14 listopada 2013

Obrzęk wyobraźni

Istnieją pisarze, którzy poruszają się wciąż wokół tych samych tematów, są też tacy, którzy każdą kolejną książkę opierają na zupełnie innych koncepcjach. Jednym z najciekawszych autorów należących do tej drugiej grupy jest David Mitchell, autor bestsellerowego „Atlasu chmur”, sfilmowanego niedawno przez rodzeństwo Wachowskich.

header - TysiacJesieni

Laboratorium pana Mitchella

 

David Stephen Mitchell urodził się w 1969 roku w angielskim Malvern, przez rok mieszkał na Sycylii, a stamtąd wywiało go do Japonii, gdzie znalazł nie tylko pracę, ale i żonę. Po ośmiu latach spędzonych w Kraju Kwitnącej Wiśni wrócił jednak do ojczyzny – dochody ze sprzedaży pierwszych powieści umożliwiały mu już wtedy poświęcenie się wyłącznie pisaniu.

 

David Mitchell writerMitchell zadebiutował w 1999 roku misterną mozaiką dziewięciu osobnych nowel pod tytułem „Widmopis”, następnie ukazał się wielowątkowy, szaleńczy w swojej narracji „sen_numer_9”, a trzy lata później „Atlas chmur”, który przyniósł mu pieniądze i sławę. Te trzy powieści są od siebie bardzo różne, ale łączy je jedno – eksperymentalna struktura. W jednym z wywiadów pisarz wyjaśniał, skąd to zamiłowanie do formalnych szaleństw: „Istnieją cztery siły napędowe beletrystyki: fabuła, postacie, temat i struktura. (…) Trudno o nowatorstwo w przypadku fabuły, która zazwyczaj sprowadza się do schematu »ktoś chce czegoś i albo to dostaje, albo nie«. Również w przypadku postaci trudno być oryginalnym. Natomiast struktura nie podlegała innowacjom przez pierwsze 200 lat istnienia powieści”.

 

Mitchell nie dał się jednak opętać wizji książki poszatkowanej, szkatułkowej, i jego kolejna powieść, „Konstelacje”, okazała się konwencjonalnie skrojoną, na poły autobiograficzną historią chłopca u progu dorosłości. Po takim odwrocie od dotychczasowych, skomplikowanych konstrukcji fabularnych, wielu czytelników spodziewało się, że następny jego utwór również osadzony będzie w zwyczajnym „tu i teraz”. Jednak pisarz po raz kolejny udał się w zupełnie innym kierunku, tym razem wyławiając z bogatej wyobraźni historyczną prozę o orientalnym zabarwieniu. Polski przekład „Tysiąca jesieni Jacoba de Zoeta” trafił właśnie na półki w księgarniach.

 

Tajemnice, spiski i zakazana miłość

 

NanbanCarrackJest rok 1799. Holenderski statek „Shenandoah” przypływa do Nagasaki, gdzie sztucznie zbudowana wyspa, Dejima, stanowi jedyny punkt styczności pomiędzy Japonią a resztą cywilizowanego świata. Na statku znajduje się między innymi urzędnik Jacob De Zoet, którego zadaniem jest zbadanie nieścisłości w portowych księgach handlowych. Od samego początku – wbrew spokojnemu usposobieniu i niewinnym zamiarom – rudowłosy skryba wplątuje się w kłopotliwe relacje zarówno z miejscowymi, jak i z innymi członkami załogi statku. Zanim na dobre odnajduje się w nowej rzeczywistości, zostaje też ugodzony strzałą złośliwego amora i zadurza się w japońskiej akuszerce o oszpeconej twarzy. Im bardziej De Zoet próbuje unikać kłopotów, tym mniej mu się to udaje. Na sprzedaży rtęci zdobywa fortunę, ale razem z nią również licznych wrogów, natomiast kolejne próby bycia uczciwym w świecie złożonym z oszustów kończą się katastrofą.

 

Jacobowi nie udaje się również zrealizować zamiarów względem dziewczyny, która go zauroczyła. Macocha akuszerki sprzedaje ją bowiem do tajemniczego klasztoru, o którym nic tak naprawdę nie wiadomo. Jedni mówią, że to raj dla oszpeconych kobiet, inni – że bliżej mu do piekła. Zanim De Zoet zdąży pomyśleć o ratowaniu ukochanej, na horyzoncie pojawią się kolejne zmartwienia. Oto do Nagasaki przypływa angielski statek handlowy, a wraz z nim widmo wielkich przemian polityczno-gospodarczych.

 

Rzemieślnik czy artysta?

 

Żyjemy w czasach, kiedy status bestsellerów zyskują utwory w rodzaju „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, a nakłady prozy „wysokoartystycznej” zbliżają się do zera. Czasami zdarza się jednak, że zachwytowi czytelników towarzyszą równie entuzjastyczne opinie krytyki, i tak też stało się w przypadku „Tysiąca jesieni…”.

 

Po lekturze tej książki dziennikarz „New York Timesa” nazwał Mitchella jednym z najbardziej fascynujących i odważnych współczesnych pisarzy. W recenzji zamieszczonej na łamach „Observera” napisano, że autor „Tysiąca jesieni Jacoba De Zoeta” to „najbardziej zadziwiający umysł pisarski całego pokolenia”. Znany z wysublimowanych tekstów magazyn „The New Yorker” poświęcił powieści sążnisty esej, w którym znalazło się zdanie: „Jako ogromnie utalentowany opowiadacz i stylista, Mitchell słynie ze znakomitego warsztatu i literackiej płodności”. Większość recenzentów wypowiadała się o nowej powieści angielskiego pisarza w bardzo podobnym tonie.

 

Sypiące się ze wszystkich stron pochwały wydają się uzasadnione. W swojej nowej powieści Mitchell zgrabnie żongluje elementami literatury popularnej, a jednocześnie stara się, aby książka ta była czymś więcej niż tylko kolejną awanturniczą przygodą rozgrywającą się w egzotycznej scenerii. Mamy tu więc oryginalną konstrukcję, bogate portrety psychologiczne, świetne dialogi napęczniałe od rozmaitych gier słownych, rzetelnie odmalowane tło historyczne, stylizowany język i całą masę detali, z jakich składała się codzienność Japończyków na przełomie wieków XVIII i XIX. Od pierwszej strony czuć ogrom pracy badawczej, jaką trzeba było włożyć w odwzorowanie realiów świata, o którym milczy internet. „Było ciężko”, wspominał sam Mitchell. „Ta książka omal mnie nie wykończyła”.

 

Kolejny krok w nieznane

 

Po lekturze „Tysiąca jesieni…” odnosi się wrażenie, że gdyby wylosować kraj na mapie świata, wybrać dowolny okres na zegarze dziejów, a potem wskazać gatunek literacki, David Mitchell bez większego problemu uszyłby z tych elementów swój kolejny powieściowy gobelin. Czego więc tym razem możemy spodziewać się po angielskim pisarzu? Pewne jest tylko jedno: Mitchell utrzyma swój wysoki poziom. Wiadomo już, że spadki formy mu się nie zdarzają.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także