Artykuł
Pisać szybko, umierać młodo (II)
Pisarze umierali na wszelkie możliwe sposoby. W drugiej części tekstu (pierwszą znajdziecie tutaj) m.in. o tym, jakie używki doprowadzały najczęściej gigantów pióra do grobu i jak wielu z nich pogrążył syfilis, a także o ich życiu pośmiertnym.
Niezdrowy tryb życia
Dewiza „seks, narkotyki i rock’n’roll” w wieku XIX musiała zamykać się w słowach „absynt, opium i poezja”. Wyklęte dzieci literatury ginęły pod naporem alkoholu i własnej wyobraźni. Charles Baudelaire (cmentarz Montparnasse), Alfred de Musset (cmentarz Père Lachaise), Paul Verlaine (Cimetière des Batignolles w Paryżu) zakończyli swoje życie w oparach dobrych trunków i nargili. Edgar Allan Poe (Westminster Burial Ground w Baltimore) choć najprawdopodobniej nie tolerował alkoholu, katował swoje straceńcze ciało hektolitrami spirytusu. Nie stronił też od mocniejszych używek. Kilka dni przed śmiercią znaleziono go półprzytomnego na ulicach Baltimore. Nie potrafił powiedzieć, jak się tam znalazł. W szpitalu rozmawiał z wymyślonymi postaciami, które błądziły po ścianach pokoju. W końcu stanęło mu serce.
Venus zdradliwa roskosz cukruje,
Wkrótce nad kata ciało morduje
Uprzykszonemi, zbyt bolesnemi
Wrzody, guzami zaraźliwemi…
Anonim
W Rosji „choroba polska”, w Polsce „choroba francuska”, we Francji „choroba włoska”, a we Włoszech „choroba neapolitańska”. Syfilis był plagą równie dokuczliwą, co gruźlica. Jednocześnie była to choroba, do której mało kto lubił się przyznawać. W podręcznikach szkolnych nie wymienia się jej nazwy. Pisarze po prostu umierają na „tę straszną chorobę, na którą wówczas nie było lekarstwa”. Syfilityk to odwrotność gruźlika. Kiła wykrzywia jego członki, rozsadza piękną twarz szkaradną opuchlizną, odbiera wzrok i słuch. Syfilis jest wilgotny i obleśny. Wywleka na wierzch bród, który przewijał się przez bujne życie syfilityka. Ofiary chorób wenerycznych ostatnie miesiące spędzają samotnie, jak Wyspiański (Krypta Zasłużonych na Skałce) z powykręcanymi palcami, pod kocem na wózku inwalidzkim. Równie nieciekawy los spotkał Kazimierza Przerwę-Tetmajera (Cmentarz Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku; grób symboliczny – Stare Powązki). Ostatnie lata upłynęły mu pod znakiem narastającej paranoi przeplatanej z utratą wzroku. Wyobraźmy sobie niewidomego poetę tułającego się po pustych korytarzach Hotelu Europejskiego w 1940 roku. Niemcy rozkazali ewakuować budynek. Kiedy po Tetmajera przyjechał ambulans, był już nieprzytomny. Kilka dni później zmarł w szpitalu Dzieciątka Jezus.
Zupełnie nowoczesną śmiercią utracjusza zmarł natomiast Marek Hłasko (Stare Powązki w Warszawie; pusty grób – Cmentarz Południowy Weissbaden). Śmierć we śnie budziła wiele wątpliwości. Głównie ze względu na usposobienie i młody wiek autora „Pięknych dwudziestoletnich”. Spekulacje prasy krążyły głównie wokół samobójstwa. Klasyczne już dziś połączenie alkoholu i środków nasennych okazało się prawdziwą przyczyną zgonu pisarza.
Dziwne wypadki
Choć wydaje się to wielce nieprawdopodobne, wielkim ludziom też zdarzają się wypadki. Historia pokazuje, że mroczne fatum dopadnie każdego, a walka z przeznaczeniem z góry skazana jest na porażkę. Percy Shelley (cmentarz protestancki w Rzymie), czołowy przedstawiciel angielskiego romantyzmu, mąż Mary, autorki „Frankensteina”, przyjaciel lorda Byrona, zupełnie prozaicznie utonął. Wielkość poety nie wygrała ze sztormem. Co więcej utonął, płynąc na szkunerze Don Juan. Żona Percy’ego przechowywała serce męża do końca życia.
Dużo bardziej tajemnicze były okoliczności śmierci Emila Zoli (cmentarz Montmartre w Paryżu). Naczelny francuski naturalista zaczadził się w nocy wraz z żoną. Gabrielę na szczęście udało się uratować. Po paryskich ulicach szybko zaczęły krążyć plotki. Jak zwykle w podobnych okolicznościach pierwsze oskarżenia padły na żonę. Kolejnym logicznym wyborem było samobójstwo. Najbardziej jednak prawdopodobnym zdawało się być morderstwo polityczne. Zola w owym czasie dość często wypowiadał się negatywnie na temat sprawy Dreyfussa, czym nie zaskarbił sobie sympatii francuskich nacjonalistów. Podobno winnym zbrodni był jakiś mściwy zdun, który zatkał komin pisarza gazetami.
Dla nikogo jednak ironia losu nie była tak okrutna, jak dla Alberta Camusa (cmentarz Lourmarin). Autor „Mitu Syzyfa”, który twierdził, że najbardziej absurdalna jest śmierć w wypadku samochodowym, zginął na drodze krajowej nr 5, uderzając autem w platan.
Życie pośmiertne
Historia śmierci pisarzy nie kończy się wraz z finalnym tchem. Osobliwe losy spotykają ich nawet po śmierci. Ekshumacje, wycinanie serc, żonglerka nagrobkami to w tym świecie rzecz najzupełniej normalna. Co zapobiegliwsi już za życia piszą sobie epitafia. Nieco szalony Jonathan Swift (katedra św. Patryka w Dublinie), autor słynnych „Podróży Guliwera”, ułożył sobie epitafium po łacinie:
Swift dopłynął do swojego kresu,
Prymitywne oburzenie tam
Nie dosięgnie jego piersi.
Naśladuj go, jeśli potrafisz,
Ogłupiony światem podróżniku.
Służył ludzkiej wolności.
Jak pokazuje historia, Swift miał rację, planując zawczasu swoje wieczne odpoczywanie. Mniej szczęścia miał Baudelaire, którego pochowano razem ze znienawidzonym ojczymem. Na płycie grobowej widnieje następujący napis:
„Jaques Aupick – generał dywizji, senator, ambasador w Konstantynopolu i Madrycie, członek Zgromadzenia Ogólnego departamentu Północy, wyższy oficer Legii Honorowej, udekorowany kilkoma zagranicznymi orderami, zmarł w Paryżu w wieku 68 lat, 18 kwietnia 1857 roku. Charles Baudelaire, jego pasierb, zmarł w Paryżu, 31 sierpnia 1867 w wieku 46 lat.”
Na szczęście miłość czytelników zazwyczaj fundowała pisarzom odpowiednie miejsce pochówku. Wiele jest nagrobków pięknych, prawdziwych dzieł sztuki. Pomnik na grobie Bolesława Prusa (Cmentarz Powązkowski w Warszawie) został zaprojektowany przez rzeźbiarza, Stanisława Jackowskiego. Małe dziecko, obejmujące kryptę z inskrypcją „Serce serc”. Ta sama sentencja, tyle że po łacinie, widnieje na nagrobku Percy’ego Shelleya. Do najsłynniejszych grobów należy jednak niewątpliwie ten, w którym spoczywa Oscar Wilde (Père Lachaise). Kamienny blok z modernistycznym aniołem, zaprojektowany przez Jeana Epsteina, został pokryty dywanem kobiecych pocałunków. Przykrą wiadomość dla fanek pisarza stanowi zasłonięcie grobu szklaną szybą. Nikt nie pocałuje już zimnego kamienia.
Wielcy ludzie pióra bywają też rozczłonkowywani na wzór średniowiecznych świętych. Dziś dłoń Gombrowicza byłaby zapewne więcej warta niż głowa świętego Wojciecha. W Polsce przyjętym zwyczajem jest wycinanie serc i przewożenie ich w miejsca narodowego kultu. Zwyczaj to nie nowy, bo w dawnych czasach groby serc były ważniejsze od grobów ciał w całej Europie. Tetmajerowi wycięto, nowocześnie, nie tylko serce, ale i mózg. Niestety cenne dla historii literatury organy spłonęły podczas wojny w warszawskim Anatomicum.
Historia czasem przewrotnie spełnia ostatnie życzenia pisarzy. Markiz de Sade chciał być pochowany w swoim lasku Malmaison. Na jego szczątkach miano posadzić dęby, tak aby czas zatarł wszelką pamięć o wielkim prowokatorze. Rodzina postąpiła wbrew woli markiza i pochowano go w kościele. Po wielu latach, podczas przebudowy kościoła, de Sade’a ekshumowano. Przy tej okazji jego czaszką zainteresował się pewien frenolog i potajemnie zabrał ją ze sobą do Stanów Zjednoczonych. Tam uczone konsylium frenologiczne uznało, że jest to czaszka należąca do człowieka wielce uduchowionego i pobożnego. Sporządzono odlewy i odtąd amerykańscy studenci, ściskając w rękach czaszkę autora „Justyny”, uczyli się, jak zbudowana być powinna głowa osoby pobożnej.
Jeden szczegół odróżnia tylko pisarzy od zwykłych śmiertelników. Ich spiżowe pomniki, które wznoszą sobie przez całe życie. Do niczego maksyma „Non omnis moriar” nie pasuje lepiej, co świetnie ilustruje prosta anegdota. Cecylia, wierna gospodyni Marcela Prousta, wracając z pogrzebu pisarza, dostrzegła w księgarni świeżo wydrukowany nowy tom „W poszukiwaniu straconego czasu”. Od razu przypomniał się jej fragment opisujący śmierć pisarza Bergotte’a:
„Pogrzebano go, ale przez całą noc żałobną w oświetlonych witrynach książki jego, ułożone po trzy, czuwały jak anioły z rozpostartymi skrzydłami i zdawały się symbolem zmartwychwstania tego, którego już nie było”.