4 października 2013

Krótka ekonomiczna historia literatury

Ekonomiczna historia literatury to zarówno dramat wyzysku, jak i pieśń sukcesu. Obok biednych poetów istnieli pisarze, którzy na pracy twórczej dorobili się majątku. Zanik mecenatu sprawił, że literatura stała się biznesem, a pisarze z różnym powodzeniem odnajdywali się na trudnym rynku, lawirując między czytelniczym gustem, artyzmem i bezlitosnymi wydawcami.

PetroniusOpowieści o powołaniu można spokojnie włożyć między bajki. Ekonomiczna historia literatury jak dotąd nie powstała, choć już w starożytnej Grecji finanse i profity spędzały sen z powiek tym, którzy parali się pisarstwem. Początki bywały trudne i nie pomylił się Petroniusz mówiąc, że siostrą talentu jest bieda. Pewnym wyjściem z trudnej sytuacji materialnej greckich aojdów była rywalizacja w konkursach dionizyjskich bądź pisanie tekstów na zamówienie. Już wtedy ody zamawiali królowie lub bogaci magnaci, a gaże potrafiły być naprawdę wysokie. Herodot od rządu ateńskiego otrzymał zawrotną sumę 10 talentów. Jeśli ktoś już został nadwornym poetą, mógł liczyć na stały przychód i nie musiał prosić bogów o zesłanie chleba.

 

W średniowieczu zawód skryby łączył się najczęściej z duchowieństwem, w renesansie pojawił się mecenat. Od tej pory pisano rozbudowane dedykacje, pieśni pochwalne, imieninowe i mowy odświętne. Tylko najwięksi, jak Goethe, mogli pozwolić sobie na całkowitą wolność twórczą. Napoleon namawiał niemieckiego poetę do zadedykowania jakiegoś utworu carowi Aleksandrowi, ten jednak odpowiedział: „Nikomu nie dedykuję swych książek, abym nie musiał później tego żałować”.

 

Z biegiem czasu pojawił się dodatkowe źródła dochodu. Teatr był jednym z bardziej intratnych, chociaż i tutaj zdarzały się intelektualne kradzieże. W czasach elżbietańskich na przedstawienia byli wysyłani ludzie o doskonałej pamięci, którzy zapisywali tekst, a następnie wydawali go wbrew woli autora.

 

Wielcy przegrani

 

BalzacJednak największym nieszczęściem był brak praw autorskich. Prawdziwymi rekinami finansowymi byli wydawcy. Całkowicie bezkarni, nie wywiązywali się z umów, spisywali kontrakty, które dawały im wysokie dochody, autorów pozostawiając z niczym. Przewrót nastąpił dopiero w XIX wieku, kiedy wzrosły nakłady, pojawiło się prawo chroniące wartość intelektualną. Wczesny kapitalizm zupełnie zmienił reguły gry. XIX-wieczny rynek literacki można już porównać z tym, który znamy dzisiaj.

 

Honoriusz Balzak jako jeden z pierwszych pisarzy zorientował się w dwuznacznych machinacjach wydawców. Dysponował dużym majątkiem, który nierozważnie tracił. Nastała doba reprodukcji technicznej, pisarze musieli umieć zadbać o swoje interesy, w przeciwnym wypadku – wydawcy wykorzystywali ich bez skrupułów. Francuski autor miał początkowo stałe kłopoty finansowe, a anegdoty z tym związane krążą do dzisiaj. Jako młody pisarz był stale oszukiwany. Za jedną z jego pierwszych powieści wydawca zamierzał zapłacić młodemu autorowi trzy tysiące franków. Dowiedziawszy się jednak, w jakiej dzielnicy autor mieszka, doszedł do wniosku, że dwa tysiące franków jest sumą wystarczającą. Kiedy jednak przybył pod wskazany adres i zobaczył, że pisarz mieszka na szóstym piętrze, zdecydował się dać mu tysiąc franków. Kiedy wszedł do malutkiego pokoju rzekł: „Proponuję panu trzysta franków za ten rękopis”. Balzak zgodził się bez wahania. Finansowe perypetie były zresztą źródłem inspiracji dla charakterystyki wielu bohaterów Francuza. Boy-Żeleński notuje: „Czy opisuje bankructwo Cezara Birotteau, jego szamotania się i walki; czy zmagania się z przemożnym konkurentem drukarza Dawida Séchard (»Cierpienia wynalazcy«), czy wtajemnicza czytelnika w sekrety lichwy paryskiej (Gobseck), wszędzie opisuje własne przeżycia, genialnie przetworzone”.

 

W czasach Balzaka posiadany majątek decydował o pozycji w towarzystwie. Hierarchie społeczne budowane były przede wszystkim na podstawie stroju. Wielu bohaterów pisarza wydałoby ostatnie pieniądze, aby zakupić pozornie drobny element garderoby – rękawiczki. Tym samym uzyskiwano szansę na wkroczenie na salony. W XIX wieku rękawiczki wyprodukowane u najlepszych artystów igły były dowodem przynależności do elity. Rastignac z „Ojca Goriot” wręcz wyznaje, że mógłby jeść suchy chleb, pić wodę, byle mieć nowe, czyste rękawiczki. „Jeżeli co będę drukował, będę się starał sprzedawać księgarzom z góry” pisał Słowacki w liście do matki w październiku 1835 r. Kto jak kto, ale Słowacki-dandys musiał szczególnie dbać o stan finansów, aby mieć pieniądze na dobrego krawca, glansowane rękawiczki, kamizelki i odkładane kołnierze.

 

VerneKolejnym przegranym w układzie pisarz-wydawca był niewątpliwie Jules Verne. W jego czasach autor otrzymywał stałe wynagrodzenie niezależne od liczby sprzedanych egzemplarzy. W przypadku Verne’a była to ogromna strata. Ostatecznie zarobił ośmiokrotnie mniej niż jego wydawca! Najpopularniejszy autor na świecie w istocie pracował jak niewolnik.

 

Problemy finansowe zależały od wielu czynników. Fiodor Dostojewski podpisywał mało rentowne umowy z wydawcami, lecz największym nieszczęściem okazało się uzależnienie od hazardu. Otrzymując w spadku 1000 rubli przegrał je w jeden wieczór w grze w bilard. W taki sam sposób stracił całe honorarium za swą powieść „Skrzywdzeni i poniżeni”. Zadawał się z lichwiarzami (z korzyścią dla literatury) i popadł w jeszcze większe tarapaty. Był zmuszony zastawić obrączki ślubne, a swoje doświadczenia z nałogiem przekuł w jedną z lepszych (i mniej znanych) powieści „Gracz”.

 

Bez grosza w kieszeni praktycznie przez całe życie byli Cyprian Norwid i Stefan Żeromski. Ten ostatni w „Dzienniku” z roku 1887 pisał: „Więcej niż tydzień nie jadłem obiadu – gdybyż obiadu: nie miałem nic w ustach oprócz herbaty i chleba”. Początki twórczości artystycznej były niezwykle trudne. „Kuferek pełen książek i utworów moich, poowijanych w stare ineksprymable, w których więcej dziur niż płótna – łóżko i malinowa kołderka. Siennika nawet nie mam. Co prawda – mam osiem złotych całego majątku. Zostały one pożyczone od Bieleckiego. Ile ja mam długów!” Niekończące się długi i ciężkie warunki życia – codzienność Żeromskiego nie należała do szczególnie przyjemnych.

 

Dziesięcina dla kapłanów sztuki

 

BoyNa finansowe bolączki pisarzy postanowił odpowiedzieć Tadeusz Boy-Żeleński. I zrobił to z właściwym sobie wdziękiem w felietonie pt. „Więcej ciepła”. Według samego zainteresowanego było to „badanie opinii publicznej”, próba przełamania niechęci i dystansu między artystami a społeczeństwem. Nie oszukujmy się, że chodziło jedynie o eksperyment socjologiczny. Za tym wszystkim kryła się szansa na realne korzyści w formie prezentów przesyłanych przez wiernych czytelników. Jedynym lekarstwem na niskie lub niewystarczające zarobki miały być materialne dowody przyjaźni. „Pisarzom można dawać drobne podarki, jak miłej kobiecie daje się bombonierkę albo sznur pereł”. Co na tym zyskał Żeleński? Po pochwale działalności bibliotecznej Monopolu Spirytusowego, dostał dwadzieścia butelek „potrójnie oczyszczonej”. Felietoniście mimo to się nie przelewało. Nadal składał pół żartem, pół serio prośby o materialne wsparcie: „Bijecie wieprza, poślijcie ulubionemu autorowi kiełbasę; przędziecie wełnę, poślijcie sztuczkę szewiotu na garnitur”. Ostatecznie został zaopatrzony w bukiety kwiatów, paczki z żywnością, listy, a czytelnicy swoimi przesyłkami umożliwili autorowi „Reflektorem w mrok” darmowe wyprawienie świąt. Dokładne wyliczenie prezentów znajdziemy w felietonie pt. „Moje świętopietrze”.

 

Boy pisze o wynagrodzeniu, które nie odpowiada realnemu wysiłkowi włożonemu w pisanie książki. Wskazuje na rażące dysproporcje wynikające z polityki wydawnictw. Według niego czytelnicy płacą za „druk, za papier, za fatygę księgarza, płacą wreszcie za tych parę godzin zabitego czasu, które książka im daje”. Zapomina się o tym, że odbiorca może stać się dłużnikiem, któremu pisarz „da coś więcej”. „Jeśli mu da chwilę prawdziwej rozkoszy? Jeśli zaważy na jego życiu”? Przyjemności tekstu nie da się zmierzyć, lecz pod tym żartobliwym coming outem kryje się coś więcej. Boy ponad sto lat temu rzucił hasło opłacania artystów ze skarbu państwa. „Dziesięcina stała się przeżytkiem, można by ją przenieść na kapłanów sztuki”.

 

Nawet ci, którzy z pogardą odnosili się do bezimiennej masy czytelników, nie zapominali o możliwym zysku. Choć jeden z najsłynniejszych manifestów literackich „Confiteor” Stanisława Przybyszewskiego to apoteoza wolności sztuki, wyznanie wiary kończy się słowami: „nie zmieniliśmy warunków prenumeraty”.

 

Chwała, prestiż i pieniądze

 

PopeZ czasem odkryto, że talent i imaginację można sprzedać. W Anglii pierwszym oświeceniowym poetą żyjącym z pióra był Alexander Pope, któremu przekład Homera przyniósł 9000 funtów, co wówczas było sumą znaczną. Walter Scott zdobył zaś majątek na handlu poezją, czemu początkowo sprzeciwiał się Byron. W kilka lat później autor „Giaura” nie gorzej od innych targował się z wydawcami. Kostium albański, w którym został sportretowany nie kosztował przecież groszy. Nie wspominając o żółtych rękawiczkach i dalekich podróżach. Porzucając Anglię, wędrował przez Hiszpanię, Albanię, Turcję, Grecję, Włochy, a nawet Szwajcarię. Na to wszystko zaczął zarabiać poezją.

 

Wśród pisarzy dziewiętnastowiecznych zdarzali się już bogacze. Wiktor Hugo dorobił się na pracy literackiej, a mimo to „każdy sou ściskał tak, aż mu paznokcie bielały. Napiwki kelnerom dawał wstydliwie marne”. Przez dużą część życia prowadził dokładnie książeczkę wydatków (musiał odkładać na uwodzone służące).

 

Rozwój prasy w XIX wieku pozwolił na zmianę statusu pisarza. Wciąż powstające nowe tytuły gazet spowodowały wzrost zapotrzebowania na profesjonalnych literatów. Popularne stało się pisanie felietonów, reportaży, opinii na tematy polityczne i społeczne, a w końcu drukowanie powieści w odcinkach. Druk „Krzyżaków” Sienkiewicza zwiększył nakład „Tygodnika Ilustrowanego” z 8 do 20 tysięcy egzemplarzy, nie wspominając o stawce wierszówki dla autora tej klasy (najwyższa w kraju). Źródłem dochodu nie była jedynie sprzedaż powieści. „Gazeta Białostocka” z 1913 roku informuje, że polski noblista sprzedał prawo wystawiania „Quo vadis” w kinematografach amerykańskich za niebagatelną sumę 1,200,000 franków (około pół miliona rubli). Taką sumę otrzymał już przedtem za przedstawienia w Europie.

 

Zawodowym pisarzem i dziennikarzem był Bolesław Prus, o którego walczyły czołowe pisma warszawskie. Po stolicy krążyły plotki co do domniemanej wartości honorarium jakie miał otrzymać od właściciela dziennika „Nowiny”. Mówiono nawet o 6,000 rubli redaktorskiej pensji. Prus, kiedy decyduje się objąć stanowisko felietonisty w „Kurierze Warszawskim”, żąda 10 kopiejek od wiersza. Mimo wielkiej popularności autor borykał się z problemami finansowymi aż do 1902 r., kiedy otrzymał sumę 30 000 rubli za sprzedaż praw do wydawania „Pism”, „Placówki” i „Emancypantek”.

 

Literackie laury

 

Nobel_PrizeLiteracka Nagroda Nobla – najbardziej prestiżowe wyróżnienie na świecie – to także znaczne wsparcie finansowe. Mechanizmy rynkowe nie pozwoliły na stałą wysokość honorarium, dlatego laureaci musieli liczyć na uśmiech Fortuny. Pierwszy z nich, Sully Prudhomme, otrzymał prawie 160 tys. koron, ale już Henryk Sienkiewicz w 1905 roku dostał niewiele ponad 138 tys. Prawie 117 tys. koron otrzymał Władysław Reymont. Czesław Miłosz był ostatnim literackim laureatem, który dostał mniej niż milion (dokładnie 880 tys.). Wisława Szymborska w 1996 roku została uhonorowana sumą 7 mln 200 tys. koron (co w przeliczeniu na złotówki wynosi ok. 3,5 miliona). Od 2001 roku nagroda niezmiennie wynosi 10 milionów koron szwedzkich.

 

Dzisiaj można mówić o żyjących z pisania i… kolekcjonowania nagród. Choć pisarze zwykle się o tym nie wypowiadają, o wyróżnieniach i wiążącym się z tym przypływie gotówki cynicznie pisał Thomas Bernhard w „Moich nagrodach”. Jego zdaniem komisje są warte pogardy, a uroczystości wręczania nagrody to udręka. Mimo to Austriak nie potrafił odmówić, gdy w grę wchodziły pieniądze. „Nie jestem skłonny odmówić przyjęcia dwudziestu pięciu tysięcy szylingów, powtarzałem, jestem człowiekiem skąpym, bez charakteru, jestem po prostu świnią” – podsumowywał.

 

Grube miliony i krwiożerczy kapitalizm

 

Patterson_JamesNajlepiej zarabiającym pisarzem na świecie jest dziś James Patterson ze swoją junk fiction (wraz z zespołem w dwa lata potrafi napisać dziesięć książek), zwykle wysoko plasuje się Danielle Steel z typowymi romansami dla kobiet. Prawie zawsze na podium ląduje mistrz grozy Stephen King, który już za swoją debiutancką powieść „Carrie” dostał dużą zaliczkę. W zgodzie ze sloganem sex sells do czołówki dołączyła E.L James z trylogią „Pięćdziesiąt twarzy Graya” i znalazła się na czele listy za rok 2012 (95 milionów dolarów). A kreując modę na wampiry, całkiem nieźle zaczęła zarabiać Stephanie Meyer, autorka sagi „Zmierzch”.

 

Biznes literacki to historia naprawdę wysokich gaż. Dla przykładu Peter Ackroyd podpisał umowę na pół miliona funtów na napisanie monografii Williama Blake’a. Nieoficjalnie wiadomo, że wydawnictwa zwykle płacą za egzemplarz sprzedanej książki do 10 proc. jej wartości. Najpierw jest zaliczka. Według danych “Rzeczpospolitej”, Jerzy Pilch dostał 100 tysięcy złotych za “Miasto utrapienia” i dwie inne książki. Podobną kwotę za trzy tytuły miał otrzymać Janusz Głowacki. Dla porównania Paulo Coelho otrzymał 35 tys. euro zaliczki za „Jedenaście minut”, a Noir Sur Blanc zapłaciło Umberto Eco 100 tys. dol. za “Baudolino” oraz przedłużenie praw do innych jego książek.

 

Mimo że współcześnie gaże pisarzy można liczyć w grubych milionach, problem z wydawcami wcale nie został rozwiązany. W polskim środowisku literackim kluczowym tekstem-wyznaniem jest artykuł „Ile zarabia pisarz” Andrzeja Pilipiuka. W latach 90. zaproponowano mu 70 groszy od każdego sprzedanego egzemplarza, „w dodatku rozliczane w pełnych tysiącach, co sprowadzało się do tego, że jeśli sprzeda się np. 1700 sztuk, to zapłacą za 1000”. Początkujący pisarz w Anglii mógł wtedy liczyć na zaliczkę w wysokości 6 tys. funtów.

 

O tragicznym wymiarze krwiożerczego kapitalizmu można mówić w wypadku młodego, utalentowanego angielskiego pisarza Richarda Burnsa. Popełnił samobójstwo, zostawiając list, w którym oświadczył, że „pisanie powieści jest najcudowniejszym zajęciem na świecie, natomiast próba utrzymania się z niego jest czymś najbardziej na świecie haniebnym”. W chwili śmierci miał 33 lata i czworo dzieci. Jego losy potwierdzają słowa Josepha Conrada, że „fortuny nie należy szukać w kałamarzu”.

 

Ekonomiczna historia literatury pełna jest nie tylko sukcesów, lecz także dramatów. Choć o kwestiach finansowych zwykle się milczy (ze skromności lub zawstydzenia), należy pamiętać, że – jak powiedział Oscar Wilde – „kiedy spotykają się bankierzy, rozmawia się o sztuce. Kiedy spotykają się artyści, rozmawia się o pieniądzach”.