30 października 2013

Kasa i zmartwychwstanie

Ten pan już nie żyje, ale nadal jest aktualny – zauważył kiedyś pewien DJ, puszczając piosenkę Freddie’ego Mercury’ego. Było to w czasach, kiedy nikomu jeszcze się nie śniło, że nieboszczycy mogą nagrywać płyty (niektórzy po śmierci wydali ich zresztą więcej niż za życia, np. raper Tupac) czy pisać książki.

header - LiteraturaNaOstroOK

Nikt też nie mógł przewidzieć, że i u nas będą się zdarzać cudowne wskrzeszenia uśmierconych bohaterów literackich, bo też u progu lat 90. polski rynek książki przeżywał gwałtowne konwulsje (jak cała gospodarka) i nie sposób było przewidzieć, że zapanują na nim reguły prawdziwego show-biznesu. W tej dziedzinie jest już u nas dokładnie jak na Zachodzie, o którym ćwierć wieku temu tylko marzyliśmy. Tylko stawki są nieco inne. Niestety, dodam w imieniu pisarzy.

 

Oczywiście, piszę te słowa w związku z wydarzeniem, które poruszyło całą polską popkulturę, czyli a propos niespodziewanego powrotu wiedźmina Geralta. Już za kilka dni bohater, który miał bezpowrotnie zniknąć wraz z zakończeniem sagi przez Andrzeja Sapkowskiego (prawie 15 lat temu!) pojawi się znowu w książce „Sezon burz”. Nie będzie to pierwszy taki powrót w polskiej literaturze popularnej. Przecież kilka lat temu w równie spektakularny sposób wrócił Eberhard Mock, którego Marek Krajewski najpierw odesłał do lamusa, potem ożywił, a potem znowu uśmiercił (w sensie rynkowym). Zresztą, wnosząc z mojej rozmowy z wrocławskim autorem, zdaje się że to nie jest jego ostatnie zmartwychwstanie. Ale przecież nasi autorzy mają w tym względzie jak najlepsze wzorce, poczynając od Arthura Conan Doyle’a który w 1903 roku wskrzesił z martwych Sherlocka Holmesa. I było to dziesięć lat po tym jak mistrz dedukcji spadł do wodospadu. Ba, wcale liczne są przypadki, że bohater działa nadal mimo że jego twórca zmarł. Tu najsłynniejszym przykładem jest Jason Bourne z bestsellerowego cyklu Roberta Ludluma, który po śmierci swojego twórcy jest bardziej żwawy niż za jego życia (po śmierci pisarza pojawił się już w sześciu książkach, a wcześniej tylko w trzech). Zresztą i u nas pisano kontynuacje „Tomka” Alfreda Szklarskiego czy „Pana Samochodzika” Zbigniewa Nienackiego, choć ich twórcy zmarli.

 

Cóż, w show-biznesie powszechnie znana jest zasada, że najwięcej zarabia się na sequelach. Choćby dlatego, że nie trzeba już wkładać takich pieniędzy w promocję cyklu, bo publiczność go już zna. Tak wiem, że używam tu frazeologii ekonomicznej, kompletnie pomijając tę literacką, ale też, powiedzmy sobie szczerze, przecież nie o literaturę tu idzie. Tylko o kasę. Ale, żeby było jasne, nie zawsze tylko o nią. Zwłaszcza że w Polsce mówimy o kwotach śmiesznych w porównaniu z tymi, za które spadkobiercy takiego Ludluma sprzedali jego nazwisko korporacji. Bo tu chodzi również o dobre samopoczucie autora, a to w literaturze popularnej zapewnia przede wszystkim miejsce na listach bestsellerów. Pisarzowi, który wie, że jeśli wróci do uśmierconego bohatera, to znowu odniesie sukces, trudno się oprzeć pokusie. Tym bardziej, że sam lubi swoją postać nie mniej niż czytelnicy, bo gdyby jej nie lubił, jego książki nigdy by się nie spodobały ludziom.

 

Literatura na ostro. Środa z Cieślikiem.

Książki, o których pisał autor