Artykuł
Ślad Wallandera
Najciekawszą rzeczą jaką można przeczytać w NAPRAWDĘ ostatniej książce o Kurcie Wallanderze, bo ta ostatnia ukazała się cztery lat temu, była dla mnie informacja o Patti Smith. Otóż z „Ręki” dowiadujemy się, że wybitna amerykańska piosenkarka i pisarka (niedawno w Polsce ukazała się jej książka „Poniedziałkowe dzieci”) kilka lat temu wybrała się na zwiedzanie Ystad śladami bohatera cyklu kryminałów Henninga Mankella.
Nie żebym chciał się tu bawić w tanią psychoanalizę, ale choć na początku trochę mnie to zaskoczyło, to po pewnym namyśle uznałem, że jak ktoś ma tak skomplikowaną biografię, jak Patti Smith, to łatwiej mu wniknąć w mroki duszy policjanta tropiącego morderców. A może zresztą idzie po prostu o to, co w postaci Wallandera spodobało się milionom czytelników na całym świecie.
Tego czegoś zresztą w „Ręce”, jak się państwo zapewne domyślili, znajdziecie niewiele. Opowiadanie sprawia wrażenie napisanego nieco pospiesznie, może dlatego że powstało na zamówienie organizatorów wielkiej akcji czytelniczej w Holandii, a nie z potrzeby serca. Uważny widz telewizyjnych ekranizacji prozy Mankella (których było już pięć) powinien je zresztą znać z wersji brytyjskiej z Kennethem Branaghiem w roli głównej. Ale nawet jeśli rzecz nie jest wybitna, to nie mam wątpliwości, że wielbiciele szwedzkiego autora i tak po tę książkę sięgną. Tak jak ja. Ba, będą zadowoleni po lekturze, bo poza opowiadaniem, jako się rzekło raczej przeciętnym, znajdą tu opis okoliczności powstania cyklu, charakterystykę bohatera autorstwa jego twórcy, a także leksykon wallanderowski.
Drugą informacją, jaka mnie w tych didaskaliach do cyklu Mankella zaskoczyła, było ujawnienie motywacji, jaka skłoniła pisarza do sięgnięcia po konwencję kryminału. Wcześniej, zanim autor wymyślił policjanta z Ystad, pisał powieści obyczajowe i młodzieżowe. A Kurta Wallandera stworzył, bo chciał zabrać głos w sprawie… szwedzkiego rasizmu. Trochę jak 15 lat później Sting Larsson, którego książki też są bardzo zaangażowane, i to w podobne sprawy. Pisarz po prostu uznał, że kryminał będzie najlepszym wehikułem dla jego poglądów, bo gdyby je np. zawarł w prasowym artykule, mniej ludzi by zwróciło uwagę na jego racje. To zaś prowadzi nas wprost do wniosku, że tym czymś czego szukamy w cyklu o Wallanderze jest Henning Mankell, jego przemyślenia i biografia, której po trosze użyczył bohaterowi, swojemu rówieśnikowi pochodzącemu z tych samych stron. Tyle że taki wniosek będzie błędny. Owszem Mankella zapewne jest w Wallanderze dużo, ale też stał się on z biegiem lat postacią autonomiczną. Widać to w opisanej tutaj anegdocie o tym, jak pisarz zapytany przez czytelnika czy jego bohater poprze wejście Szwecji do Unii Europejskiej odpowiedział: „wydaje mi się, że zagłosuje odwrotnie jak ja”. Nota bene twórca był przeciw.
To jest właśnie w pisaniu literatury najwspanialsze, co potwierdzają wyznania wielu autorów: tworzy się fikcję, która w pewnym momencie, jeśli ktoś ma talent, zaczyna żyć własnym życiem. Wykreowany świat okazuje się mieć własne prawa. Tak jak Kurt Wallander, depresyjny choleryk z Ystad, własną osobowość. Myślę, że podoba nam się w nim to, że jest tak pełen przeciwieństw. Jednocześnie brutalny i łagodny, gwałtowny i flegmatyczny, dowcipny i melancholijny, przenikliwy i zaślepiony. Po prostu pełen zalet i ułomności, jak każdy z nas. I jak każdy z nas z trudem zmaga się ze swoim życiem, choć potrafi wyjaśnić najbardziej skomplikowaną zbrodnię i dopaść najbardziej wyrafinowanego przestępcę.