18 maja 2015

Nie tylko kulinaria, czyli jak się poruszać w świecie poradników

„Mania pisania o jedzeniu, kręcenia programów o jedzeniu, recenzowania jedzenia, wrzucania do internetu zdjęć tego, co się właśnie zjadło, cała ta wielka kuchenna rewolucja zatacza w sposób przerażający coraz szersze kręgi” – narzekał w jednym z felietonów Krzysztof Varga, absolutnie nieczuły na obowiązujące trendy społeczne, a co za tym idzie, także wydawnicze.

header - 678x239 - JedzenieKsiazki

Wierzę jednak – drogi czytelniku – że postawa Vargi jest ci obca i jesteś jednym z całej rzeszy fanów książkowych poradników, nie tylko tych kulinarnych. Miliony odbiorców nie mogą się mylić, co potwierdzają listy bestsellerów. Dzisiaj bez gotowych wskazówek niepodobna sobie dać w życiu rady. Jak zatem znaleźć odpowiednią lekturę, na co zwracać uwagę i czego się wystrzegać? Oto nasz poradnik o poradnikach.

Jak odróżnić poradnik od nie-poradnika

Poradnik, jak sama nazwa wskazuje, powinien dawać rady. Dobrze jest, kiedy te rady daje nam ktoś kompetentny w danej dziedzinie. A więc – jeśli chodzi o książki kucharskie – kucharz. Albo celebryta aspirujący do tytułu mistrza kuchni (dzisiaj wyznacznikiem celebryckości jest udział w programach kulinarnych). Nic więc dziwnego, że mamy książki napisane przez Magdę Gessler, Jamiego Oliviera, Nigellę Lawson czy siostrę Anastazję. Dziwi bardziej fakt, że podobne książki takie piszą także osoby, których kariera, zdawałoby się, nie potrzebuje takich protez. Anna Applebaum-Sikorska jako autorka „Przepisów z mojego ogrodu”? Czy to ta sama osoba, która napisała „Gułag”? Cóż, rynek poradników zasysa z intensywną siłą. Książek jest coraz więcej. Dochodzi do sytuacji, że poradników kulinarnych jest tyle, że książka ze zwyczajnymi przepisami już nie wystarczy. Podział na kuchnie regionalne też nie jest wyjściem z sytuacji. Trzeba brnąć dalej w specjalizacje. Dlatego Bear Grylls proponuje kuchnię survivalową („Jeść, by przetrwać”), a niejaka Maria Ożga pozycjonuje się zawodowo. Tytuł jej poradnika – „Księgowa w kuchni” – jest jednak tylko chwytliwym zabiegiem marketingowym. Wbrew oczekiwaniom nie znajdziemy tam przepisu na rumsztyk z mankiem albo aktywno-pasywną pomidorową. Oszustwo, jakich wiele.

Jak nazwać poradnik, czyli tytuł mówi wszystko

 No właśnie – jak? Na dobrą sprawę „jak” robi poradnik. Konstrukcja „jak” + czasownik w bezokoliczniku + (ewentualny) ciąg dalszy załatwia wszystko. Po tytule nie może być pytajnika, bo przecież autor nie zadaje pytań, tylko daje odpowiedzi. „Jak układać parkiety i panele”, „Jak wychować dziecko, psa, kota… i faceta” – prosta rzecz. Ale można się przejechać. Choćby na zbieżności tytułu – poradnik „Jak rozmawiać z psem” można pomylić z wierszem Brzechwy. Albo na jego niejednoznaczności. Korporacyjny executive manager może się zdziwić, że książka „Jak zostać przywódcą stada” nie dotyczy porad na temat bycia bezwzględnym wobec podwładnych, lecz – cóż za banał – domowej menażerii. Są też inne – poza „jakiem” – sposoby tytułowania poradników. Może to być bezpośredni zwrot do odbiorcy („Bądź boska. Osobista stylistka radzi”), dobrze też, gdy imperatyw podkreślony jest wykrzyknikiem („Po prostu rysuj!”). Furorę robią przymiotniki, które nie pozostawiają miejsca na wątpliwości – stąd w tytułach poradników roi się od idealnych gospodyń, fantastycznych bicepsów i najlepszych pierogów. Na tym tle rozczulająco skromnie wygląda tytuł pozycji, który w dwójnasób dystansuje się wobec bezwzględnego hurra-hiper-wszystkoizmu („Niezła pani domu. Sposoby prawie na wszystko”).

 Jak przez przypadek nie przeczytać powieści albo czegoś jeszcze gorszego

Przyznajmy – miłośnik poradników ma ciężkie życie. Nie dość, że codziennie ukazują się nowe książki z nieocenionymi poradami, to jeszcze bezczelni autorzy nie-poradników wyczuli pismo nosem i zaczęli stosować w tytułach swoich książek poradnikowe nazewnictwo, chcąc w ten sposób przechytrzyć naiwnego odbiorcę. W tej kreciej robocie mają swój udział także sprzedawcy, którzy „Jak być kochaną” Kazimierza Brandysa stawiają w Empiku na półce z poradnikami (tuż obok „Jak być kochanym” Janusza Głowackiego). To coraz częstsza praktyka, więc należy mieć się na baczności. „Jak być niewinnym” Floriana Illiesa to przykład wyjątkowej perfidii autora, który, wiedząc że wiedziony impulsem czytelnik poradników może zajrzeć do środka książki, na końcu każdego z rozdziałów zamieścił opis ćwiczeń pomagających w radzeniu sobie z trudnościami codziennego życia. I dopiero przy uważnej lekturze okazuje się, że to przewrotna literacka satyra na zachodnie społeczeństwo spętane absurdalnymi zasadami politycznej poprawności.

Inną strategię obrał Alain de Botton. Tytuł dał odstraszający („Jak Proust może zmienić twoje życie”), ale całość ucharakteryzował na psychologiczny poradnik. Obiecująco zatytułowane rozdziały („Jak pokochać życie od zaraz”, „Jak wyciągnąć korzyści z cierpienia”, „Jak osiągnąć szczęście w miłości”) nie dają jednak gotowych recept na życie, a zawierają nietypowe analizy Proustowskiego dzieła. Można się nabrać. Tak jak na tytuł książki „Jak być artystą” Małgorzaty Łukasiewicz, która nie spełnia danej w tytule obietnicy i nie nauczy nas, jak w pięciu krokach stworzyć arcydzieło, tylko przedstawi nam kogoś, kto arcydzieło już napisał (mówi o tym podtytuł „Na przykładzie Thomasa Manna”, ale kto by czytał podtytuły!). Czasami – ostatnio coraz rzadziej – zdarzyć się jednak może sytuacja, w której nie czytając ani Prousta, ani Manna poradnikofil zapragnie zabłysnąć w towarzystwie znajomością, dajmy na to, „Czarodziejskiej góry”, której oczywiście nie czytał. Co wtedy? W sukurs przychodzi książka „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało”. Niestety, to też nie jest poradnik, a ciężka lektura, zwłaszcza dla czytelnika wychowanego na dziełach pokroju „Kuchennych rewolucji”. Na dodatek Pierre Bayard pisze, że jeśli nie przeczytaliśmy powieści Manna, to powinniśmy chociaż przeczytać jej streszczenie albo recenzję. Tego już za wiele!

 Masło w kuchni – antyporadnik

Kiedy skołowany wielbiciel poradników odchodzi z Empiku z kwitkiem, kątem oka dostrzega kolorową okładkę z pomidorem. I nazwisko – Dorota Masłowska – które nie dość, że brzmi spożywczo, to jeszcze coś mu mówi, ale nie wie co. Chyba widział autorkę w telewizji śniadaniowej. No i ten smakowity tytuł – „Więcej niż możesz zjeść”! Kiedy amator książek kucharskich zorientuje się, że „felietony parakulinarne” nie mają nic wspólnego z gotowaniem na parze, może być już za późno. Nie pomoże nawet jeden z serwowanych przez Masłowską przepisów.

Obiad w barze „U Ireny”

Składniki:

Bar „U Ireny”
Trochę pieniędzy

Smacznego!

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także