Artykuł
Houellebecq poszerza pole walki
Publikacja korespondencji Michela Houellebecqa i Bernarda-Henri Lévy’ego, zebrana w tomie „Wrogowie publiczni“, jest świetną okazją do przyjrzenia się dziełu tego pierwszego. Dziś uważanego za jednego z najważniejszych pisarzy na świecie.
Chociaż może lepiej mówić o Houellebecqu jako o diagnoście stanu współczesnej cywilizacji. Bo autor „Platformy“ jest pod wieloma względami współczesną wersją Roberta Musila. Podobnie jak Austriak, wykształcony technicznie i świadom statusu aktualnej wiedzy, przykłada kategorie naukowe do człowieka i wyciąga z nich konsekwencje. A one, co trzeba od razu dodać, nie pozostawiają złudzeń co do naszej kondycji. Dla pokolenia Musila doświadczeniem granicznym w kształtowaniu świadomości były dwa wielkie odkrycia XX-wiecznej fizyki: teoria względności i mechanika kwantowa. Jeśli dodamy do tego wpływy filozofii nietzscheańskiej to otrzymamy materiał, który stał się źródłem diagnozowania człowieka bez właściwości: pogrążonego w relatywizmie, opuszczonego przez wyższą instancję, pozbawionego transcendencji. Houellebecq obficie korzysta z tej aparatury (wielokrotnie zresztą odwołując się w korespondencji z Lévym do Nietzschego), dodając do tego refleksję na temat najnowszych osiągnięć biologii. Wyniki obserwacji są w większości zbieżne, chociaż Francuza cechuje znacznie większy fatalizm.
Bohaterowie Houellebecqa nie mogą się pogodzić z tą permanentną stratą, którą naznaczona jest cywilizacja zachodnioeuropejska. Europa to ziemia jałowa, bez żadnych wartości. Jeśli jest jakaś nadzieja, to leży ona gdzie indziej. Houellebecq w mailach do Lévy’ego wzdycha do „niesamowitej słowiańszczyzny“ i wygłasza laudacje na cześć elan vital Rosjan i imprez w Moskwie. Za to bohaterowie jego książek rozwijają platformę łączącą Zachód z Kubą czy Tajlandią. Niestety, choroba Europy jest ekspansywna i degeneruje te miejsca. Autochtoni, mimo że bogaci, duchowo godzą się na urynkowienie kolejnych sfer swojego życia, prostytuując się z emocjonalnymi bankrutami. Kwestią do rozważenia jest, jak przemyślenia Houellebecqa wpłynęły np. na Ulricha Siedla, który w „Import/Export“ czy „Raj: Miłość“ kreuje podobną wizję.
W twórczości Francuza nie ma drugich szans albo powrotów. I dotyczy to zarówno bohaterów jego powieści, jak i całego świata chylącego się ku upadkowi. Przed nami jest tylko jedna alternatywa. Albo laicyzacja, pozorny postęp i konsumpcja, albo jak w „Możliwości wyspy“ – republika islamska. Status quo nie będzie jednak trwać wiecznie i kwestią czasu jest zmiecenie starego świata. Kto zafundował nam to położenie? Zdaje się, że odpowiedź, gdzieś między wierszami, zawarta jest w „Cząstkach elementarnych“. To pokolenie, którego wyrazem manifestu pokoleniowego były strajki studenckie w 1968 i rewolucje “dzieci kwiatów”. Do tego pokolenia należała matka autora, którą jak pisze Lévy`emu, widział tylko kilka razy w życiu, bo zdecydowała się ona na prowadzenie nomadycznego trybu życia porzucając rodzinę. Nic dobrego to pozorne wyzwolenie nie przyniosło. Houellebecq krok po kroku pokazuje jak ruchy emancypacyjne i posunięty liberalizm ukradły naszą seksualność (nawiązując do „Pornoland“ Dines). To nad czym Francuz ubolewa, to zanik miłości (tak, miłości!). Widać to wyraźnie w jednej z kluczowych scen w „Możliwości wyspy“, podczas urodzinowej imprezy Eshter. Daniel, beznadziejnie w niej zakochany, obserwując swoją kochankę na tle jej rówieśników, dochodzi do wniosku jak bardzo się różnią. On szukał w związku nie tylko seksu (choć przyznawał tej strefie bardzo ważne miejsce), ale także uczucia. Eshter szukała tylko dobrej zabawy. Daniel w końcu ocenia ją jako amoralne zwierzątko i sąd ten spokojnie można rozszerzyć na prawie cało to pokolenie urodzone pod koniec lat 70. czy w latach 80.
Houellebecq, w gruncie rzeczy, ze swoimi tęsknotami i romantyzmem, jeśli na chłodno rozważyć jego twórczość, wydaje się myślicielem o wyraźnym rysie konserwatywnym. Jego bohaterowie piszą swoim życiem elegie na odchodzący świat. Warto tu jeszcze raz przypomnieć nazwisko Musila i wspomnieć o jednym z kilku szkiców zakończenia „Człowieka bez właściwości“, zwanym „mistycznym“. Ulrich wraz ze swoją siostrą udaje się w nim na włoskie wybrzeże by zespolić się w miłosnym uniesieniu. Jedno z kolejnych wcieleń Daniela w „Możliwości wyspy“, setki lat po wyginięciu ostatnich ludzi, będzie zastanawiać się nad krzywdą, jaką ludziom wyrządził Platon wraz z wizją miłości jako jedni. Daniel25 będzie analizował jej fenomen, a jego poprzednik Daniel1 będzie jej po prostu szukał – jak się okazuje, bezskutecznie. W „Możliwości wyspy“ zawarta jest jeszcze jedna, bardzo ważna myśl. Jedyne, czego może dokonać człowiek, to przedłużanie w nieskończoność czysto biologicznej egzystencji. Duch konsekwentnie zamiera.
Tyle jeśli chodzi o przekaz. Warto jeszcze jeszcze napisać o formie. Większość powieści Houellebecqa jest zaledwie poprawna w budowie i wszystko zostaje tam podporządkowane treści. Inaczej w przypadku „Mapy i terytorium“, dzieła stricte artystycznego. Francuz od lat kreował (albo i nie) swój wizerunek mizantropa. Media swego czasu trąbiły o jego zaginięciu, a rodzimi fani Houellebecqa byli zrozpaczeni na wieść, że Francuz nie doleci na spotkanie autorskie. I takiego Houellebecqa poznajemy w „Mapie i terytorium“. Z tym że poznajemy tylko mapę – obraz stworzony za pomocą umownych znaków. Terytorium, w szczególności terytorium duchowe, pozostaje nieodkryte. Houellebecq ze swojego życia uczynił rodzaj sztuki czy raczej performance`u, którego książka była tylko dopełnieniem. Pisarz Michel Houellebecq opisany w ostatniej powieści to rodzaj esencji Houellbecqa, ale tylko takiego jakiego on sam chce, żebyśmy poznali. Tymczasem prawdziwego Francuza tam tyle, ile prawdziwego życia w fotografiach Jeda Martina. Niewiele. Posługując się słownikiem Baudrillarda, Houellebecq stworzył własne symulakrum. Znak, który pozoruje rzeczywistość, ale do niej się nie odnosi. W tym wypadku odnosi się tylko do wizerunku stworzonego na potrzeby mediów.
W pierwszym liście do Lévy`ego określa siebie jako nihilistę, reakcjonistę, cynika, rasistę i bezwstydnego mizogina. Później doda, że poszukuje „z uporem i zawziętością wszystkiego, co tylko we mnie najgorsze, by złożyć to, merdając radośnie ogonem, u stóp publiczności […] Nie pragnę być kochanym wbrew temu, co we mnie najgorsze, lecz właśnie z racji tego, co we mnie najgorsze, posuwam się nawet do pragnienia, by to co we mnie najgorsze, było tym, co ludzie we mnie wolą“. Chyba nie trzeba nic więcej dodawać.