Felieton
Seks, którego nie było
„Sexbomb, sexbomb, you’re my sexbomb” – śpiewał Tom Jones. Krzysztof Tomasik ma zdecydowanie większe potrzeby niż angielski muzyk, bo zakochany jest po uszy aż w pięciu seksbombach i im poświęcił swoją najnowszą publikację. Z tej miłości powstała typowa książka „fanowska”, która robi jednakże wrażenie erudycją i wyważonymi sądami.
Krzysztof Tomasik na polskim rynku polskiej publicystyki gra specyficzną rolę. Wciela się w cierpliwego archeologa, który po tropach i śladach rekonstruuje obraz polskiej seksualności (najczęściej okresu PRL). Tomasik swoje teksty publikował m.in. w „branżowym” piśmie „Replika”. W „Homobiografiach” i „Gejerelu” trudno było doszukać się jakieś wiodącej metodologii – pisanie Tomasika nie jest głęboko zakorzenione ani w krytyce kultury, ani w socjologii, ani w psychoanalizie itd. Publicysta podskórnie konstruuje obraz świata, w którym heteroseksualne zakazy spychają na margines „odmieńców”, dopiero praca emancypacyjnego współczesnego intelektualisty oddaje głos wykluczonym. Zarysowana perspektywa bywa bardzo uwodzicielska, ale i zarazem zwodnicza. Zwykle myślenie Tomasika opierało się na wyznaczaniu momentów w historii, które mniej lub bardziej sprzyjały gejom, lesbijkom i osobom transseksualnym. Konkluzja rozważań najczęściej brzmiała: „teraz jest lepiej”. Oczywiście, lepiej jest zdeklarowanym gejom i lesbijkom, bo nieco mieszczańska refleksja spod znaku „Repliki” ma duże problemy z wnikliwym pokazaniem osób spoza cisseksualności.
„Seksbomby PRL-u” to inna odsłona Krzysztofa Tomasika. Przede wszystkim autor nie proponuje kalejdoskopu szkiców i biogramów, które rozpadają się na jeszcze mniejsze części, ale pisze sześć obszernych szkiców. Książkę otwiera wyczerpujący rozdział o Kalinie Jędrusik, w którym niczym w soczewce skupiają się cechy charakterystyczne całej publikacji. Rzetelne przetrząsanie archiwów filmowych splata się z przytaczaniem plotek, prywatne życie autorek zmieszano z profesjonalnymi recenzjami. Na szczęście Tomasik bardzo sprawnie łączy ze sobą tak różne elementy, które składają się na wyrazisty obraz Kaliny. Właśnie „Kaliny”, bo Tomasik pisze o swoich bohaterka po imieniu, co początkowo sprawia dość pretensjonalne wrażenie, ale z czasem buduje bliskość na linii autor-opisywana aktorka-czytelnik/czytelniczka. Kolejne opisywane seksbomby to: Beata Tyszkiewicz, Barbara Brylska, Grażyna Szapołowska i Katarzyna Figura. Najmniej wyrazista i pełnokrwista okazuje się Brylska, której brakuje autoironii i – cechującej pozostałe aktorki – niezgody na otaczającą rzeczywistość. Szapołowska spadła z najwyższego konia: w latach osiemdziesiątych kilka razy w roku grała w znaczących produkcjach, dziś jest karykaturą samej siebie sprzed lat i trudno znaleźć w jej ekranowym dorobku wartościowe produkcje.
Czego dowiemy się z „Seksbomb”? o polskim kinie. Po pierwsze: rodzime produkcje mają duży problem z pokazywaniem seksu na ekranie, akcentują erotyzm, sublimowanie, niedomówienia, podglądactwo. Po drugie: aktorki mają naprawdę prze…gwizdane – w młodości docenia się głównie ich powierzchowność, po przekroczeniu „czterdziestki” nie ma dla nich ciekawych ról lub muszą przekształcić się w autoironiczne divy. Obyczajowe i ekonomiczne zmiany mające miejsce po 1989 roku, stanowią ważną część książki Krzysztofa Tomasika. Tylko Katarzyna Figura w kinie ostatnich dwóch dekad gra złożone psychologiczne role, pozostałe artystki zmieniły się w kampowe ikony. Symptomatyczne, że publicysta opisuje króciutki comeback zmarłej w 1991 Kaliny Jędrusik która – być może, gdyby żyła dłużej – dołączyłaby do celebryckiego światka telewizji śniadaniowych, wywiadów w prasie kobiecej, a może nawet pozowanie na „ściance”. Drapieżna popkultura traktuje dojrzałe aktorki jak wydmuszki: wysysa z nich to co najbardziej fascynujące – talent, aby eksponować i sprzedawać intymne szczegóły życia, plotki czy robione z ukrycia „zdjęcie bez makijażu”.
Oczywiście, „Seksbomby PRL” nie są książką idealną. Często raziły mnie dość subiektywne oceny filmów, które autor uznaje za dobre lub fatalne. Może mam słabość do „Skąpanych w słońcu” Passendorfera, ale pojawienie się tam Tyszkiewicz nie nazwałbym „błędem obsadowym”! To jedna z lepszych ról hrabianki Beaty, zupełnie niekoturnowa i „nieglamourowa”. Zawężenie widzenie seksualności i erotyzmu w polskim kinie do seksbomb sprawia, że zapominamy o innych efemerycznych seksbombkach i nieco odważniejszych filmach, które dodałyby rumieńców obrazowi polskiego kina, które wyłania się z kart książki Tomasika jako wyraźnie wstydzące się seksu i seksualności. Grażyna Długołęcka w „Dziejach grzechu” (1975) Borowczyka pozostawia daleko w tyle – pod względem odwagi w bycia na ekranie – każdą z opisywanych aktorek, a „Seksolatki” (1971) Zygmunta Hübnera unikają poetyzowania i pruderii.
Wielką nieobecną książki Tomasika stała się Maria Probosz (1961-2010), zapomniana już seksbomba lat osiemdziesiątych. Tomasik nie wyznacza sztywnych definicji seksbomby, wybór opiera raczej na własnych sympatiach, ale duży rozdział w książce byłby dla zapomnianej blond piękności szansą na „drugie życie” i przybliżenie jej postaci szerszej publiczności.
Osobny felieton należałby się graficznemu przygotowaniu „Seksbomb PRL-u”! Wydawnictwo „Marginesy” dołożyło starań, abyśmy dostali książkę-album, w której tekst jest bogato ilustrowany fotosami, starymi okładkami, wycinkami z gazet itd. Pozostaje mieć nadzieję, że Krzysztof Tomasik nie opuści kręgu seksualności polskiego kina i kultury. Może zaskoczy kolejną książką? Jeśli mogę nieśmiało zgłosić propozycję: Krzysztofie (pozostając w stylistyce książki i pisania „po imieniu”) bierz się za Marię Probosz, ona zasługuje na monografię, którą potrafiłbyś napisać!