25 września 2013

Syn Tyrmanda, córka Dygata

Najlepsze co wybitny pisarz może zrobić dla własnych dzieci, to szybko umrzeć. Jeszcze zanim zaczną cokolwiek kojarzyć. Obie strony mogą mieć z tego niebagatelną korzyść i to niekoniecznie natury finansowej. Zmarły może liczyć na pełne czułości wspomnienia, potomek z kolei na zachowanie psychicznej równowagi.

 

TyrmandŻycie pod jednym dachem z artystą, to nie jest, powiedzmy sobie szczerze, propozycja dla dziecka. Czegoś takiego nawet większość dorosłych nie wytrzymuje. Bo też, nie ma się co oszukiwać, każdy wybitny twórca zajęty jest wyłącznie sobą, to jego potrzebom musi podporządkowywać się otoczenie. Pół biedy, jeśli domowy dyktator wyjeżdża w trasy koncertowe albo na filmowe plany, najgorsi są ci, którzy pracują na miejscu, czyli przede wszystkim pisarze.

 

Spisuję te uwagi, pół żartem pół serio, oczywiście, po lekturze memuarów. I to nawet dwóch tomów. „Taty” autorstwa córki twórcy „Mikołajka” René Gościnnego oraz książki Matthew Tyrmanda („Jestem Tyrmand, syn Leopolda”). Obydwa przypadki są do siebie w gruncie rzeczy podobne, ale z oczywistych powodów nas bardziej interesuje drugi.

 

Matthew Tyrmand stracił ojca mając cztery lata i to jest w zasadzie jedyne wyraźniejsze wspomnienie, jakie mu po nim pozostało. W czasie wakacji na Florydzie zarejestrował jakieś nagłe zamieszanie, a parę godzin później matka wyjaśniła mu, że tak wygląda śmierć. To jedyne traumatyczne doświadczenie Matthew związane z ojcem. Poza tym książka przepełniona jest tęsknotą do człowieka, którego autor nie miał szansy poznać i w zasadzie jest opowieścią o tym, jak syn pisarza zrozumiał, kim w swoim rodzinnym kraju był jego ojciec. Zrozumiał, co zabawne, w zasadzie głównie internetowi. Tak czy owak nie mamy tu gorzkich wspomnień. Jest to o tyle uzasadnione, że nie jest trudno być synem Leopolda Tyrmanda w Ameryce, gdzie nikt go nie zna. W Polsce Mieczysławowi, bo tak miał mieć na imię Matthew, tak łatwo by nie było. Bo o tym jak się żyje w cieniu sławnych rodziców przekonujemy się co tydzień czytając tabloidy.

 

Owszem dzieci pisarzy mniej interesują prasę kolorową, ale najczęściej mają w genach łatwość posługiwania się piórem, więc załatwiają sprawę same. Muszę powiedzieć, że największe wrażenie w tej kategorii zrobiły na mnie wspomnienia Magdy Dygat „Rozstania”. Córka autora „Jeziora Bodeńskiego” wiele lat nosiła w sobie urazy, których doznała od ojca i jego drugiej żony Kaliny Jędrusik. Dla świata on był arbitrem elegancji, a ona symbolem seksu, dla dorastającego dziecka (później młodej kobiety) byli potworami, których kochała i nienawidziła jednocześnie. Choć jeśli chodzi o macochę to z przewagą nienawiści. Zapewne te wspomnienia były rodzajem katharsis, a przez swoje emocjonalne splątanie bardzo angażowały czytelnika. O memuarach Matthew Tyrmanda nie da się tego powiedzieć. Są co najwyżej interesujące. A wniosek z tego taki, że to co dobre dla najbliższych autora, niekoniecznie musi być dobre dla literatury.

 

Literatura na ostro. Środa z Cieślikiem.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także