25 października 2013

Szachy w rytmie tanga

I do szachów, i do tanga trzeba dwojga. Rozrywki te jednak rzadko spotykają się w sztuce. Albo jest się strategiem albo artystą – wydawałoby się, że trzeciej drogi nie ma. Jedno wymaga cierpliwości, drugie nieokiełznania. A jednak zdarza się, że oba elementy świetnie ze sobą współgrają. Szachy z tańcem pogodził przecież Bergman w „Siódmej pieczęci”. Tam zjednoczyła je Śmierć. Podobnego mariażu w swojej najnowszej powieści dopuścił się Arturo Pérez-Reverte. Tym razem jednak spoiwem logiki i namiętności jest miłość.

 

Perez_Mezczyzna ktory tanczyl tango„Barbarzyńskie wygibasy Czarnych i Indian”

 

Kiedy Pius X próbował tymi słowami przegnać tango z kulturalnych salonów, było już – jak to zwykle bywa – za późno. Rewolucja taneczna nie rozpoczęła się wcale od tańca argentyńskich dziwek, ale od starego, dobrego walca. Może trudno w to dziś uwierzyć, zwłaszcza jeśli ma się za sobą kilka męczących godzin kursu tańca towarzyskiego, ale możliwość wirowania po sali w dowolnym kierunku była pod koniec XIX wieku prawdziwym wyzwoleniem. Przełom wieków to okres tanecznej degrengolady – półnaga Isadora Duncan stroi antyczne pozy na deskach londyńskiego teatru, a Loïe Fuller szokuje wszystkich swoim tańcem ognia. W Buenos Aires burdele wciąż są legalne i to w nich właśnie kwitnie tango Starej Gwardii. Dla Maxa Costy, „mężczyzny, który tańczył tango”, te czasy są już tylko wspomnieniem. W latach 20., w których przyszło mu tańczyć, mieszczaństwu udało się udobruchać wyuzdane ruchy.

 

Bachus trafia do salonu

 

Już Platon zauważył, że tańczyć można w bachicznej euforii, ale też szlachetnie, według określonych, sztywnych reguł. Taniec rodzi się bowiem z najbardziej pierwotnych instynktów, potrzeb ciała, by w drodze ewolucji zostać ucywilizowanym przez salon. Każdy styl można zamknąć w ciasnym schemacie – nawet tango. Bohaterowie powieści Péreza-Revertego będą starali się wrócić do źródeł nieobyczajnego stylu.

 

Nasza literatura preferuje zdecydowanie poloneza. Tańce towarzyskie, przeznaczone dla dwóch osób, pojawiają się co najwyżej w romansach. My potrzebowaliśmy stylu grupowego, patriotycznego, podczas gdy walc czy tango były na to zbyt intymne. Jeśli już bohaterowie puszczali się w szalone tany, to po to, by odkryć zakodowaną w nich ludowość. Takie były prawa epoki, co widać nie tylko w dziełach arcypolskich. Natasza z „Wojny i pokoju” zatraca się przecież właśnie w nieznanej ludowej melodii. Podobnych wrażeń szuka Mecha z „Mężczyzny, który tańczył tango”. Tyle że nie interesuje jej ludowość, a lubieżność.

 

Partia szachów

 

The_Chess_GameBohaterów powieści Péreza-Revertego nie poznajemy jednak w latach 20., ale u progu lat 60. Para staruszków spotyka się niespodziewanie we włoskim Sorrento na turnieju szachowym, w którym syn Mechy zmierzy się z radzieckim mistrzem Sokołowem. Szachy, w przeciwieństwie do tanga, zawsze cieszyły się dobrą sławą. Szlachetna rozrywka wymaga przecież tego, co w kulturze europejskiej najważniejsze – żelaznej logiki.

 

Dla pisarza szachy są motywem wprost idealnym. Pozwalają na efektowną zabawę formą, stanowią znakomite tło dla zagadek kryminalnych. A przecież Pérez-Reverte to autor słynnego „Klubu Dumas”, powieści kryminalno-łotrzykowskiej naszpikowanej cytatami, aluzjami i literackimi rebusami. Z samego motywu gry korzysta nie po raz pierwszy. W uhonorowanej wieloma nagrodami „Szachownicy flamandzkiej” partia rozgrywa się przez blisko sześć wieków.

 

Pomimo doświadczenia Pérez-Reverte nie wyzyskał w pełni tego tematu w najnowszej powieści. Nie znajdziemy tutaj ciekawych rozwiązań formalnych. A takich przecież nie brak w literaturze, która obfitowała w szachistów. Na polskim gruncie już Kochanowski eksperymentował z tym szczególnym sportem. Miał zresztą wielu następców, m.in. Irzykowskiego, który w „Zwycięstwie” odtworzył turniej w Hastings.

 

Pérez-Reverte swoim starym zwyczajem mógł też zapożyczyć od kolegów po piórze kilka zgrabnych metafor. Szachy jako formę rozdwojenia jaźni znalazłby w świetnej noweli Stefana Zwiega. Jeśli już doszukiwać się w „Mężczyźnie, który tańczył tango” jakichś literackich aluzji, to chyba najbliżej mu do „Obrony Łużyna” Nabokova, gdzie powtarzalność życiowych sytuacji przypomina bohaterowi różne warianty szachowej rozgrywki.

 

Rytm i powtórzenie

 

Tango i szachy to tematy, które zobowiązują. Taniec chciałoby się widzieć nie tylko w warstwie fabularnej utworu, ale i w rytmie języka, w tempie akcji. Tu niestety tego zabrakło. Nieco lepiej Hiszpan wyzyskał wątek szachowy. Akcja utworu toczy się w latach 20., 30. i 60. Główni bohaterowie – Max Costa i Mecha Inzuzna – cały czas rozgrywają ten sam miłosny pojedynek, tyle że w różnych wariantach.

fot. Carmelo Rubio

Powtórzenie dla prozy Péreza-Revertego ma bardzo duże znaczenie. To w końcu mistrz cytatów filmowych, literackich i malarskich. W najnowszej powieści znajdziemy odciski palców Nabokova czy skradzione klatki filmowe z „Ostatniego tanga w Paryżu”. Nie olśniewają one jednak tak, jak w „Klubie Dumas”.

 

Największym grzechem pisarza było powtórzenie wszelkich możliwych schematów związanych z dwudziestoleciem międzywojennym. Książka przesiąknięta jest brylantyną i to dosyć tanią. Pérez-Reverte chyba wypadł z formy, tak jak jego bohater Max Costa. Podstarzały złodziej w białych rękawiczkach, który nie potrafi już mierzyć sił na zamiary.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także