Felieton
Nie warto pisać o Poli Dwurnik
„Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu” i „Wkrótce w czeluść naszego poimprezowego rozstroju wjechał lunapark – ogromny talerz kolorowych owoców. Porównaj motyw podróży w twórczości Adama Mickiewicza i Poli Dwurnik”. Czy tak może brzmieć temat maturalny z 2024 roku?
Felietonistka ma szansę zapisać się w historii polskiej kultury jako przykład osoby, która w bardzo krótkim czasie znalazła się na – przysłowiowych – ustach wszystkich. Powodem (nie)sławy są teksty, które mają opisywać los współczesnej emigrantki-artystki.
Sęk w tym, że felietony Dwurnik są egzaltowane i grafomańskie – gdyby były napisane piękną polszczyzną, oferowały niebagatelne przemyślenia, pewnie nigdy nie wzbudziłyby tyle emocji! Okazało się, że skromne tekściki wywołały lawinę interpretacji: w obronie Dwurnik stanęli m.in. Kinga Dunin, Zofia Krawiec i Xawery Stańczyk, po drugiej stronie – reszta świata na czele z fanpejdżem, który nagle rozpłynął się w powietrzu.
Lektura publikacji napawa mnie smutkiem: nie podoba mi się pisanie Poli Dwurnik, więc – idąc proponowanym kluczem – jestem mizoginem z klasy średniej, która w gruncie rzeczy nie istnieje, więc pienię się jeszcze mocniej! Obawiam się, że w niechęci do felietonistki przeważa jednak niechęć do wizji świata proponowanej przez panią D.
Na pierwszy rzut ona trudno było mi uwierzyć, że felietony powstały „tu i teraz!”. Obstawiałbym, że Dwurnik opublikowała swoje przemyślanie z początku studiów, czyli z przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Obstawiałbym z jeszcze większą pewnością, że powstały one pod wpływem pierwszych książek Manueli Gretkowskiej, w których artystowskie pozy, frywolny seks i zachwyt Światem Zachodu grały pierwsze skrzypce. Dla zblokowanej Polki-Słowianki mityczny Berlin jawi się jako przestrzeń przemiany z głupiej dzikuski w prawdziwego człowieka. Metamorfoza idzie od podstaw: szynka parmeńska, przygodny seks, sery pleśniowe, cóż – dziś taniej wyszłoby wynająć mieszkanie przy warszawskim Placu Zbawiciela i w tamtejszej okolicy rozglądać się za tymi atrakcjami! Chciałaś, to masz hajlajf, jak śpiewa Doda … Szkoda że żyjemy w epoce Erasmusa jako niemal obowiązkowego punktu studiów i już „wielki świat”, seks z obcokrajowcem i klubokawiarnia nie kuszą tak samo jak w 1994 …
Berlin według Dwurnik przypomina burdel, w którym przez cały czas trwa impreza, można zatańczyć z Tanzańczykiem lub nurzać się w pikantnej atmosferze „trójkącika” (oj, ktoś oglądał Xaviera Dolana!). Seksi-fleksi dla światłych ludzi, a dla kato-kocmołucha obowiązkowa dawka szoku (ktoś się rozebrał na dyskotece, ktoś się upił). „More is more”, że zacytuję cytującą Dwurnik. Pozostaje mieć nadzieję, że Dwurnik napisze jeszcze kolejnych kilkadziesiąt felietonów na temat powodów, dla których warto mieszkać w Berlinie i poznamy niezwykłą energię tego miasta, sprzyjającą twórczej działalności. A czy tak naprawdę warto pisać o Poli D? Nie warto… Ale felieton trzeba napisać, bo nie mieć zdania na temat koleżanki-felietonistki to gruby nietakt i wypadnięcie z towarzyskiego obiegu!