20 listopada 2013

To nie był film

O związkach między literaturą i kinem można by pewnie napisać wiele grubych tomów. I niekoniecznie trzeba by się skupiać na próbach odpowiedzi na, popularne w moich czasach licealnych pytanie, co było lepsze: książka czy film (pamiętam zresztą, że wtedy często uważaliśmy, że jednak książka i ciekaw jestem czy dla dzisiejszych licealistów to w ogóle jest temat do rozmowy).

 

BartTak czy owak przekładanie tekstu na język obrazu jest procesem fascynującym. Podobnie jak tropienie wpływu narracji filmowej na tę literacką. Ale o tym innym razem. Dziś skupmy się na zjawisku szczególnym i, mam wrażenie, specyficznie polskim, czyli na powieściach, których punktem wyjścia były niezrealizowane scenariusze. Żeby było jasne: nie chodzi mi o jakieś gnioty pisane przez mało znanych autorów podpięte pod popularny serial czy konwencję komedii romantycznej. Myślę o książkach głośnych i czasem ważnych artystycznie, stworzonych przez autorów wybitnych i popularnych.

 

Takich jak Andrzej Bart, autor głośnego „Rien ne va plus” i niedocenionego „Pociągu do podróży”, który wydał właśnie powieść „Bezdech”. Prozę, która jest przepisanym scenariuszem niezrealizowanego filmu, który niedawno udało się jednak przenieść na ekran, tyle że jako teatr telewizji. I to z wielkim sukcesem. Spektakl z Bogusławem Lindą w roli głównej miał fantastyczne recenzje, mimo że trudno powiedzieć, aby miał szczególnie porywającą akcję. Oglądamy w nim bohatera, polskiego reżysera co to zrobił karierę w Ameryce, w scenach które po uważnym zastanowieniu okazują się przedśmiertnymi majakami. W przypadku „Bezdechu” nie ma jednak wątpliwości, jak powieść powstawała, bo autor to dokładnie opisuje w książce. Są jednak głośne powieści, których filmowe korzenie znają tylko wtajemniczeni.

 

Na przykład „Good night, Dżerzi” Janusza Głowackiego. Oczywiście, można się domyślić, że coś jest na rzeczy, bo pisarz umieszcza w narracji opowieść o sobie. Polskim pisarzu imieniem Dżanus, który ma napisać scenariusz na temat Jerzego Kosińskiego dla amerykańskich producentów. Wprost nigdzie się o tym jednak nie mówi. Tymczasem gdyby nie zamówienie od Anglików, bo w rzeczywistości chodziło o firmę z Wielkiej Brytanii, powieść nigdy by nie powstała i nie stałaby się jednym z największych bestsellerów 2010 roku w Polsce. Bo to na podstawie tamtej historii Głowacki napisał książkę.

 

Jeszcze mniej znany jest przypadek Eustachego Rylskiego, którego „Warunek”, traktujący o dwóch polskich oficerach armii napoleońskiej, nienawidzących się i jednocześnie skazanych na siebie, został wręcz przez część krytyki okrzyknięty arcydziełem. A co do tego, że jest to jedna z najwybitniejszych polskich powieści poprzedniej dekady, nie ma specjalnego sporu. Również i ta książka miała być pierwotnie scenariuszem, podobnie zresztą jak „Człowiek z cienia”, powieść którą Rylski wrócił po latach przerwy.

 

Czy da się z tych przypadków wyciągnąć wspólny wniosek? I to nie taki, że filmowcy czasem niechcący robią coś dla literatury, nie realizując scenariuszy wybitnych pisarzy albo realizując je w takiej formie, która autorów nie zadowala (kolejnym przykładem jest tu zresztą ostatnia książka Głowackiego „Przyszłem”). Jeśli miałbym wyciągnąć taki wniosek to brzmiałby on: dobra historia napisana przez utalentowanego autora broni się w każdej formie. Niestety, w polskim kinie dominują słabe historie napisane przez ludzi bez specjalnych talentów. Podobnie jak w naszej literaturze.

 

Literatura na ostro. Środa z Cieślikiem

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także