niemożliwego – ma zostać nietoto czytelnikiem. Pomocne mogłoby być spożycie mitycznego, tajemniczego zioła, które w tradycji ludowej było skarłowaciałą, trującą rośliną – tytułową nietotą. Według prof. Paczoskiej „Nietotę” Micińskiego można czytać z powodzeniem jako hipertekst, baśń, przypowieść, romans dla kucharek, a nawet wypisy z filozoficznych tekstów. Dla każdego coś (nie)miłego.
Dante Alighieri, „Boska komedia”
Ciężko przejść przez piekło i dostać się do nieba. Nie pomaga ani Wergiliusz (wersja dla kobiet), ani wizja Beatrycze (wersja dla mężczyzn). Summa teologii i filozofii średniowiecza to jak słuchanie tureckiego kazania. Doceniamy matematyczną konstrukcję, bogactwo intelektualne i szczyt poetyckich zdolności, ale: „Porzućcie wszelką nadzieje wy, którzy tu wchodzicie”.
J.W. Goethe, „Faust”, część II
O ile część pierwsza mieści się w możliwościach większości czytelników, druga wykracza poza zwyczajne zdolności czytania. Jeśli ktoś myślał, że całkiem nieźle orientuje się w mitologii i wątkach biblijnych, Goethe udowodni, że należy poświęcić temu 60 lat swojego życia, tak jak on pisząc część II. Wędrując od starożytności, przez średniowiecze, po czasy nowożytne, czytelnik musi przejść wiele prób. A na koniec dowie się, że opowieść o Fauście autor nazwał „bardzo poważnym żartem”.
Józef Ignacy Kraszewski, „Stara baśń”
Przaśna tematyka to pomysł na największą szkolną traumę i jeden z gorszych prezentów z okazji Pierwszej Komunii Świętej. Niewielu czytelników zaintrygują losy Domana i Dziwy oraz opisy przyrody. Te lasy, te łąki, puszcze, rzeki i jeziora – składają się na wspaniałe preludium do „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej. Niech nie zmylą historyczne ciekawostki, legendy o królu Popielu i awanturnicze opowieści o próbach obalenia złego kniazia Chwostka. „Stara baśń” nie jest wcale starosłowiańską wersją „Gry o tron”.
Herman Melville, „Moby Dick”
„Moje imię Izmael” – tak rozpoczyna się „Moby Dick” Hermanna Melville’a, i na tym zdaniu wielu kończy lekturę. Opowieść o zmaganiach z kaszalotem to ciężkie wyzwanie nawet dla miłośników prozy marynistycznej. Rozwlekła jak ocean historia może wywołać chorobę morską, zaś szczegółowe opisy różnych gatunków wielorybów potrafią zniechęcić najwytrwalszych wilków morskich.
William S. Burroughs, „Nagi lunch”
Czołowy utwór Beat Generation to ćpuńskie wizje w grafomańskiej formie. „Nagi lunch” serwuje typowy „bad trip” z elementami sodomii. Dziwne, że po takich przygodach Burroughs miał jeszcze siły pisać. Książka bez specjalnych walorów stylistycznych, za to z katalogiem przeżyć, których nikt nie chce doświadczyć.
Lew Tołstoj, „Wojna i pokój”
Epicki rozmach, któremu nie jesteśmy w stanie sprostać. Tematyka militarno-polityczna odstrasza, tak samo jak filozofia historii (czwarta część jest doprawdy NIEZNOŚNA). Podobno sam Tołstoj skomentował swoje dzieło słowami: „To jest jak Iliada…”. Już wiemy, dlaczego tak trudno dotrzeć do ostatniej kartki. Wolimy pokój, niż wojnę.