Artykuł
Poza ideologią. Magnetyczny Pankowski
Dorota Walczak-Delanois, profesor na Wolnym Uniwersytecie w Brukseli, bliska znajoma wybitnego polskiego poety i prozaika Mariana Pankowskiego opowiada o trudnej relacji z autorem “Rudolfa”, jego małych dziwactwach, fascynacji Słowackim, literackiej osobności i wielkiej charyzmie.
Mariana Pankowskiego poznała pani ponad 20 lat temu. Wspominała pani, że był raczej mroczną postacią, której się unikało. Jak więc doszło do tego, że jednak się państwo polubiliście ?
Zobaczyłam go po raz pierwszy w 1992, kiedy przyjechał na Wielki Międzynarodowy Festiwal Teatru i Dramatu Emigracyjnego w Poznaniu. To była olbrzymia impreza naukowa i kulturalna, bo obradom towarzyszyły spektakle, koncerty, wieczory autorskie. Zjechali się twórcy, ze wszystkich kontynentów, pamiętam reżysera z Oakland w Nowej Zelandii, pamiętam generałową Andersową i pamiętam Mariana Pankowskiego. On, nie tyle był mroczną postacią w makiawelicznym czy faustowskim sensie, co raczej mężczyzną niebywale charyzmatycznym, magnetycznym i demonicznym. Na nas, świeżo upieczonych magistrantkach, pomagających przy organizacji konferencji, wywierał wtedy kolosalne wrażenie. Na tle zebranych i bardzo znamienitych gości wyróżniał się zdecydowanie. Po prostu porażał inteligencją spojrzenia z wysokości swojego metra dziewięćdziesiąt. I tak – trochę się go bałyśmy… przemykałyśmy korytarzami chyłkiem, by go nie spotkać. Chyba przeczuwałyśmy, że spotkanie z Pankowskim zmienia na zawsze. Adieu, spokojna „niewinności bytu”…
Jak przebiegała współpraca z człowiekiem wyjątkowo zdolnym, ale i niebywale trudnym w relacjach, który próbował wszystko kontrolować, był bardzo skrupulatny?
Kiedy pojawiłam się na Uniwersytecie w Brukseli, Mariana Pankowskiego, już tam od dawna nie było, był na emeryturze. Natomiast współpracowaliśmy w 2005 roku, gdy organizowałam dla niego, na Wolnym Uniwersytecie w Brukseli (ULB), spotkanie autorskie w wypełnionej po brzegi sali audytorium. W 2008 roku, jako redaktor naczelny zaprosiłam Pankowskiego do udzielenia wywiadu, który ukazał się w pierwszym numerze pisma „Slavica Bruxellensia”. W 2009 roku odbyła się na (ULB) konferencja „Pan(k)optcium”, w całości poświęcona jego twórczości. Każde z poprzedzających te wydarzenia spotkań było osobną przygodą. Marian Pankowski był, jak każdy autor, bardzo przeczulony na swoim punkcie, ale był też człowiekiem szczególnie wrażliwym. Potrafił być przeuroczy, a dwie sekundy później dogłębnie zirytowany, gdy coś nie szło po jego myśli. Na przykład, nie chciałam się zgodzić na kilka prób generalnych przed spotkaniem, albo traciłam cierpliwość w udzielaniu odpowiedzi na pytania typu, w jakiej odległości będzie stała lampa od stołu, podczas jego spotkania. Ale to i tak nieważne w obliczu jego opowieści: uwielbiałam go słuchać, na salonach, przy kawiarnianym stoliku, albo w rozmowie telefonicznej. Lubiłam z nim rozmawiać przez telefon – kontrolował się wtedy jakby mniej – można było więcej usłyszeć.
Wspominała pani, że pierwsze doświadczenia z prozą Pankowskiego było to rzucanie książką o ścianę… Tak trudno czytało się jego teksty, ale po latach jednak się do nich wraca. Czy trzeba dojrzeć intelektualnie, emocjonalnie czy po prostu poznać lepiej autora?
Najpierw zaintrygowała mnie postać i jej żywy język. Na wspomnianej już sesji w Zamku Kórnickim siedzieliśmy przy tym samym stole. Wtedy poznałam jego kunszt oratorski – coś niebywałego. Stworzył z języka, z oracji, dzieło sztuki. Sięgnęłam po jego książki i w pierwszym porywie – odrzuciłam. To było coś zupełnie mi nieznanego w Polsce, która – w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, osiemdziesiątych – nadal żyła i pisała w wymiarze bogoojczyźnianym. Pankowski dotykał samego sedna rytuału, naruszał wizję koncepcji świętości, koncepcji patriotyzmu i to w jaki sposób! Awangarda i barok, asceza i rozbuchanie… tak potrzeba było dojrzeć naukowo i emocjonalnie, żeby jego twórczość docenić.
Mnóstwo sprzeczności, kim się w takim razie inspirował? W kim zaczytywał? Pisał doktorat z Leśmiana, ale z pewnością na przestrzeni lat pojawiły się i inne postaci.
Chciałabym wskazać na dwóch twórców polskiego i belgijskiego: Juliana Tuwima i Michela de Gheldreoda. O swoich lekturach Tuwima mówił często i w jego własnych poezjach Tuwim też pobrzmiewa. Ghelderode to z kolei fascynacja już z Belgii. Pankowski nie tylko go czytał, ale też odwiedzał w domu. Swój intertekstualny dialog Pankowski prowadził jednak z wieloma autorami, często np. rozmawiał z Juliuszem Słowackim.
Powiedziała pani, że naruszał koncepcję świętości. Był ateistą, ale w swoich tekstach odnosił się do Pisma, jaki miał zatem stosunek do religii?
To bardzo trudne pytanie… Ateizm Pankowskiego pozostawał całe życie w dialogu z bardzo silną pobożnością matki. Pisali do siebie bezustannie i jej katolicyzm znalazł odzwierciedlenie w jego twórczości. Pankowski chlubił się na przykład wymianą listów z Janem Pawłem II i dodawał na jednym oddechu, że to papież pierwszy go odnalazł i do niego napisał – nie odwrotnie. Byli kolegami jeszcze sprzed wojny, z ławy uniwersyteckiej.
Co było dla niego ważne, tak po prostu, w życiu?
Matka była dla niego bardzo ważna. Także brat. Uczniowie i tłumacze. Ważne było pisanie i nauczanie. Sztuka słowa, wolność słowa – potrafił nawet w obliczu wysokich urzędników państwowych bronić swoich „nieuczesanych” poglądów. Bardzo ważni dla niego byli autorzy, którzy pisali o nim, między innymi Krystyna Latawiec, Krystyna Ruta-Rutkowska, Stanisław Barć, później – Piotr Marecki. Myślę, że był piękną realizacją uduchowionego pragmatyka. Wcielanie w życie spirytualistycznego, intelektualnego pragmatyzmu. Ten pragmatyzm odkrywało się zresztą z czasem i nie przeszkadzał on wcale duchowej i intelektualnej sylwetce Pankowskiego.
Stworzył dla swoich studentów antologię poezji polskiej, usiadł i przełożył. Czy wynikało to z prostej potrzeby posiadania materiałów do kształcenia czy był to może zabieg ideologiczny, patriotyczny?
Na pewno nie żadna ideologia. To było mu obce. Patriotyzm u Pankowskiego był daleki od akademii, napuszenia, sloganów i haseł. To była tkanka, jedna z wielu, jego twórczości. Niektórzy posądzali go o szarganie polskości, przeciw czemu bardzo się oburzał. Potrzeba natomiast i wiem to z autopsji, jest nieustająca, nawet jeśli dziś, w 2013 roku, tłumaczy się o wiele więcej literatury polskiej na język francuski. A realizacja tej potrzeby, wiąże się przede wszystkim z sercem. Nie ma tu kalkulacji ; jest chęć podzielenia się tym, co uważa się za ważne i piękne. I świadczy o tym wybór poetów w tej niewielkiej objętościowo, ale bogatej antologii.
Jak to się dzieje, że poezja Pankowskiego jest doskonale wyważona i klarowna, a proza tak zupełnie różna, de facto poetycka?
To wcale nie jest takie rzadkie: różnica między prozą a poezją tego samego twórcy. Spójrzmy na tomiki naszych współczesnych wielkich: na poezję Stasiuka, Tokarczuk. A w prozie na ich cudownie poetycką narrację…
Niektórzy nawet nie wiedzą o dwutorowości ulubionych autorów. W przypadku Pankowskiego literackie gusta poetyckie ukształtowało moim zdaniem, w determinujący sposób – międzywojnie a w nim: Skamander – często przejrzysty i buńczuczny zarazem.
Czy dostrzegalne są różnice między twórczością polskojęzyczną a francuską? Różnice tematów, konstrukcji? Pytam, bo ma Pani doświadczenie, w świadomym językowo, czytaniu tekstów w obu wersjach.
Pankowski swoich powieści i dramatów nie pisał po francusku, ani po niderlandzku. Miał świetnych tłumaczy. (Jolande Lamy, Elisabeth Destree). Uważnie z nimi zresztą na temat tych tłumaczeń konwersował. Mało znaną francuskojęzyczną poezję (właśnie kończę książkę na ten temat) łączy z polską poezją, rodzaj używanej metaforyki, koloryt, ale tematyka jest inna: na przykład karnawał w Binche, niedawno zaliczony do zabytków kultury przez UNESCO.
W którym języku czuł się lepiej, czy jakoś różnicował swoją twórczość pod tym względem?
Język polski – tak jak dla Tuwima – był dla niego “ojczyzną-polszczyzną”. Ale zależało mu na przekładach, więc na targach i festiwalach książki w Brukseli występował jako autor polski i belgijski. Mówił zresztą równie piękną francuszczyzną, co polszczyzną, ale pisał po polsku.
Czy potrafi pani powiedzieć dlaczego jest tak mało przekładów na język angielski?
Dobre pytanie. Dlaczego? Z powodu konfliktu z “Kulturą” i skostnienia powojennego, londyńskiego środowiska? Z powodu innej wrażliwości tłumaczy. Pora to zmienić. Pokonferencyjny tom « Pan(k)opticum » wydany jest po angielsku.
Czy Pankowski pisał coś tuż przed śmiercią?
Pankowski zawsze pisał. Jak nie na kawiarnianej serwetce lub w notesiku, to w głowie. Nawet, w Oświęcimiu, chodząc między barakami myślał: jak ja to wszystko opiszę…
Jako dowód mamy jego teksty, zresztą część opowiadań ukaże się lada chwila nakładem wydawnictwa Ha Art. A jak Pani będzie go pamiętać?
Strzelistego, przepięknego, z błyskiem w oku, zaglądającego do głębi duszy, piszącego wyłącznie turkusowym atramentem, wielbiciela tanga i koloru wina. Odsłaniającego w upalny dzień, mimochodem zakasawszy rękaw, tatuaż numeru obozowego. Wiecznie unikającego przeciągów i picia wody z lodówki. Cudownego opowiadacza zdarzeń, kapryśnego i pragnącego się podobać, jedynego w swoim rodzaju Poetę, w starym antycznym znaczeniu. I też bardziej osobiście:
Po kolacji u moich przyjaciół. Panko, nos w nos, i oczy w oczy, na tle białej ściany (ładny ekran dla sceny), z moją półtoraroczną córeczką. Pochylenie dwóch twarzy, ku sobie, które dzieli prawie wiek. I ich głębokie i długie, przytrzymane spojrzenie ; wzajemnie zatopione i ewidentne: moja córeczka Flora – jeszcze wie ; on, Marian Pankowski – już nareszcie wie.