Felieton
Spadające gwiazdy i skrzydlate słowa
Autobiografie jak magnes przyciągają uwagę: spodziewamy się podsumowania życia, szczerości, prawdy lub przynajmniej zgrabnych kłamstw. Tylko, co ciekawego napisze osiemnastoletni idol Justin Bieber lub Jola Rutowicz, w której wypadku „pięć minut” sławy nie brzmi jak metafora. I dlaczego celebryci piszą (książki), skoro mają facebooka i twittera?
Opowieści o życiu widmowym
Celebryta pozornie należy do świata sztuki, ale tak naprawdę najmocniej jest osadzony w rynkowej grze o duże pieniądze, sławę, rozgłos. Samo pojęcie „celebryta” ma ponad pół wieku, ale w polskiej kulturze spotykamy je od niedawna. W zastraszającym tempie przybywa osób, które nie mając żadnego dorobku (a najlepszym razie osiągnięcia nikłe) istnieją w przestrzeni portali plotkarskich, telewizji śniadaniowych czy kolorowych gazet. Od czasu do czasu piosenkarka bez żadnego przeboju czy były mąż gwiazdy telenoweli wydaje książkę, będącą spowiedzią z widmowego życia.
Modelowy przykład rozpisanego celebryckiego teamu stanowi Doda i jej otoczenie. Wokalistka jeszcze nie wydała wspomnień, musimy zadowolić się wpisami na oficjalnej stronie, ale w księgarniach znajdziemy memuary autorstwa jej byłego męża, Radka Majdana, byłego narzeczonego, Nergala, byłej menedżerki, Mai Sablewskiej; latem zaś inny były menedżer zapowiadał, że ma w planach szczere pisemne wyznania. Oczywiście, każda z tych osób podkreśla, że Doda to tylko epizod w ich życiu, ale nie da się ukryć, że to właśnie znajomość z „królową” zachęca do zapoznania się z ich publikacjami.
Celebryci nie zawsze mają ochotę zwierzać się z meandrów swej biografii oraz drogi zawodowej. Bezpieczniejszą formą rynkowego zaistnienia staje się w takiej sytuacji poradnik. Korona króla dobrych rad należy się prezenterowi, Krzysztofowi Ibiszowi, który po „czterdziestce” zaczął dbać o formę i wieloma fitnessowymi radami podzielił się za pomocą słowa pisanego, korona królowej wędruje do Kasi Cichopek, serialowej aktorki, do której na dobre przylgnął przydomek „sexy mama” (tytuł książki). Celebrycka pisanina razi naiwnością i ma niewiele wspólnego z literaturą, co nie zmienia faktu, że sprzedaje się dobrze i zapewnia kolejny pretekst do pojawiania się w studiu telewizyjnym, stanowiąc protezę kariery.
Nie rozwinęła się jednakże w Polsce promocja książek poprzez celebrytów, choć ostatnio są oni w tym celu coraz częściej przez wydawców wykorzystywani. Trudno sobie jednak wyobrazić, że np. charyzmatyczna szafiarka Kasia Tusk staje się twarzą kampanii reklamującej najnowszy tomik poetycki charyzmatycznego Jacka Dehnela. Wydaje się, że taka forma promocji byłaby degradująca dla książki, ale skoro można stać się twarzą reklamową piwa, linii ubrań czy kleju do protez, dlaczego nie ratować w ten sposób czytelnictwa? Natalie Portman podkreśla swój związek z „Dziennikiem Anny Frank”, być może kilka wywiadów z nią zachęciło czytelników do sięgnięcia po tę pozycję. Niestety, nie doczekaliśmy się w Polsce „własnej” Oprah Winfrey, legendy amerykańskiego talk-showu, która w swoim programie i „kąciku czytelniczym” potrafiła kilkoma zdaniami wykreować bestseller. Dzięki niej wielką gwiazdą został Jonathan Franzen, pisarz, którego książki można określić wieloma epitetami, ale określenie „przystępne” nie będzie jednym z nich.
Monika, czyli żywioł rozmowy
Monika Richardson była ikoną przemian gospodarczych i obyczajowych w okresie tuż po wstąpieniu Polski w szeregi Unii Europejskiej. Jej nazwisko łączy się przede wszystkim z programem „Europa da się lubić” (2003-2008), który w sposób lekki, łatwy i przyjemny przybliżał obcokrajowców mieszkających w Polsce oraz ich narodowe zwyczaje. W prawie 150 odcinkach pojawili się ludzie, którzy szybko stali się celebrytami, m.in. angielski strażak Kevin Aiston, Niemiec Steffen Möller – lektor języka na UJ, później aktor kabaretowy i serialowy, czy przystojny Hiszpan, Conrado Moreno. Dowcipna formuła „Europy” z równą siłą utrwalała stereotypy, co je burzyła; nad wartką rozmową panowała zawsze uśmiechnięta, światowa kobieta, żona angielskiego pilota, Mrs Monika Richardson.
„Pożegnanie z Anglią” pokazuje kulisy życia Richardson. To rzecz zaskakująco dobra. Dziennikarka wywodzi się z rodziny mocno osadzonej w polskich mediach. Jej dziadek, Wincenty Pietkiewicz, był działaczem komunistycznym i dziennikarzem, matka Barbara Trzeciak-Pietkiewicz przez lata związana była zaś z Radiem i Telewizją Wrocław. Ciotecznego brata, Piotra Kraśki, nie trzeba nikomu przedstawiać. Autorka skupia się jednak na swoim życiu w Anglii, rodzinne perypetie i romans ze Zbigniewem Zamachowskim pojawiają się jedynie w tle.
Druga książka Richardson (wywiad-rzeka, którą przeprowadza dziennikarka o znajomo brzmiącym nazwisku Pietkiewicz) na kilometr trąci sztucznością. Rozmówczyni udziela przeobfitych odpowiedzi na krótkie pytania, „sprytnie” wplata w wypowiedzi encyklopedyczne mini-wykłady (mój ulubiony – logorea poświęcona ruchowi lewostronnemu i jego genezie) i uprawia narcystyczną „samolaskę” z taką siłą, że bolą zęby, ale to nie jest najważniejsze.
Poziom infantylizmu „Pożegnania z Anglią” może być dla wielu nie do przejścia, ale po kilku stronach się na niego uodporniłem. Obietnica „wnikliwych obserwacji” (oczywiście, zapisana na ostatniej stronie okładki) jest sformułowana mocno na wyrost, Richardson nie szczędzi jednak całkiem ciekawych przemyśleń na temat różnic między wyspiarskim narodem a Polakami. Dziennikarka przemyca setki szczegółów z życia (niekoniecznie prywatnego), bezlitośnie rozprawia się z angielską służbą zdrowia oraz niesmaczną kuchnią, która okazuje się jeszcze gorsza niż nam się wydaje.
Najbardziej cenię Richardson za szczerą historię życia, które w dużym stopniu się nie udało: jej oba „zagraniczne” małżeństwa rozpadły się, angielska kariera telewizyjnej prezenterki spaliła na panewce, a środowisko brytyjskich lotników, w którym zanurzony był drugi mąż, nigdy nie zaakceptowało zwariowanej Słowianki. Nie da się ukryć, że naturalności w „Pożegnaniu” tyle samo, ile w drętwej reklamie kawy, w której Richardson sztucznym głosem mówi „Rozmowa to mój żywioł”, ale przecież w celebryckim świecie nie o spontaniczność chodzi. Była dziennikarka TVP2 kreuje zręczny obraz pół-prywatności, który ma zadziałać jak pozytywny PR i – nie oszukujmy się! – taką rolę doskonale spełnia.
Ilona, czyli ucieczka w pisanie
Są celebrytki, które kochamy nienawidzić i takie, których się po prostu nie lubi. Ilona Felicjańska to kolorowy ptak polskiego show-biznesu i model celebrytki z Sèvres. Trudno jednoznacznie określić, czym zajmuje się gwiazda, a właściwie – w czym by nie próbowała swoich sił. W latach dziewięćdziesiątych była hostessą[?] w pierwszym polskim talk-show „Na każdy temat”, czarując widownię figurą modelki i epicką wadą wymowy.
Felicjańska przez blisko dwie dekady zajmowała się działalnością charytatywną, graniem epizodów w filmach, modelingiem i pojawianiem się w programach telewizyjnych. W 2010 roku celebrytka spowodowała wypadek samochodowy, niedługo później w telewizji śniadaniowej dokonała coming-outu jako alkoholiczka. Posypywanie głowy popiołem trwało za krótko, aby wybaczyć jej winę. Z nieznanych PRowych przyczyn Felicjańska szybko postanowiła zostać drugą Dodą polskiego szołbizowego bajorka. Ostatnie lata to seria przedziwnych prób medialnego istnienia, z których najbardziej zaskakującą stała się rozbierana sesja z Przemysławem Stoppą, powszechnie nielubianym paparazzo.
Gdyby Ilona F. urodziła się w USA, pewnie zostałaby gwiazdą reality show. Rodzimą wersją ostatecznej desperacji w zwracaniu na siebie uwagi stanowi celebrycka książka. Uwaga! Felicjańska w odróżnieniu od większości koleżanek i kolegów po fachu nie opublikowała autobiografii, ale … powieść. Na podobnie śmiały gest zdobyło się niewiele osób, przynajmniej tych z gatunku „znanych z tego, że są znane”; beletrystyczne perełki nigdy nie znajdują uznania w oczach czytelników, o czym przekonała się Anna Powierza, autorka gniotu „Jak zostać sławną”.
W wywiadzie dla „Pudelka” celebrytka chwali się, że bestseller „50 twarzy Greya” nie umywa się do jej debiutu literackiego. Zachęcony mocno tym szokującym zdaniem przystąpiłem bez zwłoki do lektury „Wszystkich odcieni czerni”. Parafrazując słowa autorki, która znalazła azyl w pisaniu thrillera erotycznego, uciekłem w czytanie. W książce Felicjańskiej z grubsza chodzi o seks, złote myśli i gry słowne („Rżnąłeś kiedyś gwiazdę filmową, Oscarze”). Seks bez gumki, niekontrolowane orgazmy, „wlewanie się do środka ostatnimi spazmami”[?], etc.
Anna, główna bohaterka „Wszystkich odcieni czerni” wdaje się w namiętny romans, ale pożądanie budzi w prawie każdym napotkanym mężczyźnie. Świat Felicjańskiej jest sztuczny i kręci się wyłącznie wokół seksu. W jednej ze scen poznajemy przepis na erotyczne czytadło. Wyliczone są konieczne elementy: seks analny, oralny, lanie woskiem, pejcze, kajdanki, kostki lodu, ubrania lateksowe, sztuczne penisy, viagra, duże członki, lesbijki, wioślarz, wysoki koszykarz, a jako podsumowanie: „Tylko żadnego antysemityzmu. W ogóle bez polityki, kultury, sportu (…) Gwałty, zdrady, romanse, miłość. Miłość też niech będzie. Seks bez miłości sprzeda się słabiej”. Wątek pisania o pisaniu powieści erotycznej to najciekawszy aspekt prozy Felicjańskiej, pokazuje on bowiem jak erotyzm zmienia się w mechaniczne zapewnienie przyjemności, właściwie wszystko pozwala sprowadzić do roli gadżetów i powierzchownego bulwersowania. Autotematyczne rozważania niezwykle ironicznie współgrają z medialnym, nieuporządkowanym wizerunkiem byłej modelki.
Rwanie na kawałki
Literatura celebrycka kusi obietnicą zdradzenia tajemnic idealnego świata mediów, który przyciąga bardziej niż osobiste wynurzenia. Pozostaję nieutulony w smutku, że Jolanta Rutowicz odmówiła przesłania do naszej redakcji egzemplarza swojego dzieła „Inna”. Rutowicz to ciekawy przykład gry z „szołbizem” i maskarady: w mediach komercyjnych i TVP wcieliła się w postać przerysowanej kretynki, ale kiedy powiedziała, że był to tylko marketingowy chwyt, mogła liczyć jedynie na wywiad w „Superstacji”.
W przypadku celebrytów i celebrytek nie należy patrzeć na ich życie jako ciągłość, związek przyczynowo-skutkowy: oni mają WSZYSTKO podkreślać, celebrować właśnie, uwznioślać, budować medialne życie z różnych klocków. Książka nie jest lepszym czy gorszym sposobem zwrócenia na siebie uwagi niż przyjechanie na premierę filmową bez majtek i rozkraczenie się przed pożądliwą lufą aparatu fotograficznego. Liczy się intensywność chwili: Felicjańska dziś może płakać nad alkoholowym uzależnieniem, jutro mówić o ochronie rodziny, a pojutrze pozować z dziećmi na okładce gazety, to nie ma najmniejszego znaczenia. Na celebrytów rzucamy się jak wygłodniały pies, który musi tu i teraz zaspokoić swój głód, a jutro oczekuje kolejnego kawałka mięsa, najlepiej o zupełnie innym smaku. Nudy się nie wybacza.