Felieton
Jak one piszą? Dziennikarki, czyli pisarki
Rok temu napisałem tekst o literaturze celebryckiej. Przecięcie świata mediów i literatury kryje w sobie jeszcze wiele tajemnic! Jedną z nich stanowi instytucja pisarko-dziennikarki, produkującej książki bardzo dobre albo bardzo złe. Stany pośrednie rzadko występują w przyrodzie.
Kim jest dziennikarka sięgająca po pióro? Zacznijmy od tego, że coraz trudniej postawić granicę między różnymi wcieleniami osób, które pracują w języku. Zacierają się linie między tekstami użytkowymi a literaturą piękną, autobiograficzne wynurzenia zbliżają się do stylu gazetowych notek. Zmieniają się gatunki, zmieniają się autorzy i autorki. Pisarko-dziennikarki wiodą patchworkowe żywoty: piszą teksty dziennikarskie, prowadzą programy, same są autorkami recenzji, nie uciekają przed pracą naukową, PR-em. W wielkim tyglu mieszają się różne rodzaje sztuki.
Jesteśmy pokoleniem, które wpadło do szczeliny. Transformacyjny rodowód po raz kolejny usadowił nas na korytarzu. Znaleźliśmy się pomiędzy starszymi menedżerami, redaktorami, redaktorami, kierownikami, szefami, dyrektorami i prezesami a młodszymi rywalami, których oddech czujemy już na plecach, nie zastąpimy swych przełożonych, bo gdy wreszcie awansują lub odejdą, będziemy już za starzy. Na ich miejsce wejdą ludzie urodzeni w latach dziewięćdziesiątych. My zawsze pozostaniemy nowi i starzy zarazem. Analogowo-cyfrowi, mniej swobodni w globalnych i wirtualnych realiach niż ci, którzy chłonęli je od początku życia. Możliwe więc, że jesteśmy tylko przecinkiem oddzielającym dwie szczęśliwiej i lepiej urodzone generacje.
Paulina Wilk
to znana i popularna reportażystka, której nazwisko powinno kojarzyć się z „Rzeczpospolitą”. Jej twórczość, podobnie jak w przypadku pozostałych dziennikarko-pisarek, ma patchworkowy charakter; trochę tego, trochę tamtego. Świadectwem reporterskiego kunsztu Wilk stała się nagroda Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera za najlepszą książkę podróżniczą 2011 rok, którą uhonorowano reportaż „Lalki w ogniu”. Dramatyczna opowieść o indyjskim społeczeństwie, sąsiaduje w CV pisarki z serią historyjek o Misiu Kazimierzu. Literatka założyła fundację ”Kultura nie boli” (edukacja kulturalna i promocja literatury), a także współorganizuje Big Book Festival – międzynarodowy festiwal książki, który od 2013 roku odbywa się w Warszawie. Rozrzut zainteresowań i działań całkiem spory.
„Znaki szczególne” to opowieść autobiograficzna, seria obrazków z życia pokolenia, które młodszą nogą stało w końcu PRL (Wilk – rocznik 1980), a nogą dojrzewającą wkraczało w transformację ustrojową. Czy mamy do czynienia z arcydziełem? Chwała Bogu, nie! Wilk sytuuje swoje pisania na granicy fikcji i prawdy, lawiruje między indywidualnym doświadczeniem a tożsamością zbiorową (nieco nużące miejscami „my”). Można smęcić, kręcić nosem i wytykać błędy, ale dawno nie czytałem tak zgrabnej i ciekawej polskiej książki. Zofia Król w „Dwutygodniku” pisze nieco pogardliwie w kontekście „Znaków szczególnych” o barowych emocjach. No to się napijmy!
Miała już dwadzieścia osiem lat i zdążyła dobrze to sobie przemyśleć. Na anglistyce, którą skończyła z całkiem słusznym wyróżnieniem, zrozumiała, że frustracja seksualna jest pierwszym stopniem do piekła. Magda wiedziała od zawsze, że studia to najlepszy czas na zapoznawanie, na gorące romanse i przebieranie w uległych jej ulęgałkach. Zawsze była we wszystkim najlepsza. Kiedy traciła w wieku dziewiętnastu lat cnotę, traciła ją ze studentem, i to czwartego roku. A to, choćby brzmiało dla państwa dziś krańcowo śmiesznie, to było wtedy naprawdę coś.
Anna Dziewit-Meller
to bardzo sympatyczna i medialna osoba. Robi świetną robotę w telewizji śniadaniowej, polecając różne książki, często dość dalekie od bestsellerowej sztampy. W pani Meller tkwi coś francuskiego, bezpretensjonalnego, kojarzącego się z bagietką: ma męża, do niedawna redaktora „Playboya”, sama sympatyzuje z feminizmem, była wokalistką, opublikowała zbiory wywiadów, a wraz z życiowym partnerem stworzyła książkę o Gruzji. Lekkie formy zdecydowanie sprzyjają Annie D. Niestety, proza to kucie w marmurze, a dłuto talentu prozatorskiego raczej cieniutkie. „Disko” to komediodramatyczna opowieść o pedofilu i jego miłości do zahukanej dziewczynki. W tle obowiązkowe retro, tym razem supermodne „najntisy”. Hmm, czy to mogło się udać? Nie mogło i nie udało się, sięgając po tytuł zupełnie innego dzieła, powstało raczej „Hardkor disko”.
Jadłam kurki, patrząc w talerz, i myślałem, że w zabiegach Karoliny jest coś groteskowego. Całe to nadskakiwanie było przesadne – ostatecznie ani Maja, ani przedtem ja nie potrzebowałyśmy aż takiej matczynej troski. Wbrew pozorom jej zachowanie wcale nie było słodką opiekuńczością matki Polki. Było pustą opiekuńczością kobiety bezdzietnej.
Magdalena Miecznicka
kłopot, klops, konsternacja, kurka. Pani Magda M. to osoba doskonale wykształcona (pracowała naukowo w Polskiej Akademii Nauk), autorka wielu ostrych recenzji literackich, a także dziennikarka prasowa, radiowa i telewizyjna. Powieść „Złość” to harlequinowa wariacja na temat „Życia na bogato”. Marta wchodzi w świat swojej macochy Karoliny, rzeczywistość wielkich pieniędzy oraz zagranicznych podróży. Oczywiście, za rogiem już czeka mężczyzna, Brian. „Onet” głosi, że „Złość” odwołuje się do twórczości Alice Munro. Kamień z serca, bo fenomenu Munro nie rozumiem, jak i nie pojmuję konwersji Magdy M. Niektórzy myślą, że hajs w literaturze to błazenada, więc jak ktoś jeszcze się tutaj o to pyta – hajs się zgadza.
Bierze wtedy wibrator, smaruje jego końcówkę oliwką dla dzieci i wpatrzona w ekran zaspokaja się, bardzo szybko dochodząc. Bywa, że jest zdenerwowana faktem, iż potrafi doprowadzić się do orgazmu w ciągu minuty. Nic jednak nie może na to poradzić – jej ciało natychmiast reaguje na widok kopulujących na ekranie komputera osób.
Patrycja Pustkowiak
miała zaspokoić niezaspakajalny apetyt na skandalistkę! Było blisko, niezastąpiony Jarosław Czechowicz w recenzji „Nocnych zwierząt” użył słowa „pizda”. Pustkowiak pisała w dodatku Kultura „Dziennika Gazety Prawnej”, można było ją również przeczytać w „Bluszczu”, „Lampie” „Polityce”. Udało się jej stworzył sugestywny obraz antybohaterki, Tamara robi rzeczy dotąd zarezerwowane dla mężczyzn: pije, pali, bierze narkotyki, uzależnia się od internetowej pornografii. „Nocne zwierzęta” robią wrażenie swoją bezkompromisowością, efektownością (nie efekciarstwem), ciężarem dramatycznym, więc nie warto narzekać ani wytykać błędów. Niech każdy czytelnik poszuka ich na własną rękę.