23 sierpnia 2013

Z dziennika (r)o(z)czarowanego

Kto bywa rozczarowany? Człowiek roszczeniowy, nie potrafiący się otworzyć i przyjąć rzeczywistości taką, jaka jest. Frustrat. Czasem zawód, który sprawia literatura bywa większy niż złamane serce. Nadchodzi jesień, czas smutku, warto przypomnieć sobie literackie (r)o(z)czarowania.

 

DZIEJE GRZECHU

 

Książkę Stefana Żeromskiego swego czasu okrzyknięto skandaliczną i nazwano „pornografią”. Czy dobry poczciwy Stefan, wykastrowany przez rzeszę polonistek, wymaglowany przez miliony uczniów mógł stworzyć coś niepoprawnego? Chęć poznania jego mrocznego oblicza wystarczy, aby sięgnąć po „Dzieje grzechu”. Dawać pikantne fragmenty! Tekst jednak nie pozwala się łatwo zdobyć (w odróżnieniu od Ewy, głównej bohaterki). Najpierw czytelnik napotyka na opór materii: dwa grube tomiszcza, w dodatku bez ilustracji! Równie silny opór stawia język: gęsty, manieryczny, czyli mówiąc wprost – literackie gadulstwo. Nieco wytarły się szokujące sto lat temu sceny, w epoce „postmadziowej”, dzieciobójstwo, którego dokonuje Ewa nikogo nie razi. Rozdarta sosno, zdradziecka brzozo, znamy to z „Pudelka”! Najbardziej perwersyjna jest chyba ślepa miłość głównej bohaterki do nieudanego antropologa Łukasza (tak, już za czasów Żeromskiego antropologia kultury była obciachem).

 

IGRZYSKA ŚMIERCI

 

Ostrzyłem sobie zęby, zacierałem ręce. Spodziewałem się totalnej żenady. Mądrzy ludzie wiedzą: film jest dodatkiem do popcornu, film amerykański dla nastolatków stanowi zaś dodatek do seksu ukradkiem nagrywanego w szkolnej toalecie. W tej galaktyce literatura nie istnieje. Dno i ubóstwo intelektualne. Dobrze być starym ludem, wychowanym na „Kubusiu Puchatku” i stawianiu drewnianych klocków. „Igrzyska śmierci” okazały się filmem zaskakującym, świeżym, w atrakcyjny sposób odnoszącym się do współczesnej polityki i powszechnej brutalizacji. W ramach pokuty za posługiwanie się stereotypami, przeczytałem pierwszy tom sagi i pozytywne wrażenie nie zniknęły. Po infantylnym, neokonserwatywnym „Zmierzchu”, powieść Suzanne Collins jawi się jako wartościowa propozycja dla młodszych i starszych.

 

MARKIZ DE SADE i WENUS W FUTRZE

 

Każdy musi przez to przejść, jak przez odrę czy różyczkę. „To” oznacza naiwną wiarę, że w epoce pornografii książka może jeszcze wywołać seksualne podniecenie albo – jak mówi się dziś – „ciary”. Każdy musi przejść przez lekturę utworów dawniej skandalicznych, zakazanych. Oczywiście na owej liście znajduje się „Wenus w futrze” i niemały dorobek markiza de Sade’a. Gdzie są perwersyjni chłopcy z tamtych lat? Na zakurzonej półce: z poczciwej historyjki barona Masocha nawet doświadczony w (kinowej) perwersji Roman Polański współcześnie nie wycisnął ani kropli wyuzdania i zekranizował ją jako komedię. Autor „Justyny” bardziej męczy niż prowokuje, jak każdy pisarz, który ma swój hermetyczny świat. Chyba moi wykładowcy mieli rację: w tych książkach nie chodzi tylko o seks, ale i o filozofię, historię i kilka innych rzeczy.

 

ORLANDO

 

Virginia Woolf wielką pisarką była! Miała duży nos, wiodła życie nieszczęśliwej kobiety w deszczowej Anglii, nie grzeszyła urodą, ale za to była bardzo wrażliwa. Popularność artystki idealnie wpisuje się w schemat: „lubię twoją osobę, ale nie chcę mi się czytać twoich tekstów”. Wielokrotnie spotkałem fanów i fanki Woolf uważających jej twórczość za „nudną” (czytaj: trudną i wymagającą), najwięcej gromów spadło na „Orlando”. Tajemnicę niechęci do bardzo pięknej książki może wyjaśnić ekranizacja utworu Woolf. Sally Potter stworzyła widowiskowy, przemyślany w każdym szczególe film, w którym młoda Tilda Swinton na wieki wieków udowodniła swój aktorski geniusz. A może to wytłumaczenie wynika tylko z mojej naiwności czy dobrego serca, a ludzie naprawdę są głupi i powierzchowni?

 

PORTAL “FRONDA”

 

Myślałem, że ona i ja nie mamy ze sobą wiele wspólnego. Robert i „Fronda”. On: młody, ateistyczny, sceptyczny, szukający wrażeń, ona: gorliwa katoliczka, doświadczona, wszechwiedząca. On zawiódł się pozytywnie, odnalazł w niej wiele fantastycznych obszarów do penetrowania. Jest fanem teorii spiskowych, zdjęć dewocjonaliów, mrożących krew w żyłach opowieści o znojnej codzienności egzorcysty. Ona mu to wszystko dała. Nie zapominamy, że jest jeszcze ten trzeci – Tomasz Terlikowski, piszący z taką samą pasją o psujących dziecięcy umysł „Smurfach”, co o potrzebie dziurawienia prezerwatyw. Czy z tzw. „guilty pleasure” trzeba się spowiadać? Zgrzeszyłem „Frondą”, jak żyć ..?

 

SZTUKA KOCHANIA

 

Ech, znów być dorastającym chłopcem, ech znów czekać aż rodzice pójdę do kina, znów móc przetrząsać ich szafki w poszukiwaniu „treści erotycznych”. Z dzisiejszego punktu widzenia znalezisko było bardzo niewinne . „Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej rozczarowała brakiem zdjęć, rysunki były nudne i prawnie nic nie dało się zobaczyć. Oczywiście, lekturę zacząłem od rozdziału „Pierwszy stosunek”, ale i on nie rozbudził szczególnie mojej wyobraźni. Pierwsze doświadczenie ze „Sztuką kochania” było traumatyczne, pani Wisłocka robiła na mnie wrażenie tylko tym, że mieszkała na Starówce (jeszcze wtedy nie wiedziałem, że centrum i Starówkę lubią zasiedlać słoiki, aby czuć, że ich życie zmieniło się na lepsze). Książkę grzecznie odłożyłem na półkę z bielizną pościelową. Wróciłem do poradnika Wisłockiej po kilku latach i muszę przyznać, że do niektórych książek trzeba dojrzeć!

 

PIĘĆDZIESIĄT TWARZY GREYA

 

Trylogia E.L. James zyskała miano „fenomenu kulturowego”. Fenomen ma to do siebie, że nie musi być dobrą literaturą, czasem jednak w człowieku budzi się taka potrzeba, aby coś popularnego było również i wartościowe. Niestety, Miss James nie stała się drugim Jonathanem Littelem czy nawet Szczepanam Twardochem, którzy „fejm” łączą z dobrym warsztatem. „Pięćdziesiąt twarzy Greya” obiecywało, że powieść erotyczna powróci na salony, ale chyba trudno przebić starą, dobrą Colette. Od prymitywnych wpisów na popularnych forach trylogię różni tylko brak błędów ortograficznych. Pozostaje wierzyć, że za kilkadziesiąt lat seria E.L. James będzie traktowana jako bibliofilska ciekawostka i kolejne pokolenia będą kręcić głową z niedowierzaniem, że dziadkowie i babcie ekscytowali się „takimi” rzeczami. Make love not books!

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także