Felieton
Szczucie cycem Konopnickiej, czyli biotabloidy
Pragniemy założyć na nos tabloidowe okulary, przepuścić przez „pudelkową” maszynkę do mielenia znaków każdą informację. Znudzili nas celebryci – czas na pisarzy! A może tak zaszokować tym, że Konopnicka była lesbijką? Rota i mineta – brzmi chwytliwie! To je… dziemy.
Świat tabloidem stoi
Dekadę temu program Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać” uchodził za publicystykę najniższych lotów. Katolicki showman zapraszał tak skrajnie różne światopoglądowo osoby, że audycja szybko zamieniała się w pyskówkę. Autor nie oszczędzał odbiorców kultowymi sondami ulicznymi i „obiektywnymi” reportażami, które zawsze korespondowały z jego tezami i odpowiadały na wszelkie pytania. W ciągu tej dekady gust polskich czytelników i widzów ukształtowały tabloidy i portale plotkarskie. Trudno sobie wyobrazić dzień bez doniesień o ciążach, rozstępach i rozstaniach, rozwodach i pupie Kim Kardashian. Język prasy brukowej przeniknął do głównego nurtu mediów, programy Tomasza Lisa niebezpiecznie zbliżają się do poetyki Pospieszalskiego, a może już ją osiągnęły. Nikt już chyba nie wymaga rzetelności od programów telewizyjnych, niech przynajmniej przekazują jakieś informacje. Nie te czasy! Żyjemy w epoce, w której liczą się emocje, przeżywanie, mocne wrażenia! Nuda boleśnie udowadnia, że mamy pustkę w głowie, więc precz z nudą. Precz z preczem.
Łyżka dziegciu
Być może w otchłaniach archiwów wydziałów dziennikarskich kryją się prace magisterskie, dotyczące autobiograficzności i tabloidów. Jeśli wspomniane teksty nie powstały, powinny jak najszybciej narodzić się w głowach zdolnej młodzieży. Do lamusa odeszły bowiem teorie dotyczące różnych takich paktów autobiograficznych i gier z czytelnikiem. Współczesna autobiografia wykuwa się na portalach plotkarskich. Fascynująca powieść w odcinkach, intymny dziennik, nie szczędzący pikantnych szczegółów. Każdy odcinek może być ostatnim, więc trzeba postarać się i zaszokować czytelnika.
Świat podzielił się na dwie części: wielki dzban miodu i łyżkę dziegciu. Słodki miód stanowią oficjalne wypowiedzi gwiazd, „ustawki”, wywiady-rzeki, autoryzowane autobiografie i biografie, które kreują odrealnioną rzeczywistość. Łyżka dziegciu to zaś nieautoryzowane lub przeinaczone wywiady, czasem nawet książki, których bohaterowie nie chcą mieć nic wspólnego z publikacją. Tytuł króla „prawdziwych i nieoficjalnych historii” wędruje niewątpliwie do Andrew Mortona. Dwie dekady temu bestsellerem stała się jego „Diana – historia prawdziwa”, pokazująca księżną Walii jako strzępek człowieka, ofiarę toksycznych relacji w rodzinie królewskiej. Prawdziwymi skandalami okazały się jednak biografie, które powstały bez konsultacji z ich bohaterami: ani Madonna, ani Angelina Jolie nie miały powodów do radości, kiedy angielski autor poświęcił im książki. Prawnicy Toma Cruise’a próbowali zablokować ukazanie się biografii gwiazdora, przedstawionego jako egocentrycznego członek kościoła scjentologów.
W Polsce, jak to w Polsce, skandale słabsze i rynek tabloidowych biografii płytszy, ale mamy się czym pochwalić. Bohaterkami niezbyt „laurkowych” książek stały się m.in. Violetta Villas i Edyta Górniak, czyli artystki o bliźniaczo podobnych osobowościach scenicznych. Witold Filler w „Tygrysicy z Magdalenki” spisał wiele plotek oraz niedyskrecji z życia Violetty Villas. Oczywiście, mierząc dzisiejszymi standardami, „Tygrysica” to niewinna igraszka, jednak samej Villas nie było zbyt przyjemnie czytać, że jest już tak gruba, że powinna zrezygnować z noszenia dżinsów. Jeszcze mniej powodów do radości miała Edyta Górniak, specyficznie upamiętniona w dziele Piotra Krysiaka „Edyta Górniak bez cenzury”. Autor nie kryje swojej fascynacji wokalistką, przywołując (rzekome) fakty z jej życia: od biednego dzieciństwa nad kromką chleba smażonego na oleju, przez bałaganiarstwo aż po próby samobójcze. Autor przegrał z piosenkarką sprawę sądową.
Maria K.
Życie pisarzy i pisarek nie ekscytuje tak bardzo jak celebryckie losy, ale i prywatność ludzi pióra fascynuje niektórych. Joanna Siedlecka pod koniec lat osiemdziesiątych rozpoczęła kampanię odbrązawiania, pokazując smaczki i szczególiki z życia Witkacego czy Gombrowicza. W ostatnich latach Siedlecka przeszła przemianę poetyki (a może i światopoglądu): z dużym sukcesem uprawia „powieść IPNowską”, kompilując głównie fakty przeczytane w odtajnionych aktach. Andrzej Żuławski w „Panu nieśmiertelnym” w fizjologiczno-filozoficznym sosie podaje z kolei żywoty równoległe Ernesta Hemingwaya i Józefa Piłsudskiego[!], oczywiście kwestie męsko-damskie zajmują tu poczytne miejsce (jak i w jego słynnym, autobiograficznym, zakazanym „Nocniku”).
Kto jest najbardziej skandalizującą pisarką ostatnich lat? Manuela Gretkowska, Ilona Felicjańska? Odpowiedź brzmi: Maria Konopnicka! Los bywa zmienny, autorka „Roty” uchodziła dotąd za symbol szkolnej rutyny. Konopnicka: zawsze stara, zawsze nudna, z obwarzankiem dzieci dookoła siebie i książką w ręku.
Intelektualnej rehabilitacji Konopnickiej dokonuje badaczka pozytywizmu, Lena Magnone. W książce „Lustra i symptomy” literaturoznawczyni pokazuje prawicowe i lewicowe nadużycia postaci Konopnickiej, a także szuka psychonalitycznych odniesień w jej twórczości i biografii. Skandalizujący smaczek biografii Konopnickiej wyczuł jednak Krzysztof Tomasik. W „Homobiografiach” wzięto pod lupę związek pisarki z feminizującą artystką, Marią Dulębianką. Konopnicka zyskała łatkę lesbijki.
Gest Tomasika można różnie oceniać, ale sama bezczelność sformułowania takiej teorii i wytworzenie politycznego zamętu, robią wrażenie. Tymczasem Iwona Kienzler w „Konopnickiej. Rozwydrzonej bezbożnicy” kontynuuje trop poszukiwania skandalów, oferując czytelnikom tabloidową telenowelę. Główną rolę gra oczywiście Konopnicka, pozostałe postacie to mąż-nieudacznik, Dulębianka, młodszy kochanek[?], a także niesforne dzieci. W życiu Konopnickiej była jakaś szlachetność i wielopłaszczyznowość, którą trudno zrozumieć za pomocą współczesnych kategorii.
Kienzler kreuje Konopnicką na pozytywistyczną Samanthę Jones, dojrzałą kobietę, która w późniejszym wieku zdobywa seksualną świadomość. Niestety, kiedyś ludzie mieli w sobie jakiś dramatyzm, liryzm i prostotę, które współczesnej kulturze wydają się naiwne czy nużące. Cały dowcip polega na tym, że książka pani Kienzler to solidnie napisana popularnonaukowa pozycja; jeśli lubicie szczegóły typu, ile kosztowała paczka sardynek pod koniec XIX wieku, będziecie wniebowzięci! Wybaczyłbym biografistyce wszystko, gdyby opisała (lub zmyśliła) jakieś hardkory, tymczasem erotyzm w historii Konopnickiej jakiś taki siermiężny, zachowawczy, taki… polski. Bez próby czynienia autorki „Roty” skandalistką, bez tego szczucia cycem Marii K., czytałoby się naprawdę sympatycznie o tych sardynkach, kupowaniu salami i winogron. Prawdziwym skandalem stała się jednak zmiana mojego nastawienia: pomyślałem, że Konopnicka to całkiem fajna babka była. Tylko nudna, ale, co zrobić.