Felieton
Dziura na Greya
Weekend upłynął pod znakiem trzęsienia ziemi. Charlie Hunnam zrezygnował z zagrania w ekranizacji „50 twarzy Grey’a”. Popełnił życiowy błąd? Może udało mu się uratować od ciężkiego losu, który mają aktorzy wcielający się w książkowe bożyszcza.
Każda z osób czytających książkę wizualizuje sobie bohatera lub bohaterkę. W odległych czasach mej licealnej młodości Izabela Łęcka miała twarz Agnieszki Wagner, którą już od pierwszych stron widziałem oczami wyobraźni jako bohaterkę „Lalki”. Im więcej pragnień ma wzbudzić tekst, tym większe nasze oczekiwania. Trylogia o Greyu obliczona została na wzbudzanie pragnień (na kulki analne lub czytnik elektroniczny, w zależności od sprawności palców), więc oczekiwaniu na film towarzyszy obgryzanie paznokci. Kiedy okazało się, że Charlie Hunnam i Dakota Johnson (córka Melanie Griffith, przerażające podobieństwo rodzinne) wcielą się w Greya i Anastazję, wybuchła ogólnoświatowa panika. Kilkadziesiąt tysięcy fanów (fanek?) podpisało petycję o zmianę obsady. I nagle łamie się Charlie, dziura obsadowa ponownie rozdziawia paszczę. Kto zawładnie wyobraźnią kobiet i na całe życie pozostanie niewolnikiem roli? Kto odda serce kulkom analnym?
Walenie po głowie aktorów i aktorek, którzy grają kultowe literackie postacie ma długą tradycję. W Polsce wyjątkowo zasłużona okazała się Małgorzata Braunek. Większość czytelników „Potopu” i „Lalki” nie tak sobie wyobrażała zwiewne heroiny. Braunek była zbyt współczesna, dla wielu niezbyt okładkowo-urodziwa, aby mieć zaszczyt zostać banalną Sienkiewiczowską lalką. Prawdziwym „castingowym” kaskaderem okazuje się Andrzej Wajda. Roman Polański zagrał w Papkina w „Zemście” mając 70 lat: jego zaloty do Agaty Buzek (lat 26, ucharakteryzowana na nastolatkę) sprawiają wrażenie dwuznacznie pedofilskie, czego aktor na pewno chciałby serdecznie uniknąć. Trudno sobie wyobrazić „Ziemię Obiecaną” bez Kaliny Jędrusik w roli namiętnej Lucy. Ekranizacja Reymonta byłaby zupełnie inna, gdyby plan Wajdy się spełnił i upojne chwile z Olbrychskim spędziłaby Violetta Villas. Wiek w przypadku aktorów (szczególnie aktorek!) bywa rzeczą trudną i delikatną: Aleksandra Śląska nie widziała problemu w graniu dziewczęcej Heddy Gabler, będąc dwa razy starszą niż bohaterka Ibsena.
Czasem jednak błąd obsadowy ma swoje znaczenie. Laurence Olivier zaangażował do filmowego „Hamleta” Eileen Herlie w roli Gertrudy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Olivier grając tytułową postać miał 43 lata, a jego filmowa matka… 30. Angielski reżyser świetnie wydobył dwuznaczne relacje duńskiego księcia i jego rodzicielki, chociaż pomysł na pierwszy rzut oka był karkołomny.
Nie oszukujmy się, zdarzają się też całkowite obsadowe pomyłki. W polskim kinie palma pierwszeństwa należy się Jackowi Bromskiemu, który w kryminalnym „Uwikłaniu”, książkowego Teodora Szackiego zmienił w kobietę i główną role powierzył Mai Ostaszewskiej. Na koniec coś pozytywnego: bywają też bardzo dobre adaptacje, świetnie trafiona obsada, genialne pogłębienie tekstu literackiego, ale niestety, nic mi teraz do głowy nie przychodzi. Pozostaje życzyć szczęścia nieszczęśnikowi, który zwiąże się z postacią Christiana Grey’a.
Ciemna strona literatury. Pruszczyński we wtorek