16 października 2013

Sposób Niziurskiego

Zawsze ich myliłem. Bahdaj i ten drugi. Nizurski i ten od „Podróży za jeden uśmiech”. Nie wiem czemu dwaj najpopularniejsi pisarze młodzieżowi czasów PRL-u stanowili dla mnie jedność. A w zasadzie wiem, ale trzeba było śmierci Edmunda Niziurskiego, bym to sobie uświadomił.

 

Niziurski_EdmundPo pierwsze byli to ulubieni pisarze mojego dzieciństwa (choć tu koniecznie muszę dorzucić jeszcze Alfreda Szklarskiego, ale ponieważ on pisał o podróżach Tomka Wilmowskiego miał u mnie osobną półkę). Po drugie byli to twórcy wybitni. Po trzecie twórcy wybitnie dowcipni. Po czwarte pisali przede wszystkim dla chłopców. No i wreszcie po piąte to autorzy, których książki z doskonałym skutkiem przenoszono na ekran kinowy i telewizyjny. Tak, tak, mroczne czasy PRL-u były okresem, kiedy Polacy potrafili robić seriale. „Przygody Marka Piegusa” (według Niziurskiego) czy „Podróż za jeden uśmiech” (według Bahdaja) są tego dowodem.

 

Punkt pierwszy wymaga jednak doprecyzowania. Niziurski i Bahdaj (który zmarł już ponad ćwierć wieku temu) to byli moi ulubieni pisarze polscy. W czasach, kiedy chodziłem do podstawówki za lekturę porywającą wciąż uważano książki Jacka Londona, Jamesa Curwooda czy Marka Twaina, dziś uważane za szacowne ramotki i doszczętnie zapomniane. No tak, ale mówimy w końcu o czasach, kiedy nie było gier komputerowych, a, prawdę mówiąc, to nie było nawet komputerów (zresztą nawet jak gdzieś były, to najmniejsze miały rozmiary szafy trzydrzwiowej). W telewizji w owych czasach były dwa kanały, a na południu odbierali jeszcze Czechów, więc szczęśliwie główną rozrywką była wtedy literatura.

 

Żeby było jasne, w latach 70. i wczesnych 80., kiedy po książki Niziurskiego czy Bahdaja sięgałem, były one już w zasadzie szacowną klasyką. Pisane głównie w latach 60. nie przystawały już do rzeczywistości, ale nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. Pewnie dlatego, że naprawdę bawiły, mimo że ich bohaterowie słuchali big bitu, a moi rówieśnicy rocka. Niestety, literatura popularna zazwyczaj ma swój czas i Waldemar Szarek, który porwał się pod koniec lat 90. na ekranizację „Sposobu na Alcybiadesa” (film „Spona”) poniósł porażkę. Może zresztą to nie wina książki tylko reżysera.

 

To, że mało kto dziś czyta Niziurskiego i Bahdaja, wydaje się jakoś zrozumiałe. Ich książki, choć świetnie napisane, opisują realia siermiężnego PRL-u tak kosmicznie odległe od współczesnych, że dzieci ich po prostu nie rozumieją. Kiedy moja 7-letnia córka usłyszała, że w czasach dzieciństwa nie dysponowałem komputerem ani komórką, zadała mi całkiem serio pytanie: „a ubrania wtedy były?”. Tak zatem nie jest trudno pojąć dlaczego nie czyta się dziś powszechnie klasyków polskiej literatury młodzieżowej i nie ma się co tym przejmować. Ale martwi, że nic takiego jak polska literatura młodzieżowa dziś nie istnieje. Jeden Rafał Kosik wiosny nie czyni. Książki Niziurskiego, Bahdaja czy Szklarskiego nie tylko dostarczały rozrywki i pokazywały wzorce, ale przygotowywały też do uczestnictwa w polskiej kulturze. W globalnych, głównie amerykańskich, bestsellerach tego młodzi ludzie nie znajdą.

Książki, o których pisał autor